Na zdjęciu Braćki śpiące słodko w promieniach wiosennego słońca po nakarmieniu...
Dzisiaj rano zadebiutowała Zuzia, mama Zulusa, zeszłoroczna córka Zofiji. Nie buntowała się zbytnio, ponadto zaskoczyła mnie pozytywnie wielkość jej wymienia, dobrze rokuje. Ma jednak maleńkie cienkie strzyki pereszadki. Są trudne do uchwycenia, podobnie jak miała w zeszłym roku Gwiazda, zatem przejęła jej dojenie Ania, która zdobyła już tę sprawność własnie przy rozdajaniu Gwiazdeczki.
Nie wiem czego to skutek, czy naszej lepszej sprawności, czy nastawienia się psychicznego kóz (proces dojenia jest dla kozy przyjemny), czy lepszego ich dokarmienia (nie muszą się dzielić z młodymi swoją porcją), ale udoiłam więcej mleka o jakieś 2 litry, niż wczoraj! Co prawda przed wieczorem dały już jedynie kubek, ale to dlatego, że młodzież stała się sprytniejsza i nie zostawia sobie mleka na później.
Część poszła na kwaśne do wielkiej kamionki (w planie jest twaróg), stojącej na piecu kuchennym, część wystawiłam w garnku na taras dla schłodzenia i jutro po dolaniu jutrzejszego mleka, planuję pewien smakowy eksperyment... W duchu owego eksperymentowania i w imię nie/dzieli studiowałyśmy w każdej wolnej chwili (tak, nawet w niedzielę nie ma ich na full) filmy na YT odnośnie wyrobu różnych rodzajów serów i serków kozich, głównie świeżych. Nie ma w nich podanych podstawowych parametrów (temperatura, ilość podpuszczki, rodzaj bakterii), ale po zeszłorocznych doświadczeniach i przestudiowaniu książki niemieckojęzycznej autorki o wyrobie serów mogę to sobie dość łatwo dopowiedzieć lub wybrać jakiś wariant, bądź sama coś wymyślić.
Wieczorem wyskoczyłyśmy na chwilę do miasteczka i spotkałyśmy pod domem kultury znajomych. Ruszyło kino w Czeremsze. Wypada się pokazać, gdy już jakoś ogarniemy sprawy. No, i znajomy już się pisze na degustację tego, co jeszcze nie zaistniało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz