8 grudnia 2010

Prawda czy sen

Ekipa miała zjawić się dzisiaj, ale coś im wypadło. Jak zawsze. Jednak już na to konto zaliczyłam 2 sny po kolei, w których przeżywałam bicie koziołka. Budziłam się przejęta i modliłam się, żeby uspokoić emocje. I różne niesamowitości z tego wynikły w mojej głowie.
To jest napięcie, które wzrasta w miarę przybliżania się nieuchronnego terminu i pewnie zawsze tak będzie. Trudno się do tego przyzwyczaić. Nie są przyzwyczajeni nawet sami bijący zwierzęta, chłopi z urodzenia, mający do tego pierwotny stosunek. Na przykład rzadko który bił bydlęta z własnej hodowli, te, które karmił i wychowywał. Przeważnie prosi wtedy o przysługę znajomego, w zamian za podobną ze swojej strony u tamtego. Wyjątkiem bywają świnie, do których mało kto się przywiązuje. Choć i taki przypadek spotkałam pewnego razu, w sąsiedniej wsi, gdy na powitanie do płota u pewnego gospodarza wyszła ku nam razem z nim na spotkanie... ogromna, czyściusieńka, oswojona maciora.
Pierwszy raz był dla nas obu ogromnym wstrząsem psychicznym i emocjonalnym. Odebrałam go jak potężną (powalająco) inicjację. I dochodziłam do siebie kilka dni. Tego się nie opowie. Można przeżyć samemu i potem już tylko milczeć. Albo nie przeżywać i nic nie wiedzieć. Na czym życie na tej planecie polega.
Kolejne razy były już mniej poruszające, wiedza, czego się spodziewać pozwala chronić siebie przed niepotrzebnymi dywagacjami i rozedrganiem nerwów. I zająć się konkretami. Stanąć na ziemi i trzymać się jej mocno.
Tym niemniej, inteligent i osiedleniec na wsi w tej delikatnej sprawie, sprawie śmierci zadawanej z własnej woli, bywa bezradny i postawiony wobec całego swego "człowieczeństwa", nabytego w toku kulturowego wyobcowania z przyrody. I albo się przewartościuje i przewartościuje cały swój stosunek do nabytej kultury, albo porzuci przyrodę jaka jest i będzie ją wielbił co najwyżej jako umysłowy fantazmat i nierzeczywisty, ckliwy ideał z kolorowego obrazka.
To, co zauważyłam. W snach, które miewam od tamtego czasu bicie koziołka stało się symbolem ofiary składanej Przeznaczeniu. W zamian za nią przychodzi niesamowita łaska losu (w snach oczywiście, bo czy w rzeczywistości też, zależy od interpretacji faktów i wiary w taki właśnie sens zbieżności wydarzeń).
W każdym razie dla mnie jest to powrót do pogaństwa, nie tylko w poglądach, bo są wytworem umysłu i koncepcją jak każda inna, ale do pierwotności stworzenia, własnej roli w nim i harmonii z naturą. Trudnej, bolesnej i przerażającej harmonii, wzajemnego bezpośredniego obcowania w roli egzekutora jej praw. Ale przez to także niosącej poprzez swoją krańcowość i głębię uczuć, niesamowite przeżycia szczęścia i zachwytu. W innych cudownych momentach, których w przyrodzie jest w zamian pełno.

6 komentarzy:

  1. Dlatego hoduję psy, a nie koziołki, świnki czy kurki. Nie zabiłabym stworzenia, którym się opiekowałam, dbałam, karmiłam. Również zabitego przez kogoś innego, nie zjadłabym podopiecznego. Taką mam konstrukcję psychiczną. Nie chcę być źle zrozumiana, daleka jestem od krytykanctwa ludzi, którzy robią to z różnych powodów. Takie jest życie, każdy wybiera swoją drogę i robi to, z czym jego psychika daje sobie radę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrozumiałe, choć są kontrargumenty, ale jak zawsze argumenty to tylko słowa. A gdy chodzi o uczucia to insza inszość. Moja mama kochała swoje stadko kur, które prowadziła prawie przez całe życie dorosłe. Nigdy sama nie zabijała, robił to ktoś inny, ona patroszyła, gotowała, podawała rodzinie, sama nigdy nie przełknęła. Pewnie to twój przypadek.
    Co do mnie. Zrobiło się tak. Mam opory przed jedzeniem bezimiennego mięsa kupowanego w sklepie! Muszę je najpierw "nazwać" i pobłogosławić ofiarę zwierzęcia, choćby w umyśle. Zjadanie (przecież sama wiesz) nie jest aktem agresji, lecz miłości, obcowania i łączenia się w jedno. Nie zjeść, wyrzucić, odrzucić ofiarę, to brak szacunku dla istoty i dla efektów własnej pracy, to zgrzyt w maszynie. Indianie to wiedzieli i wszyscy nasi słowiańscy "indianie" na wsiach też to wiedzą, choć może sformułować nie potrafią. Przerażający jest sam akt zabijania. I ma mocne działanie na psychikę. To brama, że tak powiem "szamańsko"-psychoanalitycznie.
    Pozdrawiam
    ES

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój ojciec zabijał zwierzęta, był uznawany za fachowca. Zawsze po takim akcie musiał się napić. Myślę, że jest to jeden z rytuałów, jakieś oczyszczenie się z zadanej śmierci. Inne "indiańskie" rutuały znasz, a one pomagają sobie poradzić z tą przemianą zwierzęcia w jedzenie.
    Raz jeden uczestniczyłam w topieniu nadmiaru kociaków i bardzo siebie nie lubiłam w tym aspekcie. Potem mi się to powiązało z moim współuczestnictwem w zabijaniu zwierząt choćby przez konsumpcję. Dlatego zdecydowałam się nie jeść mięsa. Nie jest to dogmat, bo mięso oswojone, znajome, które pozyskane zostało z uwzględnieniem rytuałów, pewnie bym zjadła.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, rytuał to nie raczenie się spirtem, to już raczej faza ulgi, po. Potrzeba świadomości i przeprowadzenia duszy zwierzęcia w dobrą stronę. Jako gospodarze planety, mamy władzę przyrodzoną ofiarować tym, które nam ofiarowują siebie, wejście wyżej. Tylko, niestety, poza ludami pierwotnymi, szamańskimi kulturami i starymi religiami, które zachowały pierwotne ryty, nikt o tym już nie wie, nie ma świadomości. Nie mówiąc o większości zachodnich wegetarian zwiedzionych litością, która z miłością, świadomą miłością nie ma nic wspólnego, a prowadzi do wstrętu i poniżenia ofiary, nie jej podniesienia na wyższy poziom.
    Pozdrawiam
    ES

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie to do tej pory jedzenie zabilem raz. Golebia. Troche psychike trzeba bylo prostowac. Bo to nowosc. W sumie stara, bo pierwotna, ale nowosc. Z racji lawinowego przyrostu drobnej zwierzyny musze zaczac sie do tego przyzwyczajac. Bo o zabijanie w celach niekonsumpcyjnych podyktowanych koniecznoscia to u mnie latwiej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Indianie przed wyruszeniem na polowanie modlili sie do duchow opiekunczych, do duchow zwierząt z prośbą o pomyslność łowów. I jezeli znalazla się dusza chętna do zlozenia ofiary, Indianie wracali z mięsem. To były również inne czasy - Indianie nie przeżyliby bez mięsa. Obecnie taka ofiara nie jest już konieczna :( Teraz pytanie, czy te wszystkie hodowane zwierzęta faktycznie chcą ofiarować swoje cialo ?? - ja mam poważne wątpliwości. Swego czasu też hodowałam kurki i króliki, te drugie zabijałam. Minęlo kilkanaście lat,a ja wciąż słyszę ich płacz - na pewno nie chciały być ofiarą, mysle, ze ich dusze nie podniosły się na wyższy poziom z tego powodu ale moja, pewnie spadła nizej , choć przez całe życie pomagałam zwierzętom :(

    OdpowiedzUsuń