5 stycznia 2011

Gulliwer naszych czasów

Od najwcześniejszych lat życia byłam molem książkowym. Dodam, wielkim molem książkowym. Kiedy inne dzieci sylabizowały A-l-a m-a k-o-t-a, jak już dawno przeczytałam elementarz od deski do deski i zapisałam się do szkolnej biblioteki. Jakież było moje rozczarowanie, gdy pani kazała mi wybierać książki spośród serii "Poczytaj mi mamo" i tym podobnych malowanek, a o poważniejszych pozycjach nie chciała nawet słyszeć.
Z pomocą przyszedł mi tata i zaczął zabierać mnie do biblioteki gminnej. Którą prowadzili wtedy jego zaprzyjaźnieni kresowiacy, a on też był wieeelkim molem książkowym i te wizyty były częste.
W ten sposób w ciągu pierwszej-drugiej-trzeciej klasy poznałam całą klasykę, dostępną mej dziecinnej inteligencji, lecz wcale nie dziecinną. Nigdy w życiu nie przeczytałam Kubusia Puchatka czy Dzieci z Bulerbyn, ale za to znałam na wyrywki "Robinsona Cruzoe", "Trylogię" Sienkiewicza, "Podróże Gulliwera", "Księgę Dżungli" czy "Lato leśnych ludzi".
Po wielu wielu latach uczestniczyłam w warsztatach reiki, urządzanych przez pewnego mistrza z Łodzi. Siedzieliśmy sobie tam w kręgu na podłodze przedszkolnej, bo rzecz działa się w przedszkolu i mistrzunio oznajmił, że w naszych pierwszych ulubionych w dzieciństwie i wielokrotnie czytanych książkach znajduje się klucz do naszego życia dorosłego, jego problemów, wyborów, celów, sukcesów i klęsk. Jako dzieci mamy intuicyjne przeczucie kim jesteśmy i w którą stronę chcemy się rozwijać. Wtedy pewna ponad 50-letnia kobieta zamyśliła się i lekko pobladła.
- Całe moje życie to poświęcanie się dla najbliższych i cierpienie w milczeniu. A teraz uzmysłowiłam sobie, że najbardziej w dzieciństwie uwielbiałam "Serce" Amicisa!

Nie podam wszystkich moich ukochanych tytułów, które zmieniały się w miarę rośnięcia oczywiście, ale zawsze były przeczytane co najmniej kilkakrotnie. Jednak po realizacji przeprowadzki na kresy, kilkuletniego życia w samotnej chatce na kolonii i zbudowania prawie od podstaw obejścia (w którym dominują kozy) i domu przy wsparciu Piętaszka, oraz samodzielnej pracy i życia w przyrodzie bardziej, niż wśród ludzi, czas na Gulliwera. Cóż on tam zacz znaczył?
Spośród jego licznych przygód, spośród których podróżowanie na latającej wyspie pośród super-uczonych zamieniających gówno w pyszne jedzenie (ech, autor musiał zajrzeć w nasze czasy) zrealizowało się także jako kilka lat obcowania z kosmitami (hehe) i innymi niewidzialnymi istotami, teraz nadszedł czas w moim życiu na konkluzję końcową książki, już po powrocie Gulliwera z krainy Houyhnhnmów (doskonałych koni). Co prawda do koni, jak i do krów nie zbliżę się nigdy bardziej, niż na kilka kroków, jednak dominuje we mnie nastrój Lemuelowy.
Jest to zmęczone obrzydzenie do ludzi i ich spraw. Które wcale się nie zmniejsza na wsi po ucieczce z miasta, a wręcz przeciwnie.
Teraz najszczęśliwsza bywam w oborze albo w lesie, tak jak Gulliwer w swojej angielskiej stajni pośród koni.

