Kozy wyczaiły dziurę w płocie na kaczym dołku i ruszyły na gigant do lasu obok, raz i drugi. Schodzą stamtąd grzecznie, znają dobrze drogę, ale wczoraj pojawił się obcy pies luzem biegający i wystraszyły się. Mogą wtedy ją zgubić.
Przybiłyśmy zatem nowe sztachety w miejscu wyrwy i dzisiaj stado stanęło przed łatą mocno zdziwione. Oglądało płot, bodło go tu i tam, dzieciaki popiskiwały, chętne do ucieczki, a tu nic. Trzeba czekać. Trawa na pastwisku co prawda już się zieleni, ale jest zbyt niska, aby zwierzynę puszczać na pastwę i stratowanie karmy zbyt wczesne. Na szczęście wiosna zsyła dość często deszcz wiosenny i wegetacja ruszyła od chwili, gdy noce stały się cieplejsze. Więc dotrwają do maja, jak zawsze na sianie i gałęziach, które im czasem donosimy. Mam nadzieją, że z korzyścią dla pastwiska.
Dzisiaj ruszyła kopalnia złota, czyli tzw. zrywanie parkietu w koziarni. Jak zawsze o tej porze roku. Anna już nawet nie biega za pomocą. Szkoda gadać. Chłopaki wolą piwo pić za darmowe pieniądze od państwa, albo "czystą" robotę dorywczą w lesie. Niż babrać się w gnoju. Co tam, że stawiam dobry obiad, kawę, kanapki, a na fajrant piwo. Nie dajemy alkoholu w trakcie pracy i to nasza przegrana w rankingu biznesowym okolicznym. Co tam, że pomagierzy z roku na rok słabsi, bardziej chorzy, drżący na ciele i umyśle, i całkiem często któregoś nagle ubywa na amen. Pojenie pracownika aż padnie, i niepłacenie mu za robotę, to taka tutejsza tradycja i społeczne przyzwolenie. Szkoda na nich patrzeć, zwłaszcza że niektórych polubiłam i umiem się dogadać. Z alkoholizmem wioskowym się nie wygra i z chytrym sprytem niektórych gospodarzy także, taka rzeczywistość.
Zatem pod koziarnię zajechała przyczepka samochodowa i Anna walczy dzielnie z obornikiem. To, co przy męskiej pomocy można by zrobić w jeden albo dwa dni, będzie trwało jakiś tydzień, i będzie dobrze, jeśli tylko tyle. W planie jest oczyścić choćby jeden boks na dzień, mimo że jeden z nich przeważnie wymaga dwóch podejść, a jest ich jeszcze cztery. Plus kurnik. Dzisiaj udało się wyciągnąć ściółkę w odsadniku, który zajmuje na razie Malwina, jedyna koza, która "nie zaszła", ale już niedługo dołączy do niej starsza młodzież i zaczniemy dojenie poranne. A wraz z nim ruszy domowe mleczarstwo, robienie jogurtu i sera twarogowego. Czego jestem już nieco spragniona.
Obornik poszedł na permakulturowe wały, które uzupełniamy i budujemy nowe wzdłuż dużego tunelu w części byłego sadu. Mają być pod zasiew dyni i cukinii. Na razie czeka na deszcz i solidne podlanie, aby mógł zacząć pracować jako ciepły podkład i pokarm dla roślin.
Indyczki zaczynają się nieść. Na razie dwie z czterech. Zbieram jaja, przekładam codziennie na odwrót, czekając aż skończą cykl nieśny. Zanim trafią do gniazda.