Leniwie się porobiło.
Pogoda zeszłego znaku Wagi i niniejszego Skorpijona (tj. październikowo-listopadowa) sprzyja uspokojeniu nerwów. Pojawiła się owszem mgła, wieczorno-poranna i wilgotność powietrza wzrosła, ale jest ciepło, palić jakoś specjalnie nie trzeba, zwierzęta żerują na resztkach zielono-rudego, a i wieczory zrobiły się tak długie, że człek już gotów o północy wstawać, całkiem wyspany.
Pasąc kozy na buszowisku medytuję z drzewami (mam kilka wybranych okazów) i z nudów zbieram chrust w naszej brzezince. Naręcze starcza na dwa palenia pod płytą. Mam w ten sposób załatwione ugotowanie obiadu, karmy dla zwierząt i ogrzanie wody na kąpiel i zmywanie.
Stary Mikołaj raz przyniósł wór pełen resztek z kapusty dla kóz, drugi raz reklamówkę świeżej słoniny, a właściwie boczku. Którym to zajadamy się od kilku dni na śniadanie. Słonina zawiera nikłą ilość cholesterolu w porównaniu np. z masłem czy produktami masłopodobnymi. Big Johnny, wtajemniczony przez starego lekarza głosi to od lat, je słoninę do wszystkiego i wbrew kiepskim wynikom swoich badań ma się dobrze i pola swoje obrabia bez żadnych lekarstw (oprócz tych naturalnych). Psy i koty dostały nowy zapas skórek i tłuszczu jelitowego (z tzw. kryzki), który wytopiłam w garze na kuchni.
Wczoraj zaś zakisiłyśmy beczkę kapusty na zimę. Wioskowi już dawno to zrobili, bo kiszą zaraz po święcie Pokrowy. My zazwyczaj w okolicach Wszystkich Świętych, zwłaszcza, że pogoda jest.
Nastawiam kapustę z tartą marchwią i jabłkami, z dodatkiem kminku i soli kamiennej.
Beczka współczesna, plastikowa, 60-litrowa, za 30 złociszy kupiona na targu kilka lat temu. Kapusta szatkowana ręcznie na tarce, wkładana do foliowego worka, który jednak wygodniejszy jest w użyciu, niż jego brak, ze względu na rozwój pleśni. Za kilka dni przetoczymy beczułkę do piwniczki zewnętrznej, gdzie dotrzyma co najmniej Wielkanocy, o ile nie późniejszego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz