Na smętki i abstrakcyjne lęki dobra jest też praca. No, więc zawaliłam dzisiaj piaskiem, który jakimś cudem nie zmieścił się z powrotem w wykopie pod wodociąg, starą studnię, której paszcza na nowo się nagle otworzyła. W dzień pamiętny śmierci Kici (co uważam za znak jej odejścia). Wpadł w dołek, wypłukany deszczem, przechodzący tamtędy pan od oczyszczalni i okazało się, że masa liścio-słomo-drewno-odpadów już na tyle pod spodem przegniła i skurczyła rozmiary, iż można na nowo ładować. No, to ładowałam. Ze 20 taczek piasku tam weszło, ale udało się zatkać, udeptać i nawet zamaskować z wierzchu ściółką ze starych liści olchy rosnącej na podwórzu.
Wszystko to we mżawce i przy nieustannym beku zamkniętych w boksach kóz, próbujących mnie namówić na wypuszczenie. Ale nie daję się, o nie. Król zrobił się tak upierdliwy wobec dorosłych kóz, że nie daje im spokojnie stać, gania je po obejściu bez końca, próbując skakać na nie i nie dociera do niego, że jest źle widziany. Najlepiej jest więc, gdy nie wychodzą w ogóle.
Trzeba coś z tym zrobić. Jest kilka opcji rozwiązania. Weterynarz oznajmił przez telefon, że do świąt nie ma czasu, a trzebienie kosztuje u niego 30 złotych. Tyle samo co ubicie koziołka. Zatem jedynie sprzedanie go w najbliższym czasie może ten wybór przebić.
Zjawił się też stolarz i zamontował poręcz przy schodach. Sprawy zatem toczą się do przodu, jak widzicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz