Kolejna wstrecza ze Starymi Kobietami. Możliwa z okazji świąt i zimy, którą na wsi spędza się towarzysko i na luzie, grzejąc się przy piecu, zjadając ubite przed świętami kabany i popijając swojską naleweczką.
Opowieści były już bardziej zwyczajne, ale i tak dla mnie ciekawe. Choć jak zawsze nie nadążam kto, gdzie, z kim i kiedy.
Z dziwnej treści to dowiedziałam się, że Stare Kobiety mają często sny świadome, takie, że po obudzeniu nie wie się, czy czasem ten świat nie jest snem, a tamten śniony przed chwilą, jawą. Poza tym od zawsze zwracają uwagę na treść snów i wiele umieją zinterpretować właściwie.
- Kiedy śni się zmarły ojciec, to dobrze, na poprawę idzie. Kiedy matka, zawsze źle.
- Jak ktoś zmarły przyjdzie we śnie i coś zabierze, to może ktoś umrzeć albo będzie strata w dobytku i pieniędzy. Jak coś zostawi to dobrze, może być wyleczenie z choroby, spadek albo jakiś niespodziewany zarobek.
- Mnie raz śniło się - wspomniała jedna - że matka naszą świnię do Waśki z sąsiedniej wsi zawiozła, do knura. I niedługo z nią wróciła. Tylko, że ten Waśka już dawno wtedy nie żył. Potem nasza sąsiadka też swoją świnię zawiozła do tego Waśki, ale zostawiła ją u knura na noc. Miała pojechać po nią później. Ten sen przyszedł dla mnie w niedzielę. Tak, w niedzielę to było. Opowiedziałam mamie i ta od razu mówi: Łoj, coś bude! I nie minęło parę tygodni, jak ja wieczorem nasze świnie nakarmiła, rano do chlewa zachodzę, a kaban leży już zimny. Co ja się namęczyła, żeby go wyciągnąć, ponad sto kilo już miał! No, z sąsiadką jakoś się udało. Nasze chłopy w polu wtedy były. I znalazł się taki, co padlinę wziął dla psów, więc dobrze się skończyło, bo to lato było. Ale to nie koniec. Minęło znowu trochę czasu i u mojej sąsiadki świnia też padła. Ale dłużej to trwało. Złamała nogę w chlewie, i chociaż ją karmili i czekali, że może wydobrzeje, wdało się zakażenie i zdechła. Ich strata była większa, bo kaban już ze 300 kilo ważył. I tak sen się sprawdził co do joty.
Jeszcze jedno konstatuję z zadowoleniem. Moc naleweczki sprawiła, że Stare Kobiety przeszły gładko na swój ukraiński dialekt i wszelkie opowieści w nim się już tylko toczyły. A ja wsio rozumiała!
Choć mówić jeszcze nie umiem, to - jak orzekły Kobiety - niedługo na pewno zacznę.
Moje uszy przyzwyczaiły się już do wschodniej melodii zdań i wychwytuję każde słowo wyraźnie, i jego sens.
A na początku, rok temu, było trudno. Rozumiałam z mowy tutejszej pojedyncze wyrazy i z nich układałam sobie w głowie sens kombinowany, nie nadążając w ogóle za opowieścią.
Tak poza tym ciepło, wilgotno, mży, śnieg topnieje i woda ścieka po naszym urocznym wzgórku w dół, podjazdem ku bramie. Gusia tapla się w kałużach ochoczo. Kogut pieje. Mgła unosi się nad białą połacią pól. Kozi ząb wciąż dolega i żadne zaglądanie do pyska nie udało się. Zofija je skąpo, ale je, głównie siano, pije letnią wodę, bo zimna ją razi i czekamy na samoistną poprawę. Ekonomia rządzi losem większości zwierząt hodowlanych, to jest ich fatum. Na dowód, że żyje, nie słania się nawet i rokuje poprawę, bez szpikowania drogimi antybiotykami, które jej mleko zanieczyszczą na dłuższy czas, a dziecko skażą na sztuczne dokarmianie, zamieszczam zdjęcie zrobione przed godziną. Zofia przymierza się do świeżej wiązki siana.
Dzisiaj po popołudniowym karmieniu wypuściłyśmy wszystkie dzieci na wspólną przestrzeń w oborze, gdzie szybko stworzyły integrujące się przedszkole. Podskokom i szaleństwom zabawy nie było końca. Ponieważ koźlęta są niezwykle ruchliwe i żywe, to nie sposób im zrobić dobrego zdjęcia. Każde koźlę zmienia pozę pomiędzy naciśnięciem migawki, a rozbłyskiem lampy.
Kola robi za jeszcze jedną kozę, i za taką jest uważana przez młodzież.
A oto Jaśminka, śnieżna córcia Zofijki, w skrócie Jasia, poza maminym boksem, ukryta u mojego boku bacznie obserwuje resztę wyległej na zewnątrz dzieciarni.
Poniżej Zulus, rośnie już na maminym mleku, choć nie należy jeszcze do najsilniejszych w rankingu koźląt, ale rokuje nieźle.
Fajnie tak sie spotykac w gronie babskim i sluchac opowiesci ...zazdroszcze wam ,ale w pozytywnym tego slowa znaczeniu ;)Co do Zofiji to nie wiem czy dobrze zrozumnialam ? Czyzbyscie planowali robic nowa kielbase ? bo napisalas ,ze ekonomia sie klania ...? A o toksycznych jajach w niemczech slyszalas Ewo ? Czytalam Twoj komentarz o produkcji wlasnej zywnosci ,bo za jakis czas w miescie jedzenie bedzie mocno skazone i jak uslyszalam o tych jajach to od razu pomyslalam o Tobie ....Teraz to ludzie na wsi mowia ,ze nic im sie nie oplaci ...Znam 7 mio osobowa rodzine ,ktora mieszka na wsi i sie im nie przelewa ,kiedy zapytalam sie czemu przez wiosne ,lato i jesien nie uchowa 2 swiniakow ,na zielsku i odpadkach i chociaz z 12 kurek na jajka majac miejsce i nudzacych sie dzieciakow przed komputerem ,a meza przed telewizorem dziwi sie ," a kto przy tym bedzie chodzil "?No i trzeba troche kupic "ospy" tj.sruty czy jak to nazwac zeby zielsko obsypac ..".no przeciez to sie teraz nie oplaci " I tak slyszac o tej aferze z jajami pomyslalam o Twojej przepowiedni ...Ja mieszkam w duzym miescie ,ale gdybym miala mozliwosc,to napewno na tyle na ile by mnie bylo stac zywnosc miala bym swoja ...no ale do tego potrzebna jest praca ,a komu sie dzisiaj chce pracowac?
OdpowiedzUsuńFajnie że dzielisz się z nami tymi opowieściami.
OdpowiedzUsuńMoja mama też ma dar. Gdy śni jej się woda, zawsze przepowiada to bardzo rychłe nieszczęście od choroby po śmierć (w zależności od barwy wody i treści snu). Ja już tego nie mam, nie potrafię wyśnić przyszłych wydarzeń.
Rachunek ekonomiczny a żywe stworzenie (i jego cierpienie) jakoś nie idzie u mnie w parze. Cieszę się zatem, że podjęłam dobrą dla mojej psychiki decyzję nietrzymania w domu zwierząt gospodarskich, bo działałabym nieracjonalnie i na swoją szkodę.
Trzymam w takim razie mocno kciuki za kozę, może wszystko będzie dobrze :-)
Magdaleno, potrzebny jest kryzys, aby ludzi do roboty zagonić. Bo same opowieści o dioksynach, konserwantach i innych badziewiach na nikim już nie robią wrażenia. Wręcz im więcej się o tym trąbi tym słabsza reakcja. Ludzie są zahipnotyzowani przez TV, a póki mają co do gęby włożyć, nie będą wywijać sztandarami żadnej ideologii. Tym bardziej liczy się świadome podjęcie anty-działania w tej podstawowej sferze biologicznego przetrwania, nawet wbrew powszechnie rozumianej zdrowej logice i ekonomiczności.
OdpowiedzUsuńCywilizacja, z jej oddziaływaniami anty-biologicznymi, a pro-pseudo-kulturowo-religijno-intelektualnymi działa tak, jakby ktoś świadomie sterował tak jej procesami ekonomicznymi i trendami mentalnymi, by ludzie sami sobie własnoręcznie kuku zrobili.
Co tu dużo gadać. Sama jaj z kilku kur latem nie mam za bardzo komu sprzedać. O mleku i przetworach nie mówiąc. Trafiają się klienci, doraźnie, przypadkowo i trudno to zaliczyć do stałych zarobków, które można by zainwestować w rozwój hodowli i upraw.
Ech, wiele można by gadać. Ale po co strzępić gębę po próżnicy.
Ewa
Riannon, tak, do hodowli trzeba mieć i zamiłowanie i dystans emocjonalny. Tu narodziny i śmierć chadzają ze sobą w parze.
OdpowiedzUsuńO ile opłaca się przepłacić przy leczeniu jakiejś genetycznie świetnej i młodej sztuki, to już nie jest tak łatwo z ładowaniem pieniędzy w sztukę starszą, słabszą genetycznie, problematyczną pod kilkoma względami i przynoszącą niewielkie korzyści. Przeliczając wszystko na złotówki, koszt zakupu tej kozy, plus teraz ewentualnego leczenia ze stratami z dokarmianiem młodej, to żadne zyski z dojenia jej później po wyzdrowieniu tego nie zrównoważą! A jeśli leczenie nie wypaliłoby tym większa strata. Mięso jest jakimś zyskiem w tym wszystkim.
Co do weterynarza nie twierdzę, że mu się w głowie przewraca, he, to nad-interpretacja. Weterynarzy mamy dwóch w... dwóch sąsiednich gminach. Ich sprowadzenie na wioskę odpowiednio kosztuje, oprócz samego leczenia i leków. Można też przypuścić, że tylko ręce rozłoży albo zaaplikuje coś na odczepnego. A zapłacić trzeba, nawet, gdy ma się kilka złotych na koncie i KruS i ZUS do opłacenia. Sam lekarz to wie, służy więc chętnie radą, ale na odległość.
Tak do wygląda w praktyce. Taniej jest sprowadzić ewentualnie kogoś do ubicia i skrócenia zwierzęciu cierpień.
Ale nie tragizujmy. Sprawy z wolna zdają się iść ku lepszemu. Dbamy o kozuchę najlepiej jak umiemy i ona też się stara. W każdym razie dzisiaj już nie miała objawów depresji, stara się jeść co może i karmi małą.
Tym niemniej, wiadomo, w każdej hodowli są trudne chwile. I do tego trzeba się psychicznie odpowiednio nastroić.
Pozdrawiam
Ewa
Oczywiście, ja to wszystko rozumiem.
OdpowiedzUsuńCudnie, że wkleiłaś te fotki. Małe kózki są rozczulające, chciałoby się powiedzieć: "do zjedzenia", ale (na razie) w sensie metaforycznym :-)
Kiedy uczyłem się ukraińskiego OGROMNIE przeszkadzało mi to, że uczyłem się wiele lat rosyjskiego. (Np to, że "u" to po rosyjsku "i" a po ukraińsku, bezwzględnie: "y"). W tej chwili dość dobrze czytam, sporo rozumiem i pisać dam radę ale mówić NIE UMIEM i nie lubię. Mówię z Ukraińcami po polsku, gdyż: primo - polszczyznę Ukraińcy (zwłaszcza przygraniczni) świetnie rozumieją, secundo - na samej Ukrainie trudno spotkać w użyciu literacki język ukraiński, tertio - kiedy próbuję mimo wszystko mówić, łapię się zbyt często na tym, że używam polskich lub rosyjskich słów z ukraińskimi końcówkami, co mnie doprowadza do szału. :/ Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńRiannon, koźlęta i kozy są zwierzętami, które mają właściwości terapeutyczne, dla dzieci i dla dorosłych. Podobnie jak niektóre psy i konie.
OdpowiedzUsuńRadku, u nas mówi się językiem pogranicza. Jest to zlepek białoruskiego i ukraińskiego oraz polskiego. Do tego w każdej wsi inny. W okolicy Czeremchy jest enklawa ukraińska, ale wokół panuje białoruska. W naszej wiosce nie wymawia się "y", ale "i", g zamienia się na h i czasowniki mają końcówki ukraińskie (aty). Ale jest też wiele rusycyzmów i spolszczeń, a zamiast nada czy kanieczno mówi się po białorusku "treba".
Odiń, dwa, tri, sztiry, piać, sześt, siom, wosiem, dziewiat, dziesiat - to moja pierwsza nauka była.
A z Białorusinami to w czystym rosyjskim się idzie najlepiej dogadać, bo oni po swojemu rzadko rozmawiają, uczą się w szkole po rosyjsku, mają rosyjską tv i białoruski ma status dialektu lokalnego. Ale niektórzy znają też stare dialekty pograniczne, po ich stronie bardziej w polski wchodzące, niż po naszej.
A co do Zosi, to dzisiaj zjadła trochę ziarna i chleba oprócz siana i wyczekiwała pilnie na jedzenie, więc jakby poprawa jest stała. Trzymanie kciuków działa zatem, :-)
Pozdro
ewa
No, tak. Tak tokuję, że jakoś umknęło mi, że językowo bliżej Ci na Białą Ruś niż na Ukrainę. Cieszę się że zwierzątko dobrzeje. Pzdr.
OdpowiedzUsuń