11 grudnia 2010

Różne smaki

Stanęła konstrukcja pod ścianki łazienkowe. I skończony został sufit na poddaszu.
Na obiad przygotowałam befsztyki z koźlęciny. Przed podaniem najpierw spytałam majstrów, czy nie boją się zjeść. Nie przestraszyli się. I zjedli ze smakiem.
- Gdybym nie wiedział, nigdy bym nie pomyślał, że to mięso z kozła - orzekł majster.
Byłam ciekawa, czy będzie miało aromat. Specyficzny zapach niektórych kozłów, zwłaszcza mających więcej, niż 12 miesięcy pozostaje w mięsie i dla osób nieprzyzwyczajonych może wydawać się nawet lekko odstręczający. Nam trafił się taki super-hiper-capek za pierwszym razem. Fakt, że nie został prawidłowo ubity, bo wynajęty masarz okazał się być totalnym idiotą przy koźle, i pewnie to wpłynęło na zapach i smak mięsa. Późniejsze były już oprawiane prawidłowo. I efekt o wiele lepszy.
Co do starszych, niż rok to wiem z opowieści, że nie są zjadliwe, właśnie z powodu silnego odoru. Jednak podobno można je wytrzebić kilka miesięcy przed egzekucją i tym polepszyć smak mięsa. Nie wiem, nie praktykowałam w hodowli. Trzebienie kosztuje i sprawia, że wraz z zapłatą za ubicie nie opłaca się tego robić.
Tak poza tym jest to soczyste chude mięso o czerwonej barwie, świetnie nadające się np. na befsztyki. Ma smak mocno zbliżony do delikatnej cielęciny. A jeśli trafi się koźli aromacik to tylko dodaje mu specjalności.
Przy czym dodam, że w porównaniu z baranim "czadem" to nawet aromatyczna koźlęcina jest łatwiejsza do przełknięcia od baraniny. Można go nieco zmniejszyć mocząc świeże mięso po ubiciu w wodzie z lekką domieszką octu. Albo marynując w przeddzień mięsny kawałek w mleku lub mocząc w zwykłej wodzie.

Na 16.00 stawiłyśmy się w GOKu na cotygodniowym spotkaniu kulinarnym. Tym razem zabrała się z nami samochodem pani Marusia i pani Nina. Kobiety na wiosce rozkręcają się jednym słowem i były wdzięczne za mozliwość wyrwania się z nudnej codzienności ku ludziom.
W sumie przyszło tym razem 12 osób. Uczyliśmy się przyrządzać leniwe pierogi, zwykłe kopytka (bo zostało ziemniaków) oraz kotlet z kapusty z farszem grzybowym a la schabowy. Na koniec przy herbacie popsioczyliśmy na politykę, ustaliliśmy temat następnego spotkania i wio! do domu. W przenikliwie zimnym wietrze zacinającym śniegiem.

2 komentarze:

  1. Fajni sąsiedzi to nieprawdopodobne szczęście! My też, całym sercem, jesteśmy za "nieoddzielaniem się murem wykształcenia", czy innymi bzdetami od Społeczności. Jesteśmy przeźroczyści i ludzie to szanują. (Chyba. :) ) I chyba podobnie jak u Ciebie. Pzdr.
    Radek
    Post Scriptum.
    Można się naczytać dużo rolniczej wiedzy, ale, jak okoliczny, niegłupi sąsiad powie, że "tutaj, to nie urośnie." trza wierzyć ! (No chyba,że ktoś ma iluminację, jak w "Blues Brothers" i "misję od Boga" - wtedy urośnie wszystko! :D )
    Post Scripum, secundo:
    Go nie lubi karmić robotników, zawsze ma tremę, pyta, czy miałaś coś w zanadrzu, jakby powiedzieli, że nie zjedzą befsztyka z kozy? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieli wybór. Kapustę na słoninie. Więc praktycznie wegetariańską (zważywszy, że słonina to nie mięso)... ;-)
    Zauważyłam jednak, że co do mięs chłopi nie mają zbytnich uprzedzeń. To, co się często trafia to uraz do picia koziego mleka.
    Kozi befsztyczek jest naprawdę smaczny poza tym.
    Pozdrawiam
    Ewa

    OdpowiedzUsuń