Nie wiem jak wy, ale ja czuję narastające napięcie od kilku dni. Nie będę się wdawać w opis astrologicznych aspektów planet ten efekt wywołujących, bo niezrozumiała to rzecz dla laika, podobnie jakim wykład z matematyki wyższej dla humanistów czasem bywa (a, właśnie żem spaliła w piecu stareńki podręcznik do matematyki wyższej, zalegający po kątach od lat, stąd skojarzenie). Ale to, co się dzieje w niebie ma swoje odzwierciedlenie na ziemi w pełnym rozmiarze ostatnimi czasy bardzo mocne i tragiczne (mam na myśli wydarzenia w Japonii choćby, ale i te inne, przykryte nagłośnionymi informacjami z Kraju Kwitnącej Wiśni - ciekawe czy zakwitnie w tym roku?). Odwracam głowę i skierowuję uwagę na sprawy wokół mnie się dziejące, w myśl zasady zachowania równowagi ciało-umysł i nabytej z latami umiejętności przenoszenia uwagi na sprawy drobne, lecz nie mniej ważne, no, równie ważne, bo najbliższe i największe z indywidualnej perpektywy patrząc.
No, więc jest to niemiłe napięcie na co dzień, wywołane nadchodzącą pełnią księżyca, która wypada jutro. Czego ktoś, kto nie jest sam, lub nie ma w swoim najbliższym otoczeniu osoby urodzonej podczas pełni, bądź co gorsza, gdy Księżyc oświetlał z naprzeciwka Marsa, lub gdy w to jeszcze zamieszany był Uran (tak, jego ulubioną zabawą jest trząść ziemią i rozsyłać chmury radioaktywne), to tego nie pojmie, co mam na myśli. I żadne tłumaczenie tego nie objaśni. Trzeba samemu doświadczyć.
Jakoś trwam. I wytrwam, bo ja z tych spokojnych jestem, nastawionych na przetrwanie.
Choć moja sytuacja psychiczna i fizyczna jest nieustająco niepewna, zmienna i trudna do określenia.
Poza tym szalujemy z powodzeniem już trzecią ścianę w pokoju, dzisiaj zrobiłam drugi ser podpuszczkowy (swojski świeżas) i trzeci twaróg.
Zaczęło piździć niemiło zimnym wiatrem z niewielką ilością śniegu, kaczce i kurom zamarza w nocy woda w garnku, znów palę w c.o., a tak się cieszyłam, że już koniec i w ścianowym tylko wystarczy, chłopak do gnoju nie ma zamiaru przyjść do roboty, za to wpadł pożyczyć kasę, panowie od obcięcia gałęzi jabłoniowych w sadzie wolą inną robotę, niż wdrapywanie się na drzewa i odwlekają termin, w sumie dobrze, że zimno. I tyle nowin w Kresowej.
Pardom, ale to jakaś paranoja. Wpływ Księżyca na naszą planetę jest ogromny (możliwe że nie powstałoby życie na Ziemi gdyby nie Księżyc), ale jaki wpływ może mieć mały Mars oddalony o setki milionów km, albo odległy o 3mld km (3h świetlne!) Uran?
OdpowiedzUsuńWiesz Arturze, to taka sama paranoja jak z homeopatią. Im mniejsza dawka specyfiku w roztworze tym mocniejsze działanie leku. Więc im dalsza planeta (lub gwiazda) tym silniejszy efekt w praniu. A poza tym przeczytaj jeszcze raz wpis, to zrozumiesz dlaczego nie chce mi się o tym bliżej dyskutować z ludźmi nie mającymi pojęcia jak to działa. Ten blog jest rolniczy, a nie astrologiczny, choć pisany przez astrologa, więc czasem coś napomykam, bo trudno mi czasem nie być sobą. ;-) Pozdrawiam, Ewa S.
OdpowiedzUsuń