W południe, gdy c.o. było rozpalone, wypuściłyśmy z obory Zofiję i jej powinowate białaski, mieszkające ostatnio w osobnym boksie. Tytułem tego, iż uznałam, że buńczuczna Zofija wymaga resocjalizacji przed jej ponownym przyłączeniem do rodziny, a odstawieniem koźląt do osobnej zagródki.
Okazało się, że nie jest źle, a nawet całkiem dobrze. Zosia nie miała problemów z podporządkowaniem sobie rodziny (córki Misi i wnuczki Gwiazdy wraz z ich tegorocznym potomstwem). I zajęła się szybko zjadaniem zielonych igieł sosnowych i okorowywaniem gałęzi, przywiezionych przez Anię z lasu opodal.No, bo spytałyśmy się najpierw leśniczego, czy można podebrać trochę zielonych odpadów po przecince w sosnowym lesie blisko wsi, zgodził się i teraz nasze kozy (jak zresztą co roku na przedwiośniu) dowitaminizowują się przedwiosennie gryząc korę i igły.
Po jakimś czasie wypuściłyśmy jeszcze do towarzystwa kaziuki i w ten sposób stado zaczęło się na spokojnie integrować na nowo, przed wiosennym wypasem.
Młodzież zajada gałęzie z równą ochotą. Ten szary z lewej to Król. Stoi na matce mała Astra.
Całości pilnowała - jak zazwyczaj - Kola, pasterski owczarek zawsze na zawołanie.
To był podobno ostatni wyżowo-zimowy dzień tej zimy. Słońce dopisało. Obudziła się pierwsza mucha w domu. Kury sprawiają się coraz lepiej. Wczoraj 5 jaj, dzisiaj 3. Z akacjowego gaju za domem dobiegał śpiew jakiegoś wiosennego ptaka. Było pięknie. I nie popsuła nam nawet humoru wieść, że cukier w sklepie w miasteczku kosztuje już 4,69 zł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz