No, i zgadłam. Chemiczne smugi dotąd wałkował silny wiatr na niebie, aż rozwlokły się na nim w postać gęstej i szczelnej chmurnej zawiesiny od krańca do krańca horyzontu. Zalegającej dzisiaj od rana przez cały dzień. Wiatr nie ustał ani nie zmienił kierunku, z czego wnoszę, że gdyby nie samoloty, mielibyśmy taką samą pięknie słoneczną i bezchmurną pogodę, jak wczoraj.
Ale mniejsza o to. Mniejsza też o panikę sianą przez niektórych ludzi odnośnie skażenia radioaktywnego, które ponoć zwlokło się nad nasz kraj już wczoraj, a w najbliższą sobotę ma osiągnąć wartości maksymalne. Nie powiem, że się nie boję tej ewentualności, albo że absolutnie ufam państwowym mediom i instytucjom ostrzegającym o skażeniach. Zaglądam jednak na stronę Instytutu w Lublinie, który zamieszcza poziom skażenia na bieżąco. Przede wszystkim mowa jest w tych internetowych andergrandowych ostrzeżeniach o fali promieniowania idącej od zachodu, przez Atlantyk. W takim razie na razie mamy u nas silny wiatr ze wschodu, czyli przeciwny.
Cholera, zamiast melinować się w chacie i nosa nie wyściubiać przez co najmniej tydzień musimy dokonać kilku ważnych wyczynów, które dłużej już nie poczekają. I chociaż do tej niebezpiecznej soboty zdążyć z głównymi pracami na zewnątrz.
Ponadto, ponieważ - jak się dowiedziałam od wtajemniczonych - skażenie jest innego rodzaju, niż z konwencjonalnych bomb i reaktorów atomowych, gdyż z plutonowego paliwa MOX to i liczniki Geigera i inne ostrzegacze nie pokazują tego, co trzeba, a przynajmniej pełnych rozmiarów zagrożenia, no, a dostań tu taki czy inny wykrywacz na mojej wiosce! - doszłam do wniosku, że... najlepiej mi będzie przeprosić się z najlepszym miernikiem niewidzialnych promieniowań wszelkiego rodzaju. Dawno zarzuciłam zabawę z tym przyrządem, ale widzę, że na nadchodzące czasy będzie jak znalazł! Mam na myśli... wahadełko, tudzież różdżkę (którą można zmontować ze zwykłej rozdwojonej gałązki drzewa).
Jeśli potrafię zmierzyć ciśnienie sobie i innym przy pomocy złotej albo srebrnej obrączki zawieszonej na nitce oraz krawieckiej miarki, a potem wynik porównany z ciśnieniomierzem okazuje się prawie w 100 procentach jednakowy, to czemu nie zacząć mierzyć w jakiś podobny sposób poziom szkodliwego promieniowania?
Na razie jednak praca była pilniejsza od eksperymentów badawczych, nawet jeśli groziła chorobą popromienną.
I tak od godzin przedpołudniowych do godziny prawie 16 wydobywałyśmy gnój z obory. Narosło go od wczesnej jesieni tyle, że zrobiła się warstwa bliska metra, kozy już przeskakiwały do siebie nawzajem przez płotki. Z tego też powodu przy wytężonej pracy udało nam się "zerwać parkiet" i wywieźć go na taczce w kilka strategicznych miejsc raptem w boksie kaziuków.
Jutro najpewniej (o ile nie będzie padał deszcz, diabli wiedzą czy napromieniowany) czeka nas powtórka z rozrywki i parkiet w boksie białasek.
Trudno się mówi, chłopaki wioskowi zawiedli, zresztą nieczęsto można liczyć na ich obietnice, ta praca musi być wykonana bez dwóch zdań. W kolejce przecież czekają inne pilne wiosenne prace.
Na pocieszenie, gdy już kończyłyśmy dzisiejszą robotę zawołał mnie z nieba nad głową klangor gęsi. Leciał wielki klucz i już na szczęście, dzięki Ci Panie Boże! we właściwą stronę, czyli z południa na północ.
Panika jest, tak jak z cukrem niestety.
OdpowiedzUsuńStrzeżonego, pan bóg strzeże. Jak znajdziesz, chwilkę, napisz proszę, co Ci wyszło z Twoich badań. Nic się nie stanie, jak przez dwa dni ewentualnie ograniczymy wychodzenie z domu.
OdpowiedzUsuńI jak z tym cukrem, podobnie pozbawiona podstaw.
OdpowiedzUsuńPrzeżyliśmy bliski nam Czarnobyl, przeżyjemy i daleką Japonię.
OdpowiedzUsuńPzdr.