8 stycznia 2011

Kozak, koń i kozi ząb

Świąteczna wizyta udana. Doszliśmy wszyscy jednomyślnie do wniosku, że jak pić samogonkę to jedynie słuchając rosyjskich ballad. No, to żeśmy sobie słuchali, gadali, słuchali, aż Aleksandr Rosenbaum przypomniawszy mnie się, łzy mi wycisnął na samo jeno wspomnienie ballady o kozaku i koniku złotogrzywym, jego duszy.
(Można podejrzeć pod adresem: "Zabolieło serce u mienia", albo w wersji koncertowej: tutaj oraz pieśń kozacza, bliska i z tej samej płyty).
- Normalne to nie jest. Że nawet, gdy tylko opowiadam o tej piosence łzawo się wzruszam - stwierdziłam i wszyscy natychmiast przytaknęli.
Ale to prawda, ja przy tej pieśni z-a-w-s-z-e rzęsiście płaczę. Właściwie wszystkie zwierzęta zabite w dziejach świata przez i dla człowieka wtedy opłakuję.
I nie będę o tym dyskutować. Tak jest i już.
I niech moje łzy zbawią ich dusze.

Poza tym nagle pojawił się problem. Który nie wiemy jak rozwiązać, więc robimy co możemy. Zofija prawdopodobnie złamała sobie ząb trzonowy (na krojonej marchwi), którego część nadal tkwi ruchomo w szczęce w pozycji poziomej. Do tego zakrztusiła się mocno kawałkiem marchewki i dość długo kasłała, odpluwała, dychała i rzęziła. Aż ją wziąwszy za nogi tylne potrząsałyśmy głową do dołu i opukiwałyśmy plecy, aby korek pomóc usunąć. W końcu, po kilku godzinach i kilku takich próbach udało się, odbeknęła mocno. Ale nic nie jadła i nie piła do południa następnego dnia, w końcu zjadła dwie michy ziarna, jak zawsze. I dziś znów stop. Widocznie połknąć to dla niej już nie jest problem, ale gdy jedzenie wraca ze żwacza do pyska, to przeżuwa je z trudem. Powitała nas rano leżąc i ze smutnym i poważnym wzrokiem. Ani pić ani jeść nie chciała. Wreszcie po południu skusiła się na garść tartej marchwi (gotowaną kaszę odrzuciła), wypiła sporą dawkę wody i zaczęła ostrożnie wybierać źdźbła z codziennej dawki siana.
Ma mleko, karmi małą bez problemów (Jaśmina jest białą iskierką czystej radości), ale wychudła już sporo i sama nie wiem jak się sprawa rozwinie. Mam nadzieję, że ząb w końcu wypadnie sam (nie dajemy rady nawet go zobaczyć, tkwi głęboko i jedynie widać na pysku pod skórą gulkę, która daje się wciskać palcem w głąb bezboleśnie) i Zosia wróci do jakiej takiej formy. Oczywiście będę ją już musiała specjalnie dokarmiać, żadnych twardych warzyw i suchego chleba, najlepiej śruta i tarte warzywa, jak dziecku. No, i ostra kuracja witaminowo-mineralna na dowapnienie kości, bo pewnikiem kolejna ciąża ją tak osłabiła. Ech, te białasy!

7 komentarzy:

  1. Aj, to macie klopot, może weterynarz pomoże?
    Moja koza pierwszy raz będzie miala mlode, tak nam wychodzi, że gdzieś pod koniec stycznia.Ciekawe jak to ogarniemy, bo żadnego doświadczenia z kozami do tej pory nie mieliśmy.
    Jak na razie podczytuję Waszego bloga, więc dzięki że tak fajnie wszystko tu opisujecie i wielki szacunek za wlożoną pracę i za to że sie nie poddajecie.
    Przyszlościowo przymierzam się do produkcji sera na domowe potrzeby, zobaczymy co z tego wyjdzie.
    Pozdrawiam Was cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, xeno.
    taaa, weterynarz.... tylko u nas są właśnie święta Bożego Narodzenia, które trwają 3 dni, oprócz wigilii. A potem Trzech Króli, a potem Sylwester i Nowy Rok.... Do tego weterynarz wiejski za zwierzęta godne leczenia uważa tylko krowy i konie. Psy, koty, kozy, króliki, drób mogą sobie nafikać. Ale to może tylko jakieś moje przekonanie i przyjdzie nam spróbować poprosić (lub chociaż zapytać) o pomoc. Ale już słyszę odpowiedź. Z zębami do kowala proszę!
    No, cóż życzę powodzenia w hodowli kóz. To wdzięczna dziedzina. Zwłaszcza koźlęta są przecudowne.
    Pozdrawiam z Podlasia
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  3. To może być nie tylko kwestia złamanego zęba, ale rozwinięcia się tam stanu zapalnego. Może trzeba podać antybiotyk? Waszemu wetowi to się chyba w d... poprzewracało, że wybrzydza w klientach. Głupio stracić zwierzę z tak błahego powodu. Konkurencji weterynarz nie ma w pobliżu? Nasz to robi chłopom karczemną awanturę, jak wzywają go na tyle późno, że już nie można zwierzęciu pomóc, bo chłopi wiadomo, wolą leczyć po swojemu, albo szkoda im pieniędzy i liczą, że zwierzak sam wyzdrowieje.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przykro słyszeć. Trzymam kciuki za zwierzaka.
    Zaprzyjaźniony wet do którego się ma zaufanie to SKARB dla hodowcy. A na wsi - skarb bez ceny. A swoją drogą to podobnie jak i Riannon dziwię się, że ten Wasz ma w nosie zarobek. Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  5. A jaki tytuł nosi ta pieśń Rosenbauma? U nas i o koniach i o kozakach i w innych słowiańskich językach niż polski i ukraiński chętnie się w Domu śpiewa. Jak pieśń piękna to z przyjemnością sobie ją przyswoimy i puścimy dalej między Ludzi. (Jeżeli samogonka jest warunkiem koniecznym to też problemu żadnego nie będzie.) Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  6. co do weterynarza i zdrowia kozy odpowiedziałam w komentarzu pod następnym postem.
    a co do pieśni Rosenbauma, podaję linki do YT w samym poście.
    Ech, popłakałam się, jak je przesłuchiwałam... normalne to nie jest.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń