Małe gospodarstwo na pograniczu wschodnim, przyjazne środowisku i dobrym ludziom, wytrwałe. Na tym blogu można pobyć w nim i poznać jego życie, pracę, poczuć rytm czterech pór roku, a także trochę pofilozofować...
23 marca 2010
Kot bojowy czyli Czarna-Dzika
Kicia ma już 4 lata. Jest naszym pierwszym "kresowym" kotem. Nastała po śmierci dwóch kotek, przywiezionych jeszcze z Warszawy (jedna z nich zdechła ze starości, druga zaginęła bezpowrotnie w lesie). Dostałam ją od naszych sąsiadów w poprzedniej wiosce. Kicia od początku jest wybitnie łowna, bez porównania z miejskimi kotami. Do domu nie ma prawa zajrzeć żaden gryzoń.
Wychowała 3 razy potomstwo. Okazując wiele instynktu macierzyńskiego. Nauczyła także swoje dzieci łowić myszy.
Od kilku miesięcy jest wysterylizowana. W domu są jeszcze 2 kocury, Łacio (tata) i Jasiek (syn), trzeba było. Trochę obawiałam się, że po zabiegu jej łowność zmniejszy się, ale nie. Mało tego, pozostała również "bojowość".
Kicia, od kiedy została pierwszy raz matką zaczęła bronić chaty niczym "kot bojowy". Przede wszystkim przed obcymi psami zachodzącymi w celach towarzyskich do naszych suk.
Wyglądało to tak: Kicia pozostawiała dzieci pod naszą opieką w domu i prawie cały czas spędzała na zewnątrz, siedząc na progu chaty albo gdzieś blisko. Jeśli na horyzoncie pokazał się jakikolwiek kundel zrywała się i wybiegała ku niemu jak rakieta z podniesionym sztywno ogonem. Ogon ma długi i cienki, ale wtedy jeżyła sierść na nim tak efektownie, że nagle, gdy tak biegła sprawiała wrażenie co najmniej dwukrotnie większej. Do tego w oczach morderczy błysk szalonej samicy, gotowej zginąć, a nie poddać się. I głos imitujący ryk tygrysa.
Żaden pies tego nie mógł wytrzymać. Każdy z piskiem strachu uciekał gdzie pieprz rośnie, z podkulonym ogonem. Każdy, mówię, niezależnie od wielkości, a bywały u nas całkiem spore wiejskie brytany.
Wspominam o tym, bo właśnie przedwczoraj wieczorem Kicia udowodniła, że nadal jest bojową kocicą, ba! czarną panterą!
Było już całkiem ciemno, gdy rozległ się jej okropny i straszliwy koci okrzyk wojenny w pobliżu tarasu, w gęstwinie akacjowej. Wyskoczyłam na dwór, wołając koty. Po chwili pojawiła się Kicia ze swoim przybocznym, Jaśkiem. Zjeżony stojący ogon i zapalone oczy świadczyły, że jest w ogniu walki obronnej.
Tylko przed czym? Tego nie udało mi się ustalić. W krzakach, wśród drzew trwała całkowita cisza. Gdyby był to pies na pewno słychać byłoby odgłos ucieczki, łamanych patyków, skowyt. A tu nic.
Wczoraj chyba wyjaśniło się kim jest ów nieproszony gość.
Około południa wywołał mnie na taras krzyk koguta. Znam to nagłe paniczne rozgdakanie. Kogut w ten sposób daje sygnał wszystkim swoim żonom, aby ukryły się przed drapieżnikiem.
Na moich oczach wyskoczył spośród bezlistnych jeszcze badyli rosnących koło przydomowego jawora - lis.
Natychmiast poszczułam go psami i uciekł w głąb lasu. Ale... trzeba się liczyć z jego niebezpieczeństwem dla drobiu. Kury w tej chwili najczęściej żerują w lesie (który zaczyna się tuż za chatą) i dopóki nie skończymy ogrodzenia tak niestety będzie.
Dobrze, że są psy. Oby to coś pomogło.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Gdzieś słyszałem, że sterylizacja samic jeszcze do Polski nie doszła, że to bardzo nowoczesny zabieg. Czy było to drogie? Możesz napisać też, czy była to sterylizacja operacyjna, czy może jakaś chemiczna?
OdpowiedzUsuńJak najbardziej operacja, wycięcie narządów, i macicy i jajników. Pod narkozą. Koszt, o ile dobrze pamiętam ok. 120 zł. Ewa
OdpowiedzUsuńGratuluję walecznej Kici! Nasza Sylwestra w potrzebie potrafi co najwyżej zableczeć i poddać kark pod zęby drapieżcy... Aż dziwne, że tyle lat na ulicy przeżyła! Bośmy ją z zaplecza żydowskiej knajpy na pl. Grzybowskim przygarnęli... Teraz właśnie łapie ćmę za szybą... Rozpacz po prostu: gdyby ćma była wenątrz, koćko by udawało, że jej nie widzi!
OdpowiedzUsuńNa wsi łowny kot to podstawa dobrego samopoczucia. Najlepsze są kotki. Są łowniejsze od kocurów i co najważniejsze, trzymają się obejścia. Zwłaszcza, gdy mieszkają w domu z właścicielem. Łatwiej też wtedy kontrolować rozrodczość. Miejskie koty mają jednak mocno stłumiony instynkt łowny i nie wierzę, że on się jakoś odradza w naturze. Łowienia myszy musi nauczyć matka. Pamiętam, jak Kicia nakarmiła swoje potomstwo pierwszy raz myszą ledwie kociaki otworzyły oczy. Wpałaszowały mięsko z wielkim mlaskaniem niemal od razu! Najpierw przynosiła im jedną mysz dziennie, z czasem po jednej myszy na głowę. Aż wreszcie kociaki, może 3-miesięczne same zaczęły z zapałem polować!
OdpowiedzUsuńJednym słowem, jeśli chcecie mieć spokój z myszami (na to nie pomaga nic lepiej od dobrego kota, żadne pułapki, trucizny, zasieki i mury nie są przeszkodą dla gryzoni na jesieni) sprawcie sobie kotkę od jakiegoś gospodarza, dziecię wsi. Choć nie polecam potomstwa kotów obornianych, bo te zawsze są trochę dzikie i wędrowne. Chyba, że się je odpowiednio wcześnie oswoi. Pozdrawiam, Ewa
A my mamy kocurka ze schroniska, wykastrowanego (innych schroniska miejskie nie wydają), bardzo towarzyskiego i "przytulanego". Psom dałby się rozszarpać, i w ogóle ciapa z niego, ale... żywemu i mniejszemu od siebie nie przepuści. Mieliśmy zatrzęsienie myszy (gniazda nawet w butach stojących w szafie), bo jako miastowi wieśniacy z początku wierzyliśmy w trutki. Odkąd nastał Kotek (tak ma na imię i zawsze przychodzi na zawołanie), myszy wyniosły się na księżyc. Kotek nie przepuści nawet robakowi chroboczącemu w szparze drewnianej podłogi. Myszy złowionych nie konsumuje jednak, tylko ciska nimi po ścianach, podrzuca do góry, a czasem zamaszystym ruchem pyszczka wrzuca nam na łóżko :) W ubiegłym roku miał masę roboty i uciechy z podrzucania, w tym niestety (dla Kotka) myszy już nie takie głupie, i tylko jedna zagalopowała się w progi naszego domu. To w sumie nawet nie była mysz, tylko nornica ruda, piękne zwierzątko, trochę mi jej było żal :-/
OdpowiedzUsuńReasumując - nie tylko kocie damy są skuteczne w łowach :)