21 września 2019

Ceramiczne wypieki

Zaczęło nareszcie jesiennie padać. A nawet mglić, co oko o poranku cieszy, gdy się nim rzuci przez okno ku pastwisku i lasom za nim.

W domu chłodek kazał mi się sprowadzić z poddasza na dół. Gdzie w piecu codziennie palę i ściankę kaflową nagrzewam. Przeprosiłam się też ze skórą z kozła, którą kolana ogrzewam, wysiadując wieczorem przed komputerem.

W taki czas łatwiej się skupić na ostatnich koniecznych pracach do wykonania w gospodarstwie. Dzisiaj zjechały na ten przykład ziemniaki, kupione u znajomego rolnika. W cenie 80 groszy za kilogram, czyli dwukrotnie wyższej, niż w roku zeszłym. Takoż Anna klei terakotę na podłodze pracowni ceramicznej, w jaką zmienia się "chatka dziadka". Nieduży piecyk, uruchomiony w tym roku zaczyna powoli wspierać nasze prace. Tak to wygląda tuż po otwarciu klapy.


I piętro niżej...


Po wystygnięciu biskwit czeka na dalszą pracę, czyli szkliwienie. Wszystko w swoim czasie!


Zdarzają się też miski...


I kubki oczywiście też...


Gdy już zdobędą kolory i wzory, oczywiście nie omieszkam się pochwalić.

15 września 2019

Domowe żywienie

Pogoda niepostrzeżenie jesienna się robi. Mimo słońca w dzień i suchych wietrzyków noce są już chłodne, a poranki mocno rześkie. Bywa, że nocami pada, ale to nie umniejsza ogólnej suszy, jaka panuje nawet w lesie.
Grzybów brak.
Kozy muszą się nachodzić, aby zejść do zagrody z pełnymi brzuchami. Paradoksalnie jednak to teraz mamy najwięcej w sezonie mleka. Późno zrodzone dzieciaki już nie spijają matek. Właśnie zresztą odbyła się, z wielkim ambarasem, fukaniem, cmokaniem, beczeniem, porykiwaniem i brykaniem doroczna ruja. Na dwa dni przed pełnią księżyca, więc w zgodzie z naturą bydląt wszelakich (wspominam, bo bywało inaczej, wcześniej lub nawet trochę później, co zawsze wpływa na porę wykotów i jakość sezonu mlekodajnego). Kozioł o imieniu Baran sprawił się jak trzeba.

W ogródku już się łyso zrobiło. Na dynie przy domu spadła jakaś zaraza. Trzeba było zebrać owoce nieco wcześniej. Nie wszystkie, bo dojrzewają jeszcze w innych wydzielonych ogródeczkach na terenie gospodarstwa. Garść jesiennych rzodkiewek (resztę pożarły drapieżne kury, niestety), jarmuż, seler naciowy, pory, papryka, pomidory, zioła, buraki wciąż jeszcze rosną. Trochę dorodnych patisonów, dynie, cukinie i większe buraki znalazły się na stole, gotowe do przeróbki i zmagazynowania. Ogórki już w całości zostały przerobione na sałatki i kiszonki. Podobnie częściowo buraki zamieniły się w sałatkę. Oraz fasolka wylądowała w porcjach w zamrażarce. Teraz rozprawiam się z pomidorami, gromadząc je w postaci pasteryzowanych przecierów.


Lubię ten czas. Zjadamy głównie własnoręcznie wyhodowane produkty.

Oto nasz przykładowy jadłospis dzienny:

Śniadanie: owsianka lub płatki ryżowe zabielane świeżym mlekiem kozim. Albo jajo sadzone z kwaszonką, buraczano-ogórkową lub kapuścianą. Bądź sałatką pomidorowo-ogórkowo-cebulową. Chleba nie jemy, nawet Anna robi to od wielkiego dzwonu.

Obiad: leczo cygańskie lub zupa dyniowa, burakowa, czy zalewajka na gryczanym zakwasie, albo rosół z nadmiarowego koguta, albo pomidorowa z domowego przecieru, albo kluski leniwe z twarogiem kozim, albo placki dyniowo