Dzień zaczął się od skontrolowania stanu stada. W porzo. Nic nie przybyło, a Król, najedzony zwiedza już samodzielnie boks i próbuje pierwszych, niezdarnych jeszcze kozich podskoków. Słyną z nich nie tylko koźlęta, ale i afrykańskie antylopy. Dostaje od pierwszych chwil życia regularne bęcki od swojej babki, Zofiji, która uczy go, gdzie jest jego miejsce w stadzie. Znaczy, na końcu. I niech nie zagląda gdzie nie trzeba, nie przymierza się do nie swojego cyca i nie przeszkadza przy żłobie.
Taki cios znienacka z tzw. byka prosto w dopiero narodzone czółko wygląda dość strasznie, ale już wiem, że tak naprawdę kozy krzywdy sobie nie robią i to jest ich podstawowy język komunikowania oczywistości, bęc i kropka. Król mocno zdumiony aż siada z wrażenia, po czym grzecznie ustawia się za mamą tak, żeby go było jak najmniej widać.
Kiedyś będzie przywódcą stada. Teraz uczy się pokory. Przyroda jest bardzo mądra i szkoda, że ludzie już tak mocno zatracili związki ze zwierzętami i nie obserwują tego, co dla pasterza jest niepodważalną prawdą. Społeczeństwo ludzkie rządzi się dokładnie tymi samymi prawami i odruchami, co wszelkie stada zwierząt. Niektóre z nich zostały już w Miastach skarykaturowane, przekręcone, lecz nieustająco warte są reaktywacji poprzez choćby uważną obserwację i naukę czerpaną od naszych braci mniejszych. Dodatkowo niektóre gatunki mają specjalne podobieństwa do różnych ludzkich nacji. Na przykład jestem pewna, że starożytni Chińczycy zaczerpnęli swe poligamiczne obyczaje od... kóz.
Ale, żeby nie było aż tak rozkosznie, to zaraz w południe okazało się, że... stado kur pomniejszyło się o jedną, starą nioskę. I to na razie tę jedyną znoszącą jaja. Wypuszczona w ciepły dzień z kurnika powędrowała pod bramę, gdzie dorwał ją powietrzny drapieżca. Kola nie zareagowała (za co potem została skarcona, ale co z tego, jak już po ptokach), choć przebywała w tym momencie na podwórku. Ania zauważyła odlatującego spokojnie na Górę jastrzębia i podeszła bliżej. Odkrywając przykry fakt.
No, cóż... Hinduskie Purany twierdzą, że dusza zwierzęcia transformuje się po śmierci w tę istotę, w której zębach zginęło. Dlatego pewnie moja kura odrodzi się jastrzębiem.
Idąc logicznie po linii tego poglądu, jeśli zwierzę ginie z ręki człowieka, odradza się człowiekiem i jest to dla niego niebywały awans. A jeśli człowiek przy tym robi to w odpowiednim stanie świadomości i prowadzi sytuację, duszyczka mniejsza trafia całkiem niezgorzej w rankingu ludzkich przypadków.
Czemu wydaje mi się to z grubsza prawdopodobne?
Ponieważ moment gwałtownej śmierci wiąże się z niesamowitym zastrzykiem adrenaliny i w pamięci istoty koduje się głęboko traumatyczny obraz. Który potem może pchnąć ją do wejścia w ciało właśnie tej zapamiętanej pod wrażeniem istoty.
Nie mam zamiaru dyskutować na tematy reinkarnacji (a tym bardziej reinkarnacji zwierzęcej) na tym, ani na żadnym innym blogu zbyt szczegółowo, bo większość ludzi zna temat głównie z teorii, a nie z praktyki. Dlatego uważam, że lepiej milczeć, co do szczegółów, aby prawda pozostała otulona stosownym szacunkiem. I niedopowiedzeniem.
W każdym razie resztki kury zostały na tyle odzyskane, że psy zyskały trzy porcje rosołowe i kilka jajek, gotowych już do zniesienia i dorastających do niego.
Ech...
Żeby się pocieszyć powędrowałyśmy z siekierką pod naszą ugorną brzezinkę i nacięłyśmy naręcze dolnych gałęzi świerkowych ze świerczków rosnących na jej obrzeżach. Będą robić za choinkę w jadalnym pokoju, po specjalnym przystrojeniu. Stwierdziłyśmy, że nie warto niszczyć drzewka, które w cieple kaloryferów zacznie się szybko sypać i dołoży nam jeszcze pracy przy niekończącym się sprzątaniu wiecznego bałaganu w mieszkaniu.
Po drodze obserwowałam śnieg, ale nie było żadnych ludzkich śladów. Znaczy, pełen szacunek własności i nikt nie przydreptał po świąteczną choinkę na cudze.
Jestem zbudowana.
Przy popołudniowym karmieniu zauważyłam silne objawy zbliżającego się porodu u Dziuni. Nabrzmiałe pękate od mleka wymię, podniesiony stale ogonek. Trzeba zaglądać zatem. Późnym wieczorem i wczesnym rankiem.
Kozy przeważnie rodzą nad ranem, ale zdarza się, że dopiero po śniadaniu, przed południem. Raz tylko jedna Masza urodziła koźlęta wieczorem, w bólu, martwe, miesiąc przed czasem. Naturalnie więc, to okolice świtu i przedpołudnie.
Co do kulinariów, to coś tam pichcimy. Jak się należy. Na dzisiaj jednak najważniejsze to słanie życzeń. Nasi znajomi Warszawiacy już się odezwali. Tak mają. Zawsze zczynają święta od rozsyłania świątecznych mejli (no, kartka też się trafiła!) i smsów tudzież telefonów osobistych. No, to gorsza nie będę.