Pogoda niepostrzeżenie jesienna się robi. Mimo słońca w dzień i suchych wietrzyków noce są już chłodne, a poranki mocno rześkie. Bywa, że nocami pada, ale to nie umniejsza ogólnej suszy, jaka panuje nawet w lesie.
Grzybów brak.
Kozy muszą się nachodzić, aby zejść do zagrody z pełnymi brzuchami. Paradoksalnie jednak to teraz mamy najwięcej w sezonie mleka. Późno zrodzone dzieciaki już nie spijają matek. Właśnie zresztą odbyła się, z wielkim ambarasem, fukaniem, cmokaniem, beczeniem, porykiwaniem i brykaniem doroczna ruja. Na dwa dni przed pełnią księżyca, więc w zgodzie z naturą bydląt wszelakich (wspominam, bo bywało inaczej, wcześniej lub nawet trochę później, co zawsze wpływa na porę wykotów i jakość sezonu mlekodajnego). Kozioł o imieniu Baran sprawił się jak trzeba.
W ogródku już się łyso zrobiło. Na dynie przy domu spadła jakaś zaraza. Trzeba było zebrać owoce nieco wcześniej. Nie wszystkie, bo dojrzewają jeszcze w innych wydzielonych ogródeczkach na terenie gospodarstwa. Garść jesiennych rzodkiewek (resztę pożarły drapieżne kury, niestety), jarmuż, seler naciowy, pory, papryka, pomidory, zioła, buraki wciąż jeszcze rosną. Trochę dorodnych patisonów, dynie, cukinie i większe buraki znalazły się na stole, gotowe do przeróbki i zmagazynowania. Ogórki już w całości zostały przerobione na sałatki i kiszonki. Podobnie częściowo buraki zamieniły się w sałatkę. Oraz fasolka wylądowała w porcjach w zamrażarce. Teraz rozprawiam się z pomidorami, gromadząc je w postaci pasteryzowanych przecierów.
Lubię ten czas. Zjadamy głównie własnoręcznie wyhodowane produkty.
Oto nasz przykładowy jadłospis dzienny:
Śniadanie: owsianka lub płatki ryżowe zabielane świeżym mlekiem kozim. Albo jajo sadzone z kwaszonką, buraczano-ogórkową lub kapuścianą. Bądź sałatką pomidorowo-ogórkowo-cebulową. Chleba nie jemy, nawet Anna robi to od wielkiego dzwonu.
Obiad: leczo cygańskie lub zupa dyniowa, burakowa, czy zalewajka na gryczanym zakwasie, albo rosół z nadmiarowego koguta, albo pomidorowa z domowego przecieru, albo kluski leniwe z twarogiem kozim, albo placki dyniowo-ziemniaczane, albo dynia i buraczki zapiekane, popijane zimnym kefirem kozim. Bywa zapiekanka ziemniaczano-cukiniowo-serowa, babka ziemniaczana ze słoninką, bądź boczkiem, albo pizza bezglutenowa z serem żółtym (kozim). Jak widać, mimo możliwości, mięsa jest w tym stosunkowo niewiele. Jego ilość oczywiście zwiększy się w zimie, gdy jest mniej nabiału (kury się nie niosą, nie ma mleka i twarogu), ale nie wykracza poza kilka obiadów w tygodniu. Sklepowych przetworów, czyli kiełbas i konserw nie jadamy, chyba, że awaryjnie, co zdarza się raptem kilka razy w roku np. podczas prac polowych, gdy nie ma czasu na gotowanie. Jeśli powstaje domowa kiełbasa, to oczywiście jest składnikiem obiadu, dodatkiem do zalewajki lub drugiego dania w formie smażonej z cebulką.
Kolacja: jeśli już, bo nie zawsze mamy ochotę, często wystarczają dwa posiłki (to cud wysokowartościowych produktów i odpowiedniego zestawienia białek, tłuszczu i węglowodanów przy niskim poziomie słodzenia) np. budyń na świeżym kozim mleku polany sokiem z czeremchy, porzeczek, lub czarnego bzu. Czasem awanturka, czyli twarożek kozi wymieszany z rybą wędzoną i cebulką, z domieszką oleju słonecznikowego albo lnianego. Albo śledziki w oleju lub zalewie octowo-olejowej.
Dla urozmaicenia wieczornego humoru: szklaneczka wina domowego owocowego dosłodzonego słodzikiem miętowym albo sokiem owocowym, rozcieńczonego dla większej radości picia - wodą. Albo nawet od święta: krwista maryś, z domowego pomidorowego przecieru z odrobiną soli i prawdziwego pieprzu, z naprawdę niewielkim dodatkiem wódki. W latach, gdy owocuje sad dominuje oczywiście cydr.
Kupowanych w sklepie produktów jest tu, jak widać mało, trochę bezglutenowej mąki, kaszy gryczanej, sól i pieprz oraz przyprawy, cukier, płatki ryżowe, olej. Pijam jeszcze kawę (mieloną z ziaren), parzoną w kawiarce, z dodatkiem goździków i cynamonu i łyżeczką tłuszczu kokosowego, na poprawę pamięci (naprawdę skuteczne), raz dziennie.
I wsio.
Wspaniały jadłospis w większości oparty na domowych produktach. Tylko pozazdrościć, zdrowo i pysznie :) Mleko kozie dla mnie zaporowe, ale moja młodsza latorośl właśnie na takim mleku wychowana:D Podziwiam też, że nie jadacie pieczywa, mi nie służy, ale niestety, bez kromki chleba jestem po prostu głodna i mam takie,,niepokój,, w żołądku :/
OdpowiedzUsuńZbiory dyniowatych cudne, u mnie już końcówka, w tym roku paskudny mączniak zaatakował krzaczki i na dniach trzeba będzie wyrwać, na szczęście cukinia całe lato, aż do tej pory, rodziła jak szalona i owoców było i jest naprawdę sporo.
Pozdrawiam serdecznie, Agness:)
To, co piszesz o reakcjach na brak chleba w organizmie potwierdza zdanie niektórych, że chleb i mąka uzależniają.
OdpowiedzUsuńEwa, zgadzam się z tym. Ciężko się przestawić :/
UsuńPodziwiam Was nieustannie :).Ja ulegam pokusom i cierpię:(
OdpowiedzUsuńWiesz, mnie łatwo poszło. Ból brzucha po każdym najmniejszym kęsie trwający kilka dni skutecznie wybija takie jedzenie z głowy. A gdy się ma w domu takiego niejadka chlebowego jak ja i pozwala mu gotować, to automatycznie chcąc nie chcąc przechodzi się na anty-gluten.
UsuńJa chleb sama sobie piekę, taki gryczany. Gorzej z ciastami, które uwielbia rodzina.
UsuńZazdroszczę jadłospisu, ja tylko wspomagam się swoimi produktami, troszeczkę z lenistwa, troszkę z wygody, trochę z ograniczeń najróżnistych.
OdpowiedzUsuńSuper odzywianie,staram sie brac z Was przyklad.Czy moge prosic troche wiecej wiadomosci o wplywie oleju kokosowego na pamiec?Pozdrawiam serdecznie.....
OdpowiedzUsuń