Co prawda nie uczłowieczam zwierzaków, ani tym bardziej nie stawiam ich wyżej w hierarchii od siebie, jak to zrobił bohater Swifta, lecz męczą mnie ludzie nie mający pojęcia, że pies to pies, koń to koń, a koza to koza. A nie człowiek, czy jeszcze wyższa istota, czyli Najlepszy Przyjaciel Człowieka. Nawet, gdy dostanie imię.
Imię służy do przywoływania i kierowania.
Dawno temu Bóg stworzył Adama i pozwolił mu nazwać wszystkie żywe istoty na Ziemi. Tym sposobem uczynił go ich władcą i przekazał mu królestwo ziemskie w celu kierowania nim.
To cholernie trudny obowiązek, zwłaszcza, że władza wiąże się z rządzeniem narodzinami i śmiercią zwierząt i roślin (tak, one też są istotami żywymi i czującymi!). Polega też na panowaniu nad emocjami i odróżnianiu prawdziwej i światłej miłości od ckliwych sentymentów i fałszywych przywiązań do cielesnych form.
Staram się wykonywać ten obowiązek uczciwie i prosto. Z Ramienia Najwyższego, które taki świat po coś stworzyło i nie mnie, jego zaledwie cząstce, z tym dyskutować. Tym bardziej krytykować. Nawet, gdy trzeba patrzeć prosto w oczy prawdzie, że ten świat makabryczny jest. Nie odmówię jednak sensu tej przyrodzonej makabrze, za głupia na to jestem i sama z niej zrodzona.
Jedno wiem, gdy trzymam się tych prostych praw i ról jestem szczęśliwa, syta i zdrowa, a wraz ze mną moi podopieczni.
Dlatego nie dam się wrobić w papierowe serce miejskich jahusów (nie juhasów, na Boga, czytajcie książki!), dla których golonki wiszą na drzewach, mleko płynie co rano z kartonika w biało-czarne łaty, a kot czy pies jest jedyną istotą ziemskiej przyrody i najlepiej, gdy chodzi w butach i pali fajkę.

13 komentarzy:

  1. Mądre to słowa. Jako hodowca powiem Ci, że nie ma nic gorszego, jak uczłowieczanie psa przez swojego właściciela. Wynika z tego wiele nieporozumień, gdyż zwierzęta wysyłają do nas sygnały, a nie rozumiejąc ich, interpretując je "po człowieczemu" doprowadzamy zwierzęta do frustracji i kłopotów wychowawczych, zdrowotnych, nieszczęść i tragedii. Dlatego tak ważne jest uzmysłowienie ludziom, że biorąc odpowiedzialność za zwierzę muszą zbudować most porozumienia z nim, a nie czekać, aż zacznie ono gadać ludzkim głosem.

    Nie sposób nie dostrzec wpływu literatury na nasze obecne życie, skoro ukształtowała naszą osobowość. Ja również jestem molem książkowym.
    "Dzieci z Bullerbyn" są fajne :-) Szczególnie zimą widzę wiele analogii ze skandynawską wioską zagubioną pośród śniegów i odciętą od cywilizacji :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Riannon, nie przeczę, że Dzieci z B. są fajne, tak samo jak Kubuś Puchatek, czy Alicja w Krainie Czarów (której też nie znam). Ale wiek stosowny do ich poznania minął i nie wróci. Chyba, że jeszcze zdziecinnieję, co może się zdarzyć. ;-)
    Poza tym uważam, że jeśli ktoś rodzi się z osobowością (a nie każdy ją ma, chyba się zgodzisz), to nie literatura go kształtuje, lecz on sam na pół intuicyjnie dobiera sobie to, co czuje i co go rajcuje. Ma określony gust i zainteresowanie tym, a nie czymś innym. I na tym polega koncepcja odnalezienia swego późniejszego życia w ulubionych w dzieciństwie książkach.

    He, nie wspominam w tym wpisie o innych moich ulubionych książkach, raczej rzadko czytywanych przez dziewczynki (jak np. powieści wojenne z epoki napoleońskiej), które także znalazły swój odpowiednik i uświadomienie w życiu, w poprzednich życiach, można rzec. ;-)

    Jednym słowem ulubione lektury można interpretować jak sen, wyraz nieświadomości.
    Pozdrawiam
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nadając nazwę jakiejkolwiek istocie, czynimy ją odrębnym podmiotem, odłączamy ją w naszej głowie od całości, tracimy perspektywę jedności.

    Tym samym rodzi się konflikt, wyobcowanie, transcendencja, rozterki egzystencjalne i tragizm (tej wyodrębnionej istoty).

    To wyobcowanie przekonało człowieka, że jest on władcą i musi czymś kierować.

    Człowiek nie jest ani ponad, ani poniżej zwierząt. Rośliny nie są ani ponad, ani poniżej zwierząt. Kontemplujemy jedno Życie w różnych swoich aspektach/objawach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zgadzam się Gabuzo. Nadając imię czynimy każdą istotę częścią siebie. I staje się ona oswojona, znana, własna, podległa i kontrolowana, przestaje być obca, dzika i straszna, jest odtąd uświadomionym aspektem nad-osobowości (której, jako istota ludzka również jesteśmy tylko częścią, jedynie obdarzoną większym zakresem świadomości, refleksji i woli oraz rolą pośrednika pomiędzy światami roślin, zwierząt, ludzi i aniołów).
    Jeśli założymy ten szalony fakt, że pies utożsamia się z imieniem Azor i na pytanie kim jesteś (zadanym np. telepatycznie przez Byt Najwyższy) odpowiedziałby: jestem Azor (a nie odruchowo: jestem pies), przedstawiłby się jako część człowieka, który mu nadał takie imię. A nie jako pies.
    O ile wiem, zwierzęta w swoim gronie nie nadają sobie imion. Nie potrzebują tego. Rozpoznają się po zapachu, wyglądzie, głosie, ruchach i odruchach. Mają też świetną komunikację telepatyczną. Co akurat potrafię czasem stwierdzić i odebrać ich język, a nawet niekiedy odpowiedzieć i nadać coś od siebie w ich pierwotnym ziemskim języku.

    Jeśli mówisz o wyobcowaniu i władzy jako kontroli rozumu nad słabszymi i głupszymi istotami, tak jak to zostało w cywilizacji ludzkiej i kulturze przekręcone, to ja mówię o czymś innym. O wiele prostszym i naturalnym. I jak najbardziej istniejącym , prawdziwym, możliwym do sprawdzenia i doświadczenia.
    A nie wykoncypowanym z książek napisanych przez ludzi mających rzadki związek z przyrodą. Lub wyrozumowanych po zachodniemu z nauk wschodnich mistrzów, którzy raczej nie mają pojęcia, jak zachodniaki przeinaczają to, co im się mówi.
    Pozdrawiam z mego dobrowolnego wyobcowania, w którym panuje równość pomimo istnienia hierarchii
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń
  5. ciekawie ale chyba zbaczamy...imię nr? jest najmniej istotne ..za ..."nadałem imię..." napisałem "itd" fakt trochę mało jak na skalę "zjawiska?"...i nie chodzi tu o żadne podporządkowanie ale o wspólne relacje poznawanie się nawzajem na równych zasadach... którym przynajmniej ze strony człowieka powinny towarzyszyć uczucia ? ...oczywiście taki kontakt można i często trzeba ograniczyć do najprostszego poziomu...ja cię karmię za to ty kiedyś nakarmisz mnie...ale wtedy głaszcząc karmionego brzdąca nie wypada inaczej myśleć ...rośnij rośnij moja kiełbasko?

    OdpowiedzUsuń
  6. Hierarchia nie kłóci się z symbiozą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gabuzo, oczywiście, że nie. Powie to nie tylko ekolog, permakulturowiec, ale i egiptolog. Cieszę się, że się rozumiemy.
    Tęgi, tak, tak się myśli i jest to czarny "humor mięsożerców" pozbawiony hipokryzji. ;-) Nie cytuję go na tym blogu często, aby nie razić niczyich nieprzygotowanych uszu. Ale jest to wtajemniczenie.
    Bo poza tym każda istota żywa posiada coś, co nie jest tylko kiełbaską czy befsztyczkiem.
    Pozdrawiam
    ES

