Przespałam oglądanie zorzy polarnej nad Polską. Pamiętałam jeszcze o 20.30, żeby wyjrzeć na dwór koło północy, ale już pół godziny później zasypiałam w łóżku jak co wieczór. I nic mnie ze snu nie wyrwało, żadne kosmiczne blaski zaglądające w okienko. A mogło być widać, bo podczas zachodu słońca chmury zaczęły się rozstępować, a latarnie wioskowe palą się od jakiegoś czasu oszczędnościowo chyba tylko przez godzinę (bo po co wieśniakom latarnie! tylko spać ludziom i zwierzętom nie dają), potem już nic nie przeszkadza obserwować nieba w jego jesiennej gwiezdnej krasie. Trudno. Sądząc z tego, co się zaczyna wyprawiać w kosmicznym otoczeniu naszej planety, nie była to jedyna taka okazja niecodziennego widoku... zatem poczekamy, zobaczymy.
Ostatnimi czasy, w ramach robienia wojennych, tfu! zimowych (oczywiście) zapasów wzięło mnie na wspominki. Jak to moja prababcia warzyła w czas II wojny cukierki z mleka, a wujek woził je do miasta na sprzedaż. Mleko jest, może warto wykorzystać je i do tego? - pomyślałam.
Znalazłam w internecie kilka przepisów. Przeważnie nie różnią się w istocie całej pracy, jedynie w proporcjach składników. Pierwszy raz zatem wzięłam proporcję 1:1 mleka i cukru. Cukierki wyszły zbyt kruche i łamliwe, choć smaczne, lecz zdecydowanie za słodkie. Wczoraj przeszłam więc na proporcję 1:2, na litr mleka pół litra cukru (objętościowo mierząc). Smak zdecydowanie lepszy, lecz tym razem nie dowarzyłam mikstury i przelałam ją do formy zbyt wcześnie. Nie skrystalizowała się, tylko pozostała w stanie ciągnącym się, przypominającym klasyczną nutellę do smarowania (i nie ustępuje tamtej smakiem). Zawzięłam się i dzisiaj, już dziiiisiaj będzie wsio ok.
Zastanawiam się nad nazwą dla tych cukierków. Bo popularnie zowie się je krówkami. Lecz, jeśli są robione z mleka koziego powinny zwać się - kózkami, prawda? Ich smak jest nieco inny, niż krówek, może nawet lepszy, są też bledsze w kolorze, bo tłuszcz mleka koziego nie ma żółtego barwnika, jak krowi.
W każdym razie robię zapasy i już! Korzystając z tego, że ochłodziło się i codziennie palę pod płytą, co wydatnie zmniejsza koszty wytwórcze tego słodkiego luksusu.
na zimową porę przydadzą się takie słodkie zapasy do possania. :-) Fajnie, że wskrzeszacie takie prehistoryczne produkty w dobie MARSA i SNICKERSA. :-) a może KOZIE CUKSY by się jako nazwa przyjęły?
OdpowiedzUsuń