25 lutego 2020

Na przednówku

Jakby bliżej wiosny, choć zmian w pogodzie nie ma wyraźnych, zatem czuję ją jedynie patrząc na szybko kiełkującą cebulkę posianą w skrzynce stojącej przy kuchennym oknie. Bywa, że pojawia się na krótko śnieg, szybko ginący. Pączki na niektórych krzewach czy gałęziach wydają się nabrzmiałe, ale wciąż czekają, bo nocami są przymrozki.

Tymczasem dzieciarnia, która wyszła na świat nie jest już w stanie wytrzymać w zamknięciu z dorosłymi kozami. Zatem w ciągu dnia pozwalamy młodzieży pohasać na swobodzie i nałapać witaminy D, o ile słońce wyjrzy zza chmur.


To, co na zdjęciach powyżej i poniżej to Florki i Flądry z boksu na F. Największe wiercipięty sprawiają wrażenie, jakby było ich całe mnóstwo, a przecież babcia Fela jeszcze z brzuchem chodzi.


Bywa, że z radości rozbrykanej przychodzą za nami do domu i zwiedzają mieszkanie stukając raciczkami po podłodze.


A poza tym zjadamy resztę żółtych serów, przechowywanych w piwniczce domowej. Hit tej zimy to pizza z serem, domowym keczupem i różnymi dodatkami. Dla mnie bezglutenowa oczywiście.


21 lutego 2020

Bezglutenowe pączki serowe

Po raz pierwszy w życiu usmażyłam wczoraj pączki. Zawsze to było dzieło mamy, ciotek, albo siostry. Od prawie 7 lat jestem na diecie bezglutenowej i tyle samo nie jadłam pączków. Pewnie dlatego, gdy uświadomiłam sobie po południu, że właśnie mija Tłusty Czwartek, dostałam kopa motywacyjnego. I wyszły, szybko, sprawnie, nader smaczne, kruche i delikatne. Były przepyszne, bez żadnego dziwnego posmaku innej mąki, niż pszenna.
Uwieczniłam resztkę, bo błyskawicznie znikły. Nie utyłam po nich, ale spuchłam z dumy, i owszem. 


Oto przepis:

Bezglutenowe pączki serowe.


Składniki:
Szklanka mąki bezglutenowej, sprawdziła mi się wyśmienicie mieszanka: 1/3 mąki ziemniaczanej, 1/3 mąki kukurydzianej i 1/3 mąki ryżowej.
2 jajka
200 gramów twarogu koziego (mam jeszcze końcówkę zapasów zeszłorocznych, przechowanych w zamrażarce, twaróg w ten sposób przechowywany traci swoją konsystencję i z czasem nieco wysycha, ale do różnych potraw typu pierogi, kluski leniwe, awanturka absolutnie się nadaje)
3 łyżeczki cukru
Paczuszka cukru waniliowego
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
Szczypta soli
Cukier puder do posypania
Olej do smażenia

Wykonanie:
Do miski wbijamy jaja, roztrzepujemy, dodajemy pokruszony na drobno twaróg (jeśli jest zbyt suchy można dodać kapkę mleka), dosładzamy wedle upodobania (radzę niewiele), dosypujemy cukier waniliowy, proszek do pieczenia i odrobinę soli, i wszystko ucieramy na gładko. Po czym dodajemy stopniowo mąkę, mieszając ciasto. Gdy składniki się połączą, a ciasto będzie wyrobione i na tyle gęste, by nie traciło kształtu, stawiamy na ogniu wąski rondelek. Lejemy oleju tyle, aby kładzione pączki nie przywierały do dna. Nie są duże, więc i nie trzeba do tego zbyt wiele oleju.
Gdy tłuszcz jest już odpowiednio rozgrzany kładziemy na nim łyżką wybierane ciasto, podobnie jak przy kluskach kładzionych. Maczając przedtem łyżkę w oleju, aby nie przywierało. Smażymy do zrumienienia po każdej stronie, wybieramy łyżką cedzakową na kratkę, aby pączki spokojnie obkapały z tłuszczu (można na talerz wyłożony papierem kuchennym, ale to tylko trochę pomaga). Na koniec posypujemy cukrem pudrem. Gotowe!

Całość przygotowania i smażenia zajęła mi ledwie kwadrans!
Pozostałość oleju użytego do smażenia zlałam do słoiczka i będzie z niego mydło do prania. Nic się nie może zmarnować...

