12 listopada 2010

Dochodzenie

Z pięciu minut zrobiła się godzina... a może więcej. Ptak był wyjątkowo wielki i długo walczył, zanim padł. Anna w końcu z trudem przewróciła go na plecy, w której to pozycji w końcu się uspokoił.
- Żałowała może? - spytała sąsiadka.
- E, nie - odparła Anna.
- Bo jak ktoś żałuje, to zwierzę dłużej dochodzi i tylko mocniej się męczy...
No, a potem trzeba było pomóc gościa oskubać, a przy okazji nowiny sobie poopowiadać.
Zostały jeszcze trzy gulguły. Roztyte, ledwie kołyszące się z tłustości z nogi na nogę.
- Jak nie zarżnąć w porę to zaczną padać na serce. Białe tak mają. Do tuczu są specjalnie wyhodowane i krótko żyją.
Zwykłe indyki, szare, są mniejsze, ale zdrowsze, odporniejsze i można je nasadzić na jajach. Poza tym mają o wiele smaczniejsze mięso. Tylko trudno je dostać. Na wiosce ma kilka takich pani Marusia, która jaja skądś na wiosnę zdobyła i podłożyła swojej gąsce do wysiedzenia.

Resztę Święta spędziłyśmy na porządkach w lamusie i stodółce. Przy okazji znalazło się kilka zaginionych rzeczy. Najbardziej jednak ucieszyło nas cudowne odkrycie w folii, do której dawno już nie zaglądałyśmy. Posiane na jesień nowalijki całkiem bowiem obrodziły i na obiad zrobiłam surówkę ze świeżej białej rzodkwi. Rośnie też sałata i koper.

No, a dzisiejszym rankiem, rozdeszczonym, zadzwonił telefon.
- Słucha, wczoraj późno wróciłem, ale zaraz już do was jedzie pomocnik. Ja dojadę, jak się pozbieram.
Pozytywne zaskoczenie, bo świniobicie to nie przelewki przecież. Trzeba zjeść świeżonki i wypić pod nią. A potem dojść do siebie. Nastawiłam się już byłam na dłuższe czekanie.
Zatem niespodziewanie praca wre. Majster drugi z pomagierem (chłopcem trzecim) szczyty ocieplają i szalują na górce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz