Czyli pokój jadalny prawie gotów. Brakuje listew podłogowych i parapetu, no, i malunku.
My zasię dzisiaj w powiecie zasięgałyśmy języka odnośnie kształtu i możliwości zyskania dofinansowania różnych naszych projektów wstępnych. Pan zgasił nasz zapał na wstępie, gdyż urząd oceniający projekty trzyma się twardo standardów, kosztorysów i swoich wizji rozwoju regionu, i nie obchodzi go zbyt wiele rzeczywistość i możliwość nagięcia się pod możliwą możliwość. Z kolei nas nie interesuje budowanie pod wymogi urzędowe czegoś, co nas nudzi i nie ma to istotnych dla nas podstaw ideowych. Lub spętanie sobie rąk zobowiązaniem funkcjonowania firmy przez lat pięć od chwili zatwierdzenia kasy. Niemniej trochę ciekawych informacji i podpowiedzi zyskałyśmy i po powrocie dalejże znowu burzyć mózgi.
W sumie nowe cele się kształtują i zrealizujemy je tak czy siak i bez dofinansowania, o wiele tańszym kosztem, niż zatrudniając wymagane firmy i zakupując całkiem nowe materiały (mamy ich wystarczająco dużo po budowie). Być może jakiś projekt urzędową drogą pchniemy, ale nie w tym roku. Bo... żeby dostać kasę na rozwój trzeba już być rozwiniętym i funkcjonować.
Jednym słowem wniosek taki: Unia daje forsę łatwo na projekty, z których nie zostaje żaden konkretny ślad. Tj. można urządzić festyn, imprezę okoliczną, warsztaty i forsę europejską przejeść, przepić, przebalować miło i przyjemnie. Nie można postawić choćby budy dla psa bez posiadania firmy, stosownych zezwoleń i jej działania przez lat pięć, pod groźbą zwrotu wydanych na projekt pieniędzy.
Kuję oto powiedzenie:
Gadasz, jakbyś projekty unijne zatwierdzał!
Unia może nie, za to instytucja wdrażająca. Takie myślenie polskiego urzędnika.
OdpowiedzUsuń