Kicia ma przypływ macierzyńskich uczuć. Do wyrośniętego jedynaka. Od kilku dni znów znosi mu myszy. To trzeba zobaczyć. Głowa Czarnej-Dzikiej w oknie z tłustą myszą w zębach, z pałającymi oczami domagająca się wejścia do środka. Wczoraj przez nieuwagę została wpuszczona. Zdobycz spoczęła na środku kuchni, a Kicia specjalnym matczynym miaukiem, którym się posługuje zawsze w relacji z synaczkiem pojękiwała z piętnaście minut, wołając swoje książątko. Zanim stwierdziła, że młody nie reaguje, nie ma go, nie chce prezentu. Ania daremnie próbowała wygonić ją z domu. W końcu kotka wniosła swoje mięsko pod biurko komputerowe i schrupała je pod moją ochroną. Słyszałam tylko chrzęst łamanych mysich kostek. Mniam, mniam.
Wielki Tydzień i nadchodzące obżarstwo wielkanocne nastraja do myślenia o diecie. Tyle tych różnych diet się narobiło i jest, i ciągle nowych przybywa! Żadna jednak, ani wegetariańska, ani wegańska, ani wiktariańska, ani dieta Kapuścińskiego dla chudzielców, ani odchudzająca, ani pięciu przemian, ani bezglutenowa, ani jaskiniowców, ani tralalala nie opiera się na najważniejszej dla żywienia się podstawie. Żadna!
Otóż od kiedy istnieje cywilizacja i swobodny dostęp do produktów rolnych, najpierw zastrzeżony dla klas wyższych, teraz powszechny - ludzie zatracili kontakt z rytmami czasu, z porami roku! Które to w przyrodzie rządzą tym, co zjada każda istota od zarania swoich dziejów.
Znam sporo osób od lat będących na takiej czy innej diecie. Przeważnie są z Miasta. I czas dzielą na pracę i urlop albo zimę w przegrzanych miejskich domach i wakacje w górach albo nad morzem. Przez cały rok jedzą te same warzywa, serki, owoce i piją te same napoje. Pominę tu jakość owych produktów, bo nie w tym rzecz.
Zauważyłam, że coś ich łączy, niezależnie od tego jaką dietę stosują.
W charakterze i temperamencie.
Pominę tu także popularne motywacje wegetariańskie, że 1) człowiek odżywiający się roślinami z pewnością awansuje duchowo i zdobywa czystość, dzięki której zaczyna należeć do wyższej kasty (motyw zaimpregnowany na zachodzie przez hinduistów); 2) nie jedząc mięsa uzdrawiają ziemię i chronią biedne zwierzęta (masowa manipulacja pseudo-ekologiczna), 3) nie jedząc mięsnych produktów dbają o swoje zdrowie (czasem konieczne u osób chorych, ale okresowo, bardzo rzadko: stale). To są iluzje, kryjące tak naprawdę całkiem inne przyczyny, najczęściej kompletnie nieuświadamiane sobie przez tych ludzi.
Powiem, co widzę okiem psychologa-amatora.
Oni lubią w ten sposób kontrolować emocje i świat. Dieta jest dla ich psychiki jak filtr przepuszczający jedynie wybrany rodzaj energii i izolujący ją od wpływów niekontrolowanych. Narzucają swój rytm światu. Izolują się. Odlatują i trwają w tym odlocie, jak w przeźroczystym ale nieprzepuszczalnym balonie. Czemu? Bo zjada ich lęk przed chaosem emocji i wrażeń, przed śmiercią, przed szaleństwem uczuć. Wszyscy są jakimiś fanatykami. Mniej lub bardziej. Zamkniętymi w swoim wybranym i sztucznym świecie. Pozamykanymi na różne sposoby. I daleko im do równości, wspólnoty, integracji ze światem jaki jest.
Moje spostrzeżenia na temat stanu fizycznego niektórych tych ludzi nie są najlepsze (choć nie we wszystkich przypadkach, które zależą od wrodzonej budowy ciała). Bezskutecznie jednak jest wytykać zagorzałemu i upartemu weganinowi, że z braku jakichś ważnych substancji, których odmawia swojemu organizmowi zalewa go flegma i trudno jest z nim wytrzymać na co dzień w domu, bo charczy, kaszle, odpluwa tudzież dokucza mu notoryczna swędziawka ciała. Albo fanatykowi głodówek, a w perspektywie niejedzenia, że ciało mu rzednie i blednie, depresja nań spada, seks nawet nie cieszy i związki się rozpadają. I tak nie posłucha. Nie usłyszy. Tę głuchotę powoduje kontrola umysłu poprzez dietę, jakiej uległ.
Jedną z ważnych idei osiągnięcia samowystarczalności żywieniowej we własnym gospodarstwie jest dla mnie powrót do rytmu ziemi i przyrody, zsynchronizowanie własnego ciała z porami roku i darami Matki Natury, odnalezienie podstawowego pulsu żywienia i życia tym samym.
(Ewa)
***
W prawosławnych kalendarzach dni postu oznacza się rybką, przeglądając kalendarz jest ich naprawdę sporo. Właśnie trwa 40-dniowy. I rozmawiając tutaj z ludźmi starszymi często słyszę, że poszczą właśnie. Na różne sposoby i z różnym natężeniem, czasami w intencji, czasami dziękczynnie. Myślę, że we współczesnym świecie ten sakralny wymiar postu zastąpiły diety. Tylko wymiar duchowy gdzieś się zapodział, więc cały proces nie działa już z taką siłą. Bo post zarówno dla ciała jak i dla duszy jest wskazany.
Moja babcia zawsze w piątek robiła jarskie dania. To był bardzo fajny zwyczaj. (Ania)
Bardzo ciekawy wpis. Sam (mimo że jestem bezbożnikiem) staram się nie jadać mięsa w piątki...
OdpowiedzUsuńBycie weganem przyczynia się jednak do mniejszego zanieczyszczenia środowiska jeśli jest się mieszczuchem, bo większość zwierząt na mięso jest karmionych soją. Soją do której produkcji trzeba orać ziemie i wycinać lasy deszczowe. Weganin, zjada więcej soi bezpośrednio, ale sporo mniej niż zużywa się do produkcji mięsa spożywanego przez przeciętnego mięsożercę.
W przypadku wypasu pastwiskowego czy agroleśnictwa sprawa wygląda już zupełnie inaczej - tu nie ma orania i jest dużo "naturalniej" (choć nadal całkowicie sztucznie)
Inna sprawa, że IMO weganizm nie jest dieta zdrowa.
P.S. Wie ktoś może ile gryzoni ginie podczas orania 1 ha? Potrzebuje to do (pewnie bezproduktywnej) dyskusji z jednym weganem:)
Nie wiem ile, Dużo. Dużo też ucieka. Wśród ofiar bywają nie tylko gryzonie, ale i kuropatwy, zające, koty...
OdpowiedzUsuńWojtku, z mojego punktu widzenia kwestia, czy dana dieta jest zdrowa czy nie, czy niszczy coś, a czegoś nie, jest mniej istotna od kwestii psychologicznych, jakie się z nią wiążą. Bywa, że wegetarianie wieloletni pysznią się swoją czystością, uduchowieniem, czują się lepsi, bo nie mordują zwierząt i nie mają ich na sumieniu (iluzja oczywiście, gdy się pomyśli) i za tym oczyszczeniem nierzadko kryje się pogarda dla innych ludzi. Żadna izolacja nie jest zdrowa. A wystarczy popatrzeć jak wegetarianin na imprezie rodzinnej (imieniny cioci, wesele itp.) peszy wszystkich współobecnych i często gospodarzy, którzy z całego serca coś przygotują, a ten "nie je" i w "d... go pocałuj". ;-)
Wśród wielu narodów byłby to wielki afront i obraza, i słusznie. Jedzenie jest czymś świętym. O, właśnie, chodzi mi o wymiar sakralny żywienia (w tym postu). Rok rytualny w różnych kościołach zaleca post przy zmianie pór roku, gdy zmienia się diametralnie pokarm, to pamięć czasów, gdy człowiek był częścią natury, a potem cywilizacja go z tego wyłączyła. Pozostał świętością i do tego chcę wrócić. Mamy z Anią ambicję żywić się tylko tym, co wyda nasza ziemia, czy w postaci zboża, czy warzyw, owoców, mleka, jaj czy mięsa. W zgodzie z porami roku. Jeszcze niestety daleko nam do tego, to początek drogi, ale w tym roku może uda się zrobić krok do przodu z warzywami, jajami, mięsem i serami. To dużo, jak myślę.
Pozdrawiam
Ewa S.
O tej wyższości nie musisz mi mówić, bo sam przez rok byłem takim "lepszym" człowiekiem :D
OdpowiedzUsuńZacytuję jednego z wegetarian (z forum):
"Mój argument --> mówię (a w zasadzie oznajmiam): "W moim towarzystwie nie jada się mięsa... Więc albo zrezygnujesz z tego posiłku, albo ja wychodzę i dziękuję za gościnę/ towarzystwo". W 80% uginają się, a te pozostałe 20% mam gdzieś, nie zaszczycam więcej swoim towarzystwem (nawet najbliższej rodziny), znajomych i przyjaciół raczej nie brakuje. I tyle. "
Tyle apropo antyspołeczności niektórych wegetarian (weganie są z moich obserwacji gorsi)
Swoją drogą to dobrze zaprojektowany, ekologiczny sad w którym nie stosuje się żadnej chemii można przyrównać do prawdziwego obozu zagłady dla szkodników. Po prostu "podpuszcza" się ludzi żeby sami się wybijali...
