Wiatr ustał, w nocy wyjrzały gwiazdy, w dzień słońce. Tym niemniej woda, zostawiona na dworze zamarzła w gusinej misce.
Wczoraj nagle, dla poprawienia smutnego nastroju po stracie domownika, zadegustowałyśmy jeden z serów, któremu minęły już konieczne 2 tygodnie dojrzewania. Zrobiłam go według przepisu niemieckiego, który zmodyfikowałam o pewien istotny element.
Rzeczywiście czadzi nieźle starymi skarpetkami (jeszcze nigdy nie robiłam śmierdziela, więc byłam pod wrażeniem). Rozkrojony pokazał klasę. Cienką mięciutką warstwę tuż pod skórką, która daje niezwykle przyjemne wrażenie na języku. Środek jest pięknie bielutki (jak to w kozim serze), dziurkowany, twardszy, bardzo-bardzo łagodny w smaku. Jednym słowem, ser dla koneserów. Nazwałam go, posłuchajcie... Batiuszka! (w oryginalnej niemieckiej wersji zowie się Mniszkiem lub Monastyrkiem).
Zjadłyśmy od jednego posiedzenia 2\3 z 65-dekagramowej całości. Doskonały do czerwonego wina lub piwa.
Pomimo czadu rzecz jasna, który rozszedł się po całej jadalni i osiadł w niej na długo.
Na wiosce było świniobicie przedświąteczne, więc przetopiłam w garnku na płycie i zrobiłam kilka słoiczków smalcu ze skwarkami ze świeżej słoniny. Kola także dostała swój żelazny zapas tłuszczu i dzisiaj muszę go przerobić. Ha, będzie kolejny czad w domu!
Gratuluję pierwszego śmierdziela! Koniecznie i ja muszę coś takiego kiedyś wyprodukować. Nie wiem, dlaczego tak bardzo mi zależy, ale muszę własnym nosem poczuć ten zapach :-)))
OdpowiedzUsuńWitaj, Ewo, chcę powiedzieć, że serami zaraziłam się na Waszym blogu w tamtym roku. Zaintrygowała mnie ta podpuszczka, która przyjechała chyba kurierem, zaczęłam czytać, oglądać warsztaty, w których brałaś udział, wspominam chyba panią Marylę, która "cełuju noc ser waryła" i pomyślałam, spróbuję i ja. Posiłkowałam się też "Wedlinami domowymi", bo tam są instrukcje i.... wyszły oscypki i bunc, z mleka krowiego oczywiście. Znawcy będą wieszać na mnie psy za tę nazwę, niech będzie "prawie jak...". Zakupiłam latem w Nowym Targu u górali formy na średni oscypek i malutkie, takie na kęsik, zdarli oczywiście ze mnie skórę, a niech im tam! Poczekam teraz, aż krowy wyjdą na trawę i dalej będę robić, spróbuję też kupić jakieś kultury bakterii i też zrobić smrodliwca. Wędzę je u siebie w wędzarni na ukośnej półeczce z listewek, muszę je chyba bardziej osuszać przed wędzeniem, bo tracą formę i wyglądają, jak lekko kopnięte, ale są smaczne i gwiżdżą w zębach, niczym te z Krupówek, również robione z krowiego. Serdeczności przesyłam.
OdpowiedzUsuńEwo, Ewuniu, ja muszę to spróbować ...plissss
OdpowiedzUsuńkoniecznie pochwalcie się swoimi serami
na pewno znajdziecie się w moim Przewodniku
czas najwyższy wyjść na świat z serami
serdecznie pozdrawiam/Gieno
Gieno ;-))) na następnego śmierdziela trzeba poczekać, chcę go stłamsić aż do przesady, żeby zobaczyć co się dzieje w dłuższym czasie. Inne też dojrzewają i poddaję je eksperymentom, więc skutek nie jest oczywisty ani standardowy. Kozy jeszcze z mlecznością na rozruchu, nie ma pośpiechu. Jeślibyś wpadł latem do Czeremchy to możemy coś spróbować, czemu nie? I o Buddzie pogadać też.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ewa S.
Latem jak latem, ale wybieram się w kolejną serową podróż odkrywczą. Tym razem mój szlak wiódł będzie wschodnią rubieżą.
OdpowiedzUsuńI nie ma to tamto, do Was zajadę ...w maju. Za miesiąc z kawałkiem.
I-Chinga mi rzucisz :o)