21 października 2010

Rozpalanie pieca, czyli pierwszy śnieg

Atrakcją dzisiejszego dnia okazał się pierwszy śnieg, który rozpadał się około 17. Kury ze strachu ukryły się wcześniej w kurniku. Jedna Gusia odważnie kołysała się nad białą przestrzenią podwórka. To będzie jej bodaj trzecia zima, ma rutynę. Jasio odważnie asystował przy karmieniu kóz, ocierając się co rusz o ich nogi. Pamiętam jego przerażenie w zeszłym roku pierwszym śniegiem! Cały poranek i dzień spędził wtedy ukryty pod samochodem.
Od dzisiaj przeszłyśmy na jednorazowy udój kóz. Trzeba się zacząć godzić z niedomiarem mleka. Za jakiś czas zaprzestaniemy tego w ogóle, czyli jak mawiają rolnicy, zasuszymy kozy. Będzie zimowy urlop od tej przymusowej pracy. I od serów. To też lubię. Praca na okrągło jest ogłupiająca. Za to pani Marusia ma teraz mleczność dwóch krów w rozkwicie i będzie skąd brać świeże mleko. I masło.
Z ogrzewaniem w te wilgotne, czasem wietrzne, jak dzisiejszy dni również nie ma problemów. Wystarcza jednorazowe przepalenie węglarką drewna w pieczce w ciągu doby. Rozpalam zawsze po południu, piec rozgrzewa się w ciągu kilku godzin do maksimum i stygnie do południa następnego dnia. W mieszkaniu utrzymuje się temperatura umożliwiająca mi chodzenie w krótkim rękawku.
Zdun nauczył mnie prawidłowego palenia w ścianówce. Wcześniej robiłam zasadnicze błędy.
Zasady są takie:
- wkłada się do paleniska porąbane na dość grube szczapy drewno, tyle ile się zmieści. Przeważnie jest to pół węglarki. Wsuwa się je do końca, aby z przodu uzyskać wolną przestrzeń i aby ogień palił się w głębi pieca, a nie przy drzwiczkach (takie palenie dość szybko powoduje pękanie kafli nad drzwiczkami).
- z przodu układa się trochę palnego papieru (już coraz rzadziej można go kupić w formie gazety, większość to papier syntetyczny, trudno palny i śmierdzący, z dużym dodatkiem kredy i nie wiem czego), a na nim garść suchych żywicznych szczypek, które na Podlasiu smoliną albo łuczyną zwą. Ta kupka służy jako zapalnik najważniejszej reszty w głębi. Jeśli smolina jest naprawdę żywiczna, a nie tylko sucha, to nie trzeba żadnego papieru.
- uchyla się szyber i podpala rozpałkę, zamykając przy tym pierwsze drzwiczki, w których są szpary, przez jakie można obserwować ogień.
- ogień powinien załapać w ciągu kilku minut. Wtedy zamknąć drugie drzwiczki. Po mn. w. godzinie dołożyć resztę drewna z węglarki i zakręcić szczelnie drzwiczki. Można o wszystkim zapomnieć. Piec już będzie pracował sam na nasze ogrzanie.
- po wypaleniu się ognia i żaru, czyli po kilku godzinach, zasunąć szyber, aby wiatr czy mróz nie wychłodził pieca zbyt wcześnie.
I wsio.

1 komentarz:

  1. No proszę - u moich Rodziców też do niedawna był piec na drzewo (obecnie przeszli na gaz). I wszyscy się mocno dziwili, skąd taka mieszczka z Gdańska, co od wyjazdu z domu na studia ognia nie widziała umie tak dobrze piec rozpalić (dodam, że za czasów szkolnych, kiedy mieszkałam w domu, nie bardzo miałam z piecami do czynienia, bo to była zawsze działka Taty). A tu co - instynkt widocznie, albo atawizm jakiś, bo zawsze czyniłam tak, jak opisane we wpisie :)
    Dodam jeszcze, że trochę żal mi tego pieca - dawane przez niego ciepło było inne niż gazowe. No i porąbać szczapek własnoręcznie przed rozpałką tez było coś warte...

    OdpowiedzUsuń