Z rana masarską robotą żeśmy się zajęły. Świeżo naostrzonym stalowym nożem rzeźnickim, kupionym parę lat temu z okazji pierwszego bicia kozła łatwo zdjęłyśmy połeć boczku i słoniny ze świńskiej ćwierci. Cała miednica tego wyszła, z połowę wagi całości. Zostawiłam zatem rąbanie siekierą nogi, golonki i żeber oraz oddzielanie łopatki, karkówki i schabu na jutro, a dziś pochłonęło mnie zagospodarowywanie tłuszczu. Co cieńsze kawałki i okrawki pokroiłam w kostkę i poszły do gara na smalec ze skwarkami (z dodatkiem cebulki i jabłek na koniec). Skórki zgromadziłam dla psów i kotów. Najgrubsze kawały zasoliłam z ziołami w kamionce i odstawiłam do śpichrza, gdzie jest teraz najchłodniej i najlepsza temperatura. Gdy się bardziej oziębi przeniosę do piwniczki albo na poddasze, zobaczę. Część kawałów słoniny zamrożę, będą do kiełbasy i na nowy smalec, gdy ten się skończy. No, a dwa połcie boczku zamierzam po zamarynowaniu w ziołach najpierw uwędzić, potem zagotować.
Dalsze plany przerobu mięs mam już w zarysie w głowie i jutro będę je realizować dalej.
W południe przyjechał kurier i dostarczył nam niedawno kupioną przez internet zamrażarkę, trochę ponad 100 litrów pojemności. Bez tego ani rusz na wsi.
Tym sposobem przechodzimy stopniowo do stylu życia, jaki prowadzą miejscowi chłopi. Po świniobiciu przerabiają kabana na wszelkiego rodzaju specjały wędzone, pieczone i gotowane, zamrażają i jedzą do następnego świniobicia. Urozmaicenie w jadłospisie dają kury, indyki, gęsi, perliczki, słowem drób.
U nas niedługo dojdzie koźlęcina.
Do zamrażarki pakuje się też farsze kapuściano-grzybowe, grzyby surowe i podduszane, koper i inne przetwory warzywne i mięsno-warzywne, wykorzystywane do robienia szybko gołąbków czy pierogów.
Tym sposobem w sklepie można już będzie kupować głównie to, czego nie wyprodukowało nasze gospodarstwo, albo któreś z naszej wsi. Bowiem ziemniaki, marchew, cebulę, kapustę plus kilka dyń i cukinii mamy miejscowe plus mleko od krowy kupowane 2 razy w tygodniu oraz osełkę masła raz na kilka tygodni. Zatem co jakiś czas trzeba będzie dokupić margarynę, cukier, mąkę (tę można będzie zorganizować własną, ale w przyszłym roku), kaszę, ryż, olej, herbatę, kawę i sól. Od czasu do czasu chleb i bułki, no i cytrusy. Bo dodam, że Ania wzmogła pieczenie chleba na zakwasie i może być go do woli w zimie (z żytniej razowej mąki kupionej w większej ilości od chłopa na targu). Sery żółte, twarde, miękkie i wędzone mamy własne. Tudzież jaja.
Tak mnie zajęła robota kucharska i palenie w piecach, że zapomniałabym zanotować, że spadło trochę śniegu i nawet nie stopniało w ciągu dnia. Kury były mocno zdziwione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz