Od dwóch dni leje tylko nocami, w dzień wygląda słońce, ale i wieje wiatr, chłodny już i hałaśliwy. A tu kozy trzeba pasać, na wygwizdów samotnie, no, w towarzystwie psów, iść i kilka godzin siedzieć murem. Siedzę, bo biorę ze sobą stołeczek, jeszcze po byłym właścicielu (Dziadkiem go nazywam), taki maleńki, i na nim z boku, na skraju lasu i łąki rozpłaszczam na twardym siedzisku pupę. Dwie, niekiedy i do trzech godzin tak mi schodzi. Krócej, gdy siąpi, bo kozy również jakby zbyt mokrego nie lubią i szybciej do obory ściągają, na suche leże, aby poprzeżuwać sobie spokojnie.
Strata czasu codzienna takie pasienie, a robimy to na dwie zmiany. Choć bywa, że Anna wyjeżdża na cały dzień w interesach i sprawach, wtedy nie robię sera i wypasam dwa razy, przed i po południu. W przerwie gotując obiad jakiś szybki. I paląc pod płytą podsuszam kolejną dawkę grzybów, rozłożonych na siatce. Bo Anna nie potrafi przestać zbierać. Choć, jak twierdzi, omija już miejsca, gdzie rosną maślaki, a maszeruje prosto na prawdziwki. Maślaki już nam się zwyczajnie przejadły.
Dzisiaj, korzystając z wolnej drugiej zmiany przecedziłam trzy gąsiorki wina porzeczkowego, dosłodziłam, dodałam trzymane jeszcze od lata w garnku zacukrzone porzeczki, które wydzieliły pyszny sok, a teraz posłużą za dodatkowy zastrzyk fermentacyjny. Wino wlałam z powrotem do gąsiorków, zaczęło chodzić prawie natychmiast. Z każdego zlałam po szklaneczce na spróbowanie i nie powiem, rozgrzało nieco. Nie jest zbyt mocne, ale nie zależy mi na mocy. Tę można na sam koniec wzmocnić odpowiednim zastrzykiem domowej wódki, o ile taka się kiedyś trafi. Przestałam dodawać wszelkiej maści malagi, wyhodowane na winogronach i stało się, że wino domowe zaczęło mi autentycznie smakować!
Tegoroczne wino porzeczkowe mam zamiar potrzymać w piwnicy dłużej, niż zeszłoroczne. Bo wstyd się przyznać, wysączyłam je do wiosny całkowicie. Co prawda było wtedy tylko w jednym gąsiorku nastawione, a większość to była mieszanka jabłkowo-porzeczkowa i inno-owocowa. Ostatnia butelka poszła późną wiosną i muszę przyznać, że okazała się zaskakująco smakowita i zrobiłam błąd, wypijając wino za wcześnie. Podobno najlepsze się robi po trzech latach leżakowania. Teraz wierzę. Zaczynało już mieć prawdziwie winny bukiet.
W tym roku jeden gąsiorek to porzeczka plus wytłoki malinowe z soku, dostałyśmy je od sąsiadki. Smaczek wspaniały, rozgrzewający, skomponowany bardzo dobrze i widzę, że się to wino będzie nadawało na grzańca w długie zimowe wieczory.
No, a Anna, zostawiwszy kozy na łące, urwała się im, i zrobiła czystkę w ogródku. Zerwała 5 wielkich dyń, które jeszcze w nim rosły, i pewną ilość mniejszych, wraz z patisonami. Znalazły się ponadto dwie maleńkie dynie Hokkaido.
Tak czytam i tych maślakach i dochodzę do wniosku , że natura nierówno obdarza dobrem Wam za dużo a mnie nic...Cóż taki mój los widać, że o grzybach tylko mam czytać i tyle...
OdpowiedzUsuńja zabieram sie za winko z dzikiej rózy,ma przepiekny kolor,aromat,własciwosci no i jest wyjatkowe w smaku,macie takie winko przerobione?jesli tak to podzielcie sie wrazeniami.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa nastawiłam 10l wina białego odmiany Solaris, dziś skubanie 3 skrzynek czerwonych winogron Rondo i Regent. Wyjdzie pewnie coś około 20l soku.
OdpowiedzUsuńEwo ja mam takie pytanie które trochę mnie nurtuje. Dlaczego musisz pilnować kóz w trakcie wypasu. Ja czasami towarzyszę swojemu stadku ale to chyba bardziej dla swojej przyjemności. Pojedzą i wracają pod dom. Czasami bywa że godzinę ich nie ma czasami dłużej. Faktycznie zdarzyło się kilka razy, że zaniepokojona poszłam ich szukać ale sądzę że same by wróciły. Znają okolice, obcych ludzi raczej unikają.
OdpowiedzUsuńCo do winka to planuję nastawić jeszcze z dzikiej róży, czekam na pierwszy przymrozek. Podobno lepiej zbierać przemarzniętą.
Pozdrawiam
Asiu, wino z dzikiej róży kiedyś piłam dawno temu, był to jakiś ulepek, w zeszłym roku zrobiłam mieszankę jabłkowo-różaną, smaczna była. Ale różę stosuję głównie do dżemów i nie mam jakichś specjalnych doświadczeń winiarskich w tym względzie.
OdpowiedzUsuńKozo, he, nie mamy ogrodzenia, a kozy ciągną ku zielonemu. Najzieleńsze są teraz ogródki sąsiadów. Nie chcemy, aby właziły w szkodę i co gorsza, aby nie nauczyły się tego robić stale. Tak będzie aż do czasu urządzenia własnego pastwiska z ogrodzeniem, na obecnym polu. Niestety.
Pozdrawiam, ES
Tak smakowicie opisujesz to wino, że aż chce mi się napić czegoś swojskiego. W tym roku u nas deficyt win i nalewek, bo nogę mam złamaną i moja mama też, a wielkie zapasy sprzed dwóch lat szykowane były na ubiegłoroczne wesele i podczas wesela wypite. Marzą mi się kozy, chyba lubiłabym je pasać, a sery robimy od niedawna, ale na razie z mleka krowiego, bo kozy u nas we wsi nie uświadczysz. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńJa raczej nalewki bo w chatcie chłód, który mi nie przeszkadza a pracującemu winku i owszem. Najlepsza malinowa i żurawinowa ale i wiśniowa przednia jak się ma nadmiar owoców. Tyle, że wódkę trzeba kupować.Ale rozgrzewa cudnie, zwłaszcza po przemoknięciu czy przemarznięciu.
OdpowiedzUsuń