    OdpowiedzUsuń
  8. Ewo czuję i wiem że "trafiamy" blisko ale Twoja przepowiednia horoskop? że się nie dogadamy jest chyba silniejsza;)....ale ...chyba nikt nie zaprzeczy że można związać się uczuciowo (pokochać?) kota psa ...a co z kozą czy słoniem?(jednostkowo nie cały tabun;)... miałem odpowiedzieć sam wspominając co nieco o juhasach;) ale podzielam pogląd że...."Tolerancja i szacunek to podstawa każdego dialogu.";)...i jeszcze niby drobiazg lecz muszę przyznać że mnie zaniepokoił..."nastrój Lemuelowy.
    Jest to zmęczone obrzydzenie do ludzi i ich spraw. Które wcale się nie zmniejsza na wsi po ucieczce z Miasta, a wręcz przeciwnie.
    Teraz najszczęśliwsza bywam w oborze albo w lesie, tak jak Gulliwer w swojej angielskiej stajni pośród koni." ??
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Tęgi, nie martw się o nikogo, tylko o siebie. Tym bardziej o cudze nastroje.
    Drapieżników się nie je, chyba, że podczas Powstania Warszawskiego, ale wtedy z wdzięcznością i jest to zrozumiałe dla każdej strony (drapieżnej).
    Dlatego można się przy nich nieco odprężyć.
    Nieco, bo umierają dość szybko i trzeba o tym pamiętać, zakochując się.
    Prostoty życzę (tj. prostego kręgosłupa i mniejszej agresji na wstępie ubranej we współczucie)
    ;-)
    ES

    OdpowiedzUsuń
  10. no cóż przykre :( ale warto było (bez;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Trudno się mówi, żyje się dalej - jak powiedziałyby kozy, gdyby umiały mówić.

    OdpowiedzUsuń
  12. 1.Skąd wiadomo, że zwierzęta nie są takimi istotami jak my- posiadającymi świadomość, odczuwanie bólu...
    2. Gdzie prawo, które daje jednej istocie władze nad drugą nawet tej nazywanej Bóg w bibli.
    3.W księdze rodzaju nie znalazłem nic o psach "Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!"

    OdpowiedzUsuń
  13. 1) k550i, a skąd przyszło co głowy, że kwestionuję świadomość i uczucia u zwierząt? A czemu twierdzę, że nie są takie same jak my? Bo są sobą, każde w swoim rodzaju, co zresztą widać i czuć. Człowiek po części jest także zwierzęciem i to nas łączy, jako istoty ziemskie, cała sfera życia biologicznego i hormonalnego, także emocjonalnego, lecz mamy jeszcze coś czego zwierzęta nie mają lub mają w inny sposób. Refleksję i abstrakcyjne myślenie, czyli intelekt. Pewnie dlatego jesteśmy pośrednikami pomiędzy Bogiem, a zwierzęciem i rośliną także.
    2) To prawo jest wpisane w życie, praktyczne życie. I dobrze jest się na nim oprzeć, zanurzyć w Matkę Naturę, a nie studiować życie w bibliotece albo co gorsza w komputerze, wirtualne.
    Na logikę, paNIE BIBLISTO, to jeśli Bóg rządzi narodzinami i śmiercią każdego człowieka, to człowiek, stworzony na jego obraz i podobieństwo, zarządza zasobami żywymi naszej planety. Nie potrzeba specjalnego zapisu dla czegoś, co jest oczywiste, a co oczywiste być przestało od niedawna, od czasu wynaturzenia ludzi przez cywilizację. I odcięcie ich od korzeni i harmonii.
    3) Pewnie byś znalazł np. w Koranie. Mahometanie uważają psy za zwierzęta nieczyste (w przeciwieństwie do kotów) i starają się ich nie dotykać nawet. Czemu? Pies zjada własne odchody, podobnie jak świnia, która również jest dla mahometan, i żydów nieczysta. Po każdym dotknięciu muszą myć ręce 9 razy w święconej wodzie. Prawdziwe utrapienie, jak ma się psa w domu... W naszej kulturze też czarny pies to bies. Poszperaj w internecie w tym temacie...
    A tak swoją drogą... skąd wiadomo? Nie z księgi pisanej, lecz z księgi w sercu noszonej. Wsłuchaj się w nią, w życie, prawdziwe, może usłyszysz i zrozumiesz skąd...
    Pozdrawiam
    Ewa S.

    OdpowiedzUsuń