Powoluniu, powoluniu wracamy do sprawy, której remont na imię. Ania w wolnych chwilach maluje brązowym drewnochronem oborę, a dziś powróciła do tematu szalowania ściany wewnętrznej w trzecim pokoju. Nawet kilka desek udało się dociąć i przykręcić. W przerwach między pracami firmowymi. Ja pomalowałam trochę sztachet również drewnochronem, ale zielonym, na wciąż powstające ogrodzenie ogródka i ściany północnej działki. A w przerwie napaliłam pod płytą, spasteryzowałam chiński sos (wyszedł smakowity, ciekawe, jak się przechowa) i sałatkę z ćwikły. A przy okazji uwarzyłam kolejną tabliczkę kozich cukierków.
Tu przez nieuwagę wzięłam na warsztat starsze mleko, które wzięło i się zwarzyło przy gotowaniu. Jako rasowy alchemik nie przestraszyłam się, nie wylałam mikstury osom na pożarcie, tylko ciągnęłam proces dalej. Z naukowym podejściem...
Hm, wyszło coś fajnego... Ania popadła w kontemplację przy wylizywaniu garnka.
- Skąd ja znam ten smak?
Tu wpadłyśmy na pomysł jak urozmaicić produkt, ale to na przyszły raz. Bo na ten wyszła tabliczka, którą śmiało mogę nazwać (za inspiracją Naszej Polany): Kozie ciućki.
Kozie ciućki .. ciekawie to musi smakować :)
OdpowiedzUsuńWOW, jak miło być wymienioną z imienia na Waszym blogu - no i podwójnie milo, że jednak kogoś tam do czegoś udało się w życiu zainspirować :-). pozdrowienia
OdpowiedzUsuńsmakują jak... ciućki, mniam!
OdpowiedzUsuńNasza Polano, ja czytam wszystkie komentarze, ale odpisywać mam rzadką możliwość (wada starego kompa). Dlatego czasem we wpisie odpowiadam. ;-)
ES