26 listopada 2010

Lekcja anatomii z wybuchem albo nie

Dzień pierwszego mrozu zaczął się normalnie. Przyjechał majster drugi z pomocnikiem i wyczyścili szlifierką jętki pod malowanie, założyli kilka przyciętych płyt gipsokartonowych na suficie, a potem zajęli się szalowaniem pakamery przy kuchni (dawnej sieni), gdzie stoi lodówka i sypia Kola.
Smalec zrobiony wczoraj ładnie stężał i mimo piątku skusiłam się na pajdę swojskiego (tj. aninego) chleba razowego ze smalcem ze skwarkami. Wyszło tego 4 i pół litra. Zostało słoniny jeszcze na drugie tyle plus inne potrzeby (kiełbasiane w zamierzeniu). Zaniosłam słoiki do piwniczki, niech stoją i wychodzą w swoim czasie.
Kozy pasły się na ośnieżonym polu oziminy z wielkim zapałem. Zjadanie zielonych kiełków jest zalecane przez rolników. Korzeń trzyma się wtedy mocno ziemi, a nadgryziony od góry na wiosnę krzewi się w kilka pędów i zwiększa plony. Dlatego o tej porze roku puszcza się na pola żyta konie i krowy, co prawda po pierwszych przymrozkach, bo to zwierzęta ciężkie i dopiero wtedy nie tratują gleby i nie wgniatają zboża w głąb ziemi.
Kozy są lekkie, tak samo jak i owce. Nasz sołtys już dawno puszcza swoje owcze stado na zieloną paszę. A i ja przymykałam oko na moje kozy, bo mi ich się ganiać nie chciało. Przychodzą z pola grube i ciężkie tak, że w boksach zaraz kładą się na brzuchu, przeżuwając.

Następnie z ponownie wyostrzonym nożem zabrałyśmy się za praktyczną lekcję anatomii.
- Kurdę, gdzie ta karkówka? Potrzebuję karkówki na baleron. Nie zniszcz łopatki, bo chce pieczeń zrobić. Ostrożnie z boczkiem, nie przecinaj go po swojemu. Kości nie są połączone ze sobą na stałe, da się przeciąć, tylko trzeba manewrować nożem z wyczuciem. A co to za mięsień? Pręga? Polędwica? Muszę w internecie sprawdzić. Ok, kości pójdą do bigosu i krupniku. A te resztki do kiełbasy albo na gulasz. Ale golonkę musisz odrąbać, nie da się chyba inaczej. I nóżkę odetnij.
- Nie rządź się tak. Potrzymaj na sztorc, a teraz odwróć. O, tak. Wiesz, że jestem mańkutem, nie na tą rękę! Do diabła, jak mi palce zmarzły!

Już zrobiłyśmy wywiad tu i ówdzie. Miejscowi łopatkę zużywają przeważnie do kiełbasy, albo na mielone. Boczek wędzą bez peklowania już na drugi dzień po ubiciu. W pończosze. Razem z kiełbasami. Ja spróbuję potrzymać kilka dni w solance. I uwędzić na sznurku większy kawał.
Dzisiaj nastawiłam wywar ziołowy i gotuję baleron ze schabo-karkówki (nie udało mi się tego rozróżnić, mimo przeczytania objaśnień w Wikipedii).

Ruszyła też niemiecka machina zamrażalnicza i stopniowo dokładam do niej posegregowane części wieprzka.
A na koniec dnia postanowiłyśmy rozpalić w c.o. I się zaczęło!
Z powodu odkręcania kaloryfera w jadalnym przy szalowaniu wyciekło sporo wody z kaloryfera w pokoju serowym (tak zwanym, bo najchłodniejszy i na razie w nim sery dojrzewają). Jak się okazało w praniu. Woda zagotowała się w rurze, pompa pompowała z jękiem powietrze, z odpowietrzaczy nic nie leciało i napięcie rosło jak cholera.
Zgubiłam gdzieś cycek do odpowietrzania i biedziłam się ze zdartym śrubokrętem drżącymi ze zdenerwowania dłońmi.
I uff, Ania dała dolewanie wody na full i w końcu instalacja złapała równowagę. I pompa przestała rzęzić. I ogień zaczął dogasać. I przestałam się denerwować wyimaginowanym wybuchem.

I mnie chyba też skoczyło ciśnienie z tego wszystkiego.
Bardzo boję się wybuchów.
Od czasu, jak w "nastolęctwie" wybuchł mi w rękach syfon i tylko o kilka centymetrów od mojej głowy przeleciała jego górna część, uderzając w sufit i robiąc w nim sporą wyrwę. Skończyło się na zejściu dwóch paznokci na palcach prawej ręki.

Teraz skończyło się szczęśliwiej. Baleron się kitrasi w wywarze, Ania się kąpie, koty śpią (o nich w czas mrozu to osobna opowieść), a ja grzeję się skórą ze śp. koziołka Bombka na kolanach i dokańczam tenże post.

3 komentarze:

  1. Czytając to, przypomniałam sobie mojego pierwszego półwieprzka, którego dostałam i musiałam bez żadnej wiedzy (nie było internetu :-) uporać się z nim. Masakrę zrobiłam z tego mięsa, ale i tak był smaczny :-) Z drugim półwieprzkiem poszło mi lepiej, ale powiedziałam: nigdy więcej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pół mnie przerasta. Jak na razie. Ćwierć nie wiem na jak długi czas wystarczy, ale na długo, zważywszy, że dojdzie niedługo drugie tyle mięsa.
    Pamiętam nieco z dzieciństwa, świniobicie u moich dziadków, i dziadkową robotę masarską, której się mocno przyglądałam. Co nieco później przekazał mi tata. Resztę czerpię z książek i z opowieści.
    W zasadzie mięso, jeśli tylko się nie zepsuje to zawsze da się zjeść. ;-)
    Pozdrawiam
    ES

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszesz tak sugestywnie ,ze przez chwilę zapomniałam,że jestem w blokowym mieszkaniu i chciałam lecieć,żeby dołożyć do pieca:)

    OdpowiedzUsuń