Wczoraj
dokładnie w samo południe (12.00) zgasło światło.
- Trudno - powiedziała Ania porzucając pracę przy komputerze - Pewnie planowe wyłączenie.
Minęły dwie godziny, i nic. Tzn. coś się zrobiło. Włączyło się pół fazy i przy okazji pompa hydroforu, ale jakoś dziwnie chodziła i Ania wyłączyła ją ręcznie. Po następnych dwóch godzinach, gdy pasłam kozy w sadzie, siedząc na stołeczku i oganiając się kijem od upierdliwego muszego słonia, vel końskiej muchy, szalejącej w upale, na drodze zjawił się stary Mikołaj. Powoli, o laseczce dotarł do mnie, przywitał się i z miejsca pyta:
- A światło to u was jest?
- Nie ma.
- Bo u mnie tylko czerwone światełko miga w liczniku, ale nic nie ma w kontaktach. Musi awaria.
Rada w radę, Ania znalazła numer telefonu na rachunku za prąd i zgłosiła awarię. Elektrownia nic o niej nie wiedziała.
- W przeciągu dwóch godzin będzie u was ekipa - powiedzieli.
Rzeczywiście, koło 18.00 zatrzymał się koło nas czerwony samochód pogotowia energetycznego i dwóch panów zaczęło robić z nami wywiad. A my z nimi. Od słowa do słowa wyszło, że nie znali przyczyny, ale walnął bezpiecznik w transformatorze i w dwóch obejściach, naszym i Mikołajowym nie było prądu. Sprawdzili nasz licznik zewnętrzny, prąd w kontaktach i kazali włączyć urządzenia, lodówkę, komputer, żeby sprawdzić, czy nic się nie stało. No, i wyszło, że hydrofor dziwnie chodzi. I wody nie ciągnie. Nawet wleźli do piwnicy oglądać, ale nic nie wskurali.
- Albo trzeba hydrofor zalać od nowa, bo woda opadła, albo przyszedł smok. I koniec.
Nic nie kapowałam z tym smokiem.
A Ania udawała, że rozumie.
- Może o smog mu chodziło? - dopytywałam się.
- Eee, smog jest w powietrzu...
- Ale może chodziło mu o pyłek, który zatkał studnię.
- To by było niedobrze, zła wróżba - orzekła Ania.
Cóż było robić. Przełączyłyśmy wichajstry i wpuściłyśmy państwową wodę w rury. Ale ku mojemu zdenerwowaniu w kuchni lało się jak z łaski, a drugi kran pod wiadro w ogóle nie miał wody, na dokładkę okazało się, że także rezerwuar nie napełniał się wodą. Była jedynie w wannie, w umywalce i kranie kuchennym nad zlewem. Nie działał także kran zewnętrzny pod oborą.
- Kurdę, ten smok mi się naprawdę nie podoba - orzekłam.
Ania wezwała pomocy od majstra z miasteczka, który nam hydrofor załączał. Jak się okazało przez dwa lata tylko on jeden w okolicy się na nim rozumiał.
- Ale dzisiaj mam Dzień Dziecka i teściowa butelkę postawiła - zażartował jak zawsze, bo to dowcipny człowiek, więc umówiliśmy się na dzisiaj rano.
Zjawił się, a jakże, ale bez klucza i trzeba było po wiosce ganiać rowerem i szukać kogoś, kto ma taki. W końcu udało się pożyczyć. Wszedł do piwnicy z Anią, a ja im wiadra z wodą podawałam do zalania zbiornika i pompy.
I nic. Poziom wody nie wzrastał, ciśnienie też nie i pompa chodziła na wolnych obrotach, trzepiąc powietrze.
Trzy, cztery, pięć wiaderek wlanych, nic.
Majster wyszedł z piwnicy, orzekł, że albo zawór w abisynce poszedł i nie da się już ze studni korzystać wcale, to koniec, albo można jeszcze pompę sprawdzić u elektryka co się na tym zna i oceni.
- No, proszę pani, taki hydrofor w domu to już zabytek, nikt już tak wody nie ciągnie, wszyscy na państwową przeszli. Teraz można muzeum tylko otworzyć i gościom pokazywać, jak to dawniej bywało - zażartował po swojemu.
Jedno, co udało się zrobić, to znaleźć przyczynę braku wody w połowie instalacji. Otóż był jeszcze jeden zawór do wody, pod zlewem umieszczony, o którym Ania nie wiedziała, a może zapomniała.
W nagrodę za fatygę majster dostał kilogram jajek, bo pieniędzy nie chciał wziąć.
- Ja nic nie zrobiłem, a ludziom trzeba pomagać - orzekł.
Wypróbowałyśmy jeszcze po raz ostatni, już same, dodatkowy sposób, który nam podał. Tj. załączyłyśmy węża do kranu i wlewałyśmy dość długo wodę do zbiornika, ale poziom wody nie podniósł się ani o jotę.
- Smok ją wypija, nie ma co - stwierdziłam i dałyśmy sobie spokój.
No tak, nam w ubiegłą sobotę nowiuśka pompa nie pchnęła wody ze studni do chatki, hydraulik nie za bardzo mógł rozczytać schemat podłączenia, jakieś cztery kabelki. Po konsultacjach z mądrymi elektrykami okazało się, że czwarty idzie przez kondensator, będziemy próbować już sami w tę sobotę, niech się dzieje, co chce. Jak zobaczę wodę płynącą z kranu, to dopiero wtedy powiem: Udało się!
OdpowiedzUsuńDobrej nocy!
Całe szczęście, że jest jeszcze państwowa! U nas, jak smok wypił całe złoże wodne na 18 metrze, to był dramat. Zawsze przerażają mnie problemy z wodą.
OdpowiedzUsuńOj, niech się Wam jak najszybciej dobrze z wodą poukłada!
Jestem pod wrażeniem dobrego serca Waszego majstra. Jak nam się lodówka zepsuła, wezwaliśmy majstra od lodówek. Ten pół godziny wykładał nam filozofię, dlaczego z lodówek gaz schodzi i że są nienaprawialne, po czym skasował 40 zł, w sumie nie wiadomo za co, chyba za radę, że musimy kupić nową lodówkę :-( Jak byśmy tego nie wiedzieli.
OdpowiedzUsuńU nas już takich dobrych ludzi nie ma :-(((
Też się lękam smoka, choć jeszcze takiego wyrażenia nie znałam. Chętnie zaadoptuję, bo mi się podoba. Nasz smok też lubi wysuszać studnię, szczególnie w taką porę, jak teraz, kiedy ziemia jęczy o deszcz.
Myślę, że wody w złożu nie zabrakło. Jest zasobną rzeką. Widać to po studni naszej sąsiadki, która z niego czerpie bez problemu. To kwestia albo zamulenia rury (padł filtr) albo zaworu (za tym świadczy fakt, że dolewana woda gdzieś wyciekała). Bardzo mi żal dostępu do tej wody. Była dobra i bezpieczna, bez chloru. Trudno jest mi się przyzwyczaicć do tego, że muszę teraz wodę do serów i do picia (uwielbiałam pić zimną studzienną kranówę) przegotowywać,ale trzeba się pogodzić z wodociągiem. W sumie własne ujęcie działało 2 lata w czasie, gdy nie było żadnego innego dostępu do wody na działce, więc spełniło swoją rolę... Co do kosztów, to okazało się przepłacone, ze względu na tę zbyt szybką awarię. Może należało jednak pomyśleć od razu o głębinowej rurze i pompie ręcznej do niej. Teraz już po ptokach. ES
OdpowiedzUsuńWybrałem pompy powierzchniowe Delta Pomorze, polecam je również tobie.
OdpowiedzUsuń