Było kilka dni przerwy od internetu - głównego forum kontaktów międzyludzkich w moim codziennym życiu. Z okazji łykendu majowego zjawił się bowiem Gość, aż z Poznańskiego i kontakty przeszły do realu. Generalnie Podlasie Gość odebrał jako zimne (no, chłodne...) i cofnięte w czasie o dwa tygodnie w rozwoju zieloności, no i bezludne. Bo żeśmy w niedzielę na wycieczkę się wybrali, samochodem na Grabarkę, z późniejszym zahaczeniem o Mielnik. Kręte wąskie drogi lokalne wiodły przede wszystkim przez lasy i pola, bardzo rzadkie wioseczki, często oddalone od dróg i migające w oddali najwyżej kilkoma chałupami. Tak że zaliczyliśmy dwa ekstrema wyrażone w naturze przez Górę.
Pierwszym była Święta Góra na Grabarce...
Po liturgiach wielkanocnych, jak zawsze po każdych większych uroczystościach, wzrosła znacznie energia (Moc) Świętej Góry. W czasach, gdy jest mniej świąt i życie monastyru toczy się zwyczajnie Moc jest znacznie wyciszona. Jej punkt kulminacyjny znajduje się po środku wnętrza cerkiewnej świątynki oraz przed cudowną ikoną Matki Boskiej.
Zapaliłam cerkiewne świeczki przed ikoną w intencjach, które spontanicznie przyszły mi do głowy i dalejże przeżywać fale mrowiącej energii otwierające głowę i czoło, lecąc przez splot słoneczny, serce i gardło do góry.
Gość stanął przed obrazem i wyszedł po długiej chwili z cerkwi... zapłakany.
- Rusza, nieprawdaż? - spytałam ze zrozumieniem.
- Oj, tak...
Pobrane zostały zapasy świętej wody ze studzienki pod Górą. W niej myli się i ją pili prawie 300 lat temu ludzie, którzy uwierzyli w wizyjny sen pobożnego staruszka i tutaj schronili się gromadnie przed szalejącą w okolicach epidemią cholery. Nikt tu nie umarł, nikt nie zachorował. Od tej pory zdrowieją i umacniają się w swojej wierze tysiące przybywających tu po oczyszczenie ludzi.
Drugim końcem kija, czyli extremum była Góra Zamkowa w Mielniku, z punktem widokowym na przełom i meandry Bugu.
No, a dzisiaj w nocy obudził mnie dziwny odgłos. Nieco podobny do świetnie mi znanego dźwięku, ale rozum nie przyjął tego do wiadomości.
- Burza idzie - stwierdziła Ania, biorąc ów odgłos za dalekie grzmoty. I wyłączyła komputery z sieci i z kontaktu.
Dopiero, gdy wyjrzała na zewnątrz przy wypuszczaniu kota, wyciągnęła prawidłowy nieprawdopodobny wniosek.
- Kurczę, to śnieg zsuwa się z dachu!
A oto poranne widoki z tarasu.
Złamana pod ciężarem mokrego śniegu śliwa. Na szczęście nie uszkodziła inspektu.
Wzrastającym od jakiegoś czasu mięcie kilku rodzajów i trawie żubrówce na szczycie spirali śnieg nie zaszkodzi.
A to akacjowy gaik. Zimnowiosenny.
Ciekawe jak ogród i sad zniosą majowy śnieg?
OdpowiedzUsuńMyślę, że bez problemu. Posiane nowalijki pod folią i w inspekcie nawet nie zaczęły kiełkować, a sad w tym roku odpoczywa z kwitnieniem. Kilka śliw jeszcze nie kwitnie, to samo z czeremchą. Spoko. Ponieważ dotąd noce były chłodne w porównaniu z upalnymi dniami wszystko zielone rośnie wolniej, co nas też powstrzymywało od jakichś pośpiecznych ogrodowych zajęć. EWA
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco z Białegostoku , zawitałam i ja w waszej zagrodzie . Cieszę się , że macie swoj kawałek ziemi i szczęścia na naszym pieknym Podlasiu i pokazuje go innym :) . Pozdrawiam, bedę do was zaglądać, chetnie poczytam o waszych zmaganiach z naturą i o zyciu na wsi , które kocham,,
OdpowiedzUsuń