Eichmann i Hitler mógliby się wiele nauczyć.
No nie wiem. Nie lubię mięsa, jem je bardzo rzadko. Czuję się po nim źle - niezależnie od jego pochodzenia. Za to lubię ryby. Mój apetyt i wszelkie inne potrzeby organizmu najlepiej załatwia zjedzenie dużej ilości warzyw plus trochę owoców, czasem ryba. Czasem mam ochotę na mięso, ale rzadko i w bardzo małej ilości. Wydaje mi się, że każdy organizm potrzebuje czegoś innego. Co do wegan i wegetarian - niektórzy zostają nimi w proteście nie przeciwko zabijaniu zwierząt, ale przeciwko temu w jaki straszny sposób są hodowane i karmione. Ze względu na to, że mięso nie jest dla mnie zbyt korzystne (dla samopoczucia też - właśnie po nim czuję się ociężała i nic mi się nie chce), nie umiem powiedzieć czy faktycznie wegetarianizm jest dieta złą czy dobrą. Każdy je, co lubi. Prawdą jest jednak, że w dzisiejszych czasach ludzie zupełnie zatracili zrozumienie dla tego czym jest jedzenie i zdrowe odżywianie się. Brak kontaktu z naturą to największe zagrożenie dla zdrowia współczesnego człowieka.
OdpowiedzUsuńPróbuję to sobie ułożyć jakoś, bo akurat zmieniam swój sposób odżywiania. I też uważam, że ludzie, którym dieta przesłoniła świat, załatwiają sobie w ten sposób jakiś problem psychologiczny. Przecież to prywatna sprawa każdego człowieka, jak się odżywia. Co mu służy, co mu smakuje.
OdpowiedzUsuńPróbuję to sobie układać w odniesieniu do "kiedyś" - i wychodzi mi, że współcześnie zgubiły się dwie wartości dodatkowe, które niosło ze sobą jedzenie: świadomość (skąd się to bierze, jak się to robi) oraz szacunek (do pracy, do życia, do ziemi).
Więc raczej nie będę jadła mięsa, bo mi nie służy. Nie będę go przyrządzać, bo mnie brzydzi, ale pewnie nie odmówię w sytuacji odświętnej. Choćby po to, żeby uszanować taki posiłek jako sposób na kontakt z sacrum.
Widzę, że temat tego postu nadal budzi odzew, także taki nie zapisany tutaj w komentarzach. Mam wrażenie, że wegetarianie poczuli się jakoś szczególnie poruszeni. Aż do reakcji agresywnych ukrytych w sosie ideologicznym, z konkluzją, że jestem niewrażliwą okrutnicą, pożerającą zwierzęta z lubością. I obrażającą bogu ducha winnych ludzi.
OdpowiedzUsuńNie to było moim zamiarem. Jedynie pokazanie mojego własnego programu na tle najmodniejszych ostatnio trendów dietetycznych.
Moim zdaniem każdy trend jest podejrzany o manipulację zbiorowością, i sama widzę tego efekty, niestety, na ludziach, o czym wspominam uczciwie. Być może istnieją niezmanipulowani wegetarianie i weganie, tudzież inni fascynaci dietami,ale ja takich nie znam. I życie nauczyło mnie tolerować dziwactwa umysłu i charakteru, wybory, sposoby delikatnego obchodzenia tematu zabijania. Które jest niestety faktem na tym świecie, w naszym wymiarze. I zapewne ma jakiś ukryty niezwykły sens, o jakim niewielu wtajemniczonych ma pojęcie, lub chociaż podejrzenie czym naprawdę jest. I po co taka zasada (pożerania się gatunków według drabiny pokarmowej) istnieje.
To temat do bardzo poważnej rozmowy, a nie tylko konkluzji typu: nie jem, bo mi nie smakuje albo brzydzi.
Tu mieszka dotknięcie Sacrum. Które przejmuje grozą. I do głębi naszej ludzkiej istoty wstrząsa duszą.
Pozdrawiam z mojej pełnej zwierząt zagrody, które kocham, ale i czasem zjadam z prawdziwym szacunkiem i miłością za ich ofiarę dla mnie
Ewa S.
kochasz i zjadasz wiesz co cos jest nie tak,przemysl sobie a moze zjedz swojego psa.
OdpowiedzUsuńMoje trawy, zostawiam twój komentarz jedynie dlatego, aby uwidocznić innym ile agresji czasem mieszka w wegetarianach. Głęboko ukrytej pogardy i wstrętu wobec wszystkiego co nieczyste, prymitywne i krwawiące. Wszystkie inne będą kasowane, więc sobie daruj ironizowanie na tematy, których nie pojmujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, ES
PS. Drapieżników nie jadam. Chyba, żeby nie było nic innego.