Wyjazd do miast okolicznych w różnych bardzo ważnych sprawach papierkowych postanowiłyśmy urozmaicić sobie w drodze powrotnej wycieczką przez wioski jeszcze przez nas nie spenetrowane. Ktoś z naszych gości orzekł, że był na Podlasiu iks lat temu i jakoś wtedy większe na nim zrobiło wrażenie, swoją wiejskością, drewnianym budownictwem i prowincjonalnością. Teraz "wszędzie widać wpływ Unii, kolorowe domy, napisy, miejski szyk". Spytałam, czy zjechali choć raz w bok z głównych tras. Nie. A właśnie tam schronił się dawny świat, Kraina Przodków naszych. Trzeba tylko odwagi wjechania samochodem na szutrowe, piaskowe, polne i leśne drogi, dróżki i trakty.
Podlasie, przynajmniej ten skrawek, w którym my mieszkamy, czyli w dół od Puszczy Białowieskiej robi jeszcze jedno wrażenie. Niesamowicie wielkiej przestrzeni, choć wcale w rzeczywistości tak nie jest. Budzi je tylko to, że tak wiele tu przestrzeni niezamieszkanych, odludnych, dzikich. Wieś od wsi odległa jest od 5 do 7 km (a nawet więcej), co na zachód od Wisły już w praktyce nie występuje i miejscowości przechodzą jedna w drugą prawie bez widocznej granicy, albo z niewielką odległością 1-2 kilometrów. Nie ma też metropolii, jedynie miasta powiatowe, wielkości ok. 20 tysięcy mieszkańców, każde odległe od siebie jakieś 40-45 km. Drogi główne wąskie, często łatane i nieliczne, co rusz zjeżdża się z asfaltu na przedwojenne kocie łby, albo żwir, dobrze, jeśli wyrównany. Dodać trzeba, że wioski są na ogół niewielkie, od kilkunastu do kilkudziesięciu domostw, przeważnie o tradycyjnym wyglądzie, drewnianych. Tu konie, tam krowa, kozy albo barany, ówdzie kury pasące się w pobliżu obejść. Staruszkowie na ławeczkach w niedzielę wysiadujący. I wszędy blisko do lasu. Każda z wiosek to osobna kraina, mentalna i językowa, i religijna także. Ale o tym już kiedyś pisałam.
No, więc jadąc od Hajnówki powiatową trasą ku nam wiodącą wzdłuż granicy zboczyłyśmy w pewnej chwili w las, przejechałyśmy jedną wioskę, potem drugą. W tej udało nam się rozpytać kobietę siedzącą na ławeczce, czy ktoś w pobliżu trzyma kozy, bo słyszałyśmy, że tak, a my szukamy kozy na wymianę. Pani bardzo szeroko i sympatycznie odpowiadając stwierdziła, że owszem są, tacy jedni z miasta, ale to za wsią trzeba jechać, ło, tą drogą, prosto-prosto, aż się trafi w takie miejsce, gdzie tylko dwie chaty stoją. To tam.
No, więc pomknęłyśmy wyboistą polną drogą na kolonię owej wioski, ale jak się okazało powtórzenie "prosto" oznaczało dodatkowo, że daleko. Jakieś pięć kilometrów przez las zrobiłyśmy, żeby dotrzeć do dwóch domów. Zapytany mieszkaniec jednego jednak stwierdził, że to nie tu, tylko jeszcze jakieś pół kilometra dalej w las.
W ten sposób trafiłyśmy na ranczo pewnych romantyków z miasta Łodzi...
Mieszkają tam od lat 9. Trzymają stadko kóz, które mieszkają w starej stodole i mają rozległe pastwisko za chatą. Oraz starego konika tarpana i dwa psy. Kozy chowane są w pełni ekologicznie, czyli chodzą sobie luzem. Jedzą tyle, co uzbierają na łące, w sadzie i w lesie, a zimą karmione są jedynie sianem. W sumie stwierdziłyśmy, że może niepotrzebnie tak się przemęczamy dokarmiając nasze stado owsem przy dojeniu?
Chatę wyremontowali na wzór starej, zmienili piec i komin, ale ogrzewają się w zimie ścianówką i płytą. Wewnątrz urządzili sobie coś w rodzaju galerii ze starymi klamotami wiejskimi i zdjęciami własną ręką robionymi.
Teraz budują kuchnię letnią, krytą strzechą słomianą, z piecem chlebowym i grillem.
No, więc wyszło fajnie. Swoi zawsze się znajdą, nawet na kresach cywilizowanego świata, jak widać.
Wróciłyśmy z tego wszystkiego o szarówce. Kury już wszystkie siedziały grzecznie na grzędach, a kozy ledwie po omacku trafiły na stanowisko dojeniowe.
Takie z rzadka miewamy rozrywki towarzyskie na podlaskich bezludziach.
Warto niekiedy zjechać z szerokiej drogi w dróżki wąskie, wiejskie. Podczas podróży do Lublina pobłądziłyśmy nieco z koleżanką, bowiem oznaczenia ciutkę nas zmyliły i próbując wrócić na "naszą" trasę, wjechałyśmy w dróżki i ścieżki wiodące między prześlicznymi, drewnianymi chatami. Byłyśmy zauroczone, bowiem obie mamy hopla na punkcie wsi, drewnianych domów i wszystkiego, co się z tym łączy. Żałowałyśmy tylko tego, że czas nas niemiłosiernie gonił, bowiem w innym przypadku zatrzymywałybyśmy się na pewno przy każdym z budynków, by podziwiać i zrobić zdjęcie - na pamiątkę. :)
OdpowiedzUsuńEch... wciąż i wciąż rozbudza się moja tęsknota za wsią. Nawet taką "niemiecką": uporządkowaną, czystą, pomurowaną z zagrodami, jak w zoo. Ze sklepem, barem, bankiem... niech będzie i taka "ucywilizowana". Ale niech będzie... Ech...
Chciałabym spotkać podobnych ludzi. Poruszamy się głównie polnymi i leśnymi drogami, ale na razie niet.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!