25 lipca 2023

Lato w pełni

I przeminęły doroczne trzy dni festiwalowe. Z których zaliczyłam osobiście jeden, pierwszy. Zakończył się pechowo, ale i szczęśliwie, bowiem samochód zaparkowany blisko domu kultury nagle zaparł się i nie odpalił mimo prób odpowietrzenia pompy, a działo się to blisko północy. Pomógł życzliwie kolega Jerzy, który podpiął naszego zdechlaka pod swój samochód i zaholował nas do domu. Za co dostał sera i jajek w nagrodę.
Anna przez dwa następne dni dojeżdżała na zajęcia warsztatowe i do swego stoiska rowerem, starą holenderką nie do zdarcia. Ja zaś pilnowałam domu i karmiłam ptactwo co 2 godziny, jak co dzień. Oglądając co najwyżej niektóre koncerty w relacjach bieżących transmitowanych przez FB. 
Na koniec koleżanka przywiozła nasze klamoty na miejsce swoim autem i tak to się skończyło. Choć nie, bo teraz trzeba uruchomić kwestię naprawy zdechlaka, wziąć lawetę itp. i zależnie od opinii mechanika zdecydować co dalej.
Póki co uwagę znowu zajęły sprawy ogrodnicze, zbiory cukinii i patisona (idą sukcesywnie na leczo i w gębusie naszych kózencji), ogórka (trochę na sprzedaż, trochę na przetwory), pierwsze pomidory, buraki czerwone, kapustne, jarmuż, cebula. 

Wieczorem, gdy już ptaszki i kozy są zapakowane pod dach, siedzimy gadając albo i nie - na tarasie, popijając cienkusza albo rozcieńczone wodą soki czy rabarbarowy kompot w celu nawodnienia organizmu i jak przystało na każdego rolnika "patrzymy jak samo rośnie". Nie wiemy już co to ekran TV, długie siedzenie przed monitorem. Czasem radio w tle pracy leci, a wieczorem biorę czytnik do ręki i sunę przez literackie historie aż oczy zaczynają się same zamykać. 

19 lipca 2023

Prawie trzy dni ciemności

Jakieś 3 dni temu zapowiedziano nawałnicę. Cały dzień był słoneczny i spokojny, zaczęło się delikatnie zbierać przed wieczorem, ale obrządek poszedł sprawnie i spokojnie. Wszystkie zwierzaki ukończyły swój dzień jak zawsze i nakarmione, napojone, nasłonecznione, wydojone wylądowały pod swoimi dachami bezpiecznie. 

Przy okazji pokazuję ostatnio zbudowane samodzielnie ustrojstwo, zwane przenośnym traktorem dla ptaków.

Tak to wygląda w użytkowaniu przez nianię kurę z jej dziewięcioma indyczętami:

W użyciu jest też zagródka dla innego stada, niani indyczki z jej kaczymi i perliczymi dziećmi:

Jeszcze miejscy ugrzecznieni turyści na elektrycznych rowerach zajechali po drobne produkty z gospodarstwa, i chyba trochę byli zdziwieni, że jakaś zwykła zaganiająca kozy patykiem i niewybredną mową wiejska baba w znoszonym dresie, chwaląca się swym śmierdzącym kozim serkiem, odzywa się do nich jak do równych sobie. Ach, te szufladki w czystych głowach! I delikatne nosy!
Zmieniająca się szybko aura przegoniła nas z tarasu, lunęło siekąc od południowego wschodu mocnym skosem czynionym przez silny powiew wichru. Już chwilę potem nie było wody w kranie ani prądu, a z oddali niósł się głos syreny wzywającej strażaków do akcji.

- Och, jaka szkoda, że nie podstawiłam pustych wiader pod okapem dachu, kozy miałyby rano deszczówkę do picia! - zawołałam, ale na szczęście wodę dość szybko włączono, awaria hydroforni zawsze ma absolutny priorytet we wszelkich naprawach w gminie. Niestety, nasza wioska i takie jak nasze, gdzie mieszkańców jest jak na lekarstwo stoi zawsze na końcu w kolejce. Tym razem brakowało zasilania przez dwie noce i półtora dnia. Wicher połamał drzewa w gminie, zerwał kilka dachów i uszkodził łącza w wielu miejscach.

Co do zamrażarki nie było strachu. Już nieraz wypróbowana w dłuższym okresie, więc wiem, że zamrożenie może się utrzymać pięć i nawet chyba więcej dni (dalej niesprawdzone), zwłaszcza, gdy jest pełna i zawartość głęboko zmrożona.

Rano następnego dnia po prostu napaliłam pod płytą, aby zagotować wodę na kawę i umycie akcesoriów serowych, z rozpędu ugotowałam też wszystko co trzeba innego, obiad i karmę dla ptaków na następny dzień. Z tego bojler nagrzał się na tyle solidnie, że starczyło ciepłej wody na dwie kąpiele. Niestety, zabrakło zmielonej kawy, a młynek nie działał. W zamian jednak było kakao, w sporym zapasie kupione.

Padła mi akurat bateria czytnika, więc zabawianie się rozpoczętą lekturą nieznanej mi książki Verne`a „Pan świata” na zmianę z „Bożą inwazją” Philipa K. Dicka nie było możliwe. Wróciłam jednak dzięki temu do lektury książki papierowej i dokładnie przestudiowałam w wolnych od komputera chwilach przypisy do „Podróży nocnej do najszlachetniejszego miejsca” Ibn Arabiego. Dopiero wtedy zorientowałam się, że ich autorką i w ogóle tłumaczem tej starożytnej, przepięknej, mistycznej księgi jest kobieta. Kobietą była również redaktorka tekstu. Ho ho ho!
Anna zajęła się tymczasem szkliwieniem prac ceramicznych, bo większość wyprzedała na niedawnych jarmarkach okolicznych i musi zrobić nowe.

Czytnik i telefon dało się zregenerować korzystając z powerbanka, po czym następnego ranka wyczerpany został nabity znowu słońcem dzięki turystycznej paneli fotowoltaicznej. Działało też radio oraz wieczorem lampy słoneczne na tarasie, wniesione potem do pokoju. Długo ta zabawka nie była potrzebna, ale wreszcie okazało się, że warto ją mieć i sprawdza się w takich okazjach dobrze.

Kolejnego dnia jednak nie miałam już cierpliwości palić pod płytą, zwłaszcza że szło na upał, a suchy chrust się wyczerpał, mokrym po deszczu już tak sprawnie nie idzie gotowanie. Trzeba było jednak zakupić butlę gazu i przeprosić się z kuchenką gazową. Co poszło sprawnie i umiliło mi dzień. Prąd wrócił około południa.
Z tej radości na obiad przyrządziłam pierwsze leczo, z wykorzystaniem rozmrożonej zeszłorocznej papryki i tegorocznej cukinii i patisona, które podarował nam zalany obfitością ogrodu sąsiad, taczką nadmiary swych płodów rolnych zwiózłszy. Nasze jeszcze jakoś w powijakach. W zamian są jednak inne.

8 lipca 2023

Ogrodowe specjały

Skarby ogrodu. Tadam!
Oto - oprócz jakichś zielonych przypraw w tle -  burak liściowy. Jasny i czerwony. Nadaje się do kiszonek albo do duszenia na patelni podobnie jak szpinak. Francuzi ponoć jedzą go z serem. U nas można także drobno posiekanych, duszonych czerwonych liści użyć do chłodnika (tego chłodnego na zsiadłym mleku, a nie do gorącej zupy!).  


Kapustne. Mamy już za sobą pierwszy letni "bigosik" z główki kapusty lipcówki. Starczył na dwa dni.


Arbuzowy eksperyment. Wraz z ustrojstwem podlewającym zmontowanym z wypalonych ale nie szkliwionych glinianych biskwitów, umieszczonym w glebie. Woda przesącza się powolutku przez porowate ścianki zakopanego w ziemi dzbanka. Widok z góry.


Ogóraski. I koper w tle. Na baczność. Małosolne już w obiegu. (Kozy też nie narzekają).


Pomidory, kwiaty aksamitki chroniące przed szkodnikami i coś tam. W ogóle w tunelu mało ogarniam co jest co. Cała uprawa przypomina istną zieloną dżunglę.


Tu i ówdzie trafia się fasolka.


Buraki, nasz ostatnio hit jedzeniowy. Cienko krojone, pieczone w naczyniu żaroodpornym, z dodatkiem marchwi, cebulki, bobu, jakiegoś mięska, i z włoską czarną kapustą, której liście robią za delikatny jarmuż na wierzchu, podpieczone na koniec od góry zamieniają się w chrupiące i smaczne chipsy, całość na talerzu posypana koperkiem i popijana jogurtem, zagryzana ogóraskiem, żyć nie umierać.


Tymczasem stopniowo zbieram porzeczki, najpierw czarne, teraz czerwone, z których warzę galaretki, w dziesiątki słoiczków idące.

3 lipca 2023

Piękny potwór a natura

Pogoda jak to przy pełni, niepewna. Trochę wiatru, trochę chmur, trochę rosy i dżdżu, trochę słońca.
Trwają prace przy konstruowaniu kurzego traktora. Trzeba było kupić siatkę wolierową, taką, owaką. Przeszukać zakamarki w szopce i wyciągnąć deski, beleczki i resztki płyt z różnych budów zdatne do konstrukcji. Anna docięła je pod wybrany wymiar i przy pomocy pomagiera złożyła w całość, umocniła, ze mną zaś naciągnęła i docięła siatkę, teraz stanęło jeszcze na drzwiczkach do tego ustrojstwa. Praca delikatna, wymagająca skupienia i odporności na stres. 
Dlatego nasze dwa wylęgi kaczo-indyczo-perlicze wciąż wychodzą na zmianę do zagródki, jedynej zabezpieczonej szczelnie od zewnątrz i od góry specjalną siateczką. Do tego przedwczoraj pojawił się na świecie trzeci lęg. Już prawie uznany za nieudany eksperyment.
Kurza kwoka wysiedziała 9 jaj od Halinki i wylęgła 9 indycząt. Żwawych i silnych.  Kolejny problem logistyczny do pokonania. Póki co próbujemy te dodatkowe dzieci sprzedać. O ile jednak na początku sezonu jaja i małe indyczęta szły od ręki, to teraz nikt nie odpowiada na ogłoszenie. Trudno, jakoś będziemy je chować i czekać na klienta. Szkopuł w tym, że kwoka ma w zwyczaju szybko, już po miesiącu czy tak jakoś, ledwo odchowane kurczęta odpychać od siebie i porzucać. Co dla indycząt jest zgrozą. Indyczka bowiem prowadza je i chroni troskliwie prawie do dorosłości.

Poza tym zaczynają się z wolna zbiory ogórków. Te poniżej na obrazku poszły wszystkie już na drugą porcję małosolnych. Ponoć rakotwórcze, jak ogłosił urząd europejski od zdrowia (czy raczej chorób), ale jak sądzę dotyczyć to może w istocie ogórków zachodnich, z dużych gospodarstw, gdzie podlewa się szklarniowe uprawy wodą z gnojowicy. Mieszkańcy Niemiec od lat już narzekają na brak smaku w jarzynach, znajoma mówiła, że wszystko tam smakuje jednakowo, tylko wygląda inaczej. Dlatego polskim jedzeniem była zachwycona. A rozmawiałam z nią na ten temat już prawie 20 lat temu.
Pamiętacie historię sprzed kilku lat, gdy w Niemczech zmarło trochę ludzi w wyniku zjedzenia surowych ogórków? Całą sprawę wyciszono skutecznie, ale rolnicy wymieniali się uwagami właśnie na temat owego nawożenia i podlewania substancjami pochodnymi od zwierząt karmionych wiadomo jak w chowie zamkniętym. Najwyraźniej problem się nawarstwia, ziemie jałowieją, użyźniane sztucznie lub takim to pseudo-naturalnym cudem biotechnologii.
Mój mistrz Michał wieszczył, że ogromne połacie pól zostaną porzucone jako ugory, z powodu "pięknego potwora, którego zrodzi ziemia". Jak sądzę miał na myśli także uprawę roślin modyfikowanych, pięknych i dorodnych z wyglądu. Ale dobrze, dobrze, wierzcie nie wierzcie, zamknijcie oczy i uszy. My osobiście na razie nie boimy się rakotwórczego kiszonego ogórka, bo wszystko uprawiamy w zgodzie z Matką Naturą. Ale mieszczuchy niech lepiej baczą, co i od kogo kupują w tej materii, bo i do Polski zaraza produkcji zmechanizowanej przyszła, jedynie ma mniej lat.


I dla urozmaicenia i uspokojenia tematu trochę innej natury wrzucam. Glina, ceramika, wzorek z przyrody wzięty, mydelniczka pod mydełko domowej roboty (jakby ktoś pytał). Prosto z pieca wyjęta.