17 lutego 2020

Chlebek żytni prosto z pieca

Czasem zabraknie w domu pieczywa, a szkoda odpalać auto, aby gnać w tym celu do sklepu i zwiększać koszty zakupu czegoś, co chleb jedynie przypomina z nazwy. Sama chleba nie jem od kilku ładnych lat, ale zimą jedzą go psy na kolację, z omastą, i czasem Anna do kanapek.

Zaczynienie ciasta nie jest problemem. Zapas mąki, żytniej i pszennej zawsze czeka w zanadrzu domowego kredensu. Ciasto jakiś czas rośnie pod przykryciem i dojrzewa do chwili wypieku.

W ten czas zimy-nie-zimy rozpalamy raz na dobę piec ścianowy, w godzinach zmierzchu, aby podtrzymywał ciepło w nocy i rano, nim w południe napalę w piecu c.o. (w taka pogodę wychodzi jeden wkład drewna dziennie, czyli kopcimy w niebo słabym dymkiem ledwie 3 godziny wszystkiego), by ogrzać wodę w bojlerze, ogrzać łazienkę do umycia się w komforcie, ugotować karmę zwierzynie i wodę w czajniku oraz zaparzyć herbatę w glinianym czajniczku. Ot, cała robota.

Piec ścianowy (tj. kaflówka, jeśli ktoś nie rozumie po podlasku) przyjmuje jedną naręcz drewna, która wypala się dość szybko, (mniej więcej w godzinę). Gdy żar zacznie opadać można do pieca, jak do piekarnika, albo pieca chlebowego wsunąć odpowiednio wąską brytfankę z tym i owym do upieczenia. Tak to wygląda w praktyce.


Potem trzeba zamknąć szczelnie drzwiczki i poczekać stosowny czas. W takim piecu temperatura jest wyższa, niż w piekarniku, więc i pieczenie idzie szybciej.


Tym razem powstał chleb żytni, wymagający gorąca i czasu. Udało się, jak widać po wyjęciu, wyśmienicie. Oczywiście trzeba jeszcze odczekać przynajmniej dobę, aby odparował, przestał był gliniasty i nabrał smaku.

12 lutego 2020

Biała porodówka

Wykoty wystartowały. Pierwsze beebeee w koziarni. I śnieg. Który stopił się do końca dnia.
Kolejny wykot po kilku dniach, z komplikacjami. Nieduża pierwiastka z dwojgiem dużych koźląt w brzuchu. Pierwsze zaczęło wychodzić główką, niedobrze. Weterynarz niedostępny, dał tylko wskazówkę telefonicznie. Trzeba było główkę wepchnąć z powrotem do środka, włożyć rękę, znaleźć nóżki i wyciągnąć na zewnątrz. Udało się i koźlątko nawet nie uszkodzone, choć lekko podduszone było. Wyczyszczone, nakarmione, stanęło na nóżki. Zaraz potem wypadło kozie spod ogona drugie, już samodzielnie. Koza zmęczona, ale jadła i piła bez oporu, a to znak, że wszystko w porządku. Syte i zmęczone dzieci posnęły spokojnie. Teraz to już prawdziwe rozrabiaki.
Wczoraj nowa parka wypadła kozie spod ogona. Stara doświadczona matka, kilka godzin wcześniej pobekiwała do nich w brzuchu, spokojnie żując siano i zachęcając do wyjścia. To takie specjalne czułe ciche beczenie, raz usłyszysz i wiesz, że się szykuje nowe życie na świat. I wypadły, w mgnieniu oka. Bez niczyjej pomocy. Wylizane wyschły i najadły się samodzielnie. I znów spadł śnieg.
Dzisiaj niespodzianka. Pół godziny po wizycie w koziarni przychodzę na obrządek. Z dala słychać płacz jak z porodówki. Zaglądam do każdego boksu i odkrywam, że Malwina własnie wylizuje drugie ze świeżo narodzonych koźląt, czarne. Wyskoczyły oba na świat błyskawicznie. I tak zaskoczyły matkę, że nie zdążyła jeszcze nawet odpowiedniej ilości siary napuścić do strzyków. Pewna bieda jest. Trzeba maleństwa póki co przystawiać do innych matek, albo odmrozić jesienne mleko i dokarmić, póki matka nie będzie w pełni dojna. Zaczął padać śnieg z deszczem, zmywając resztki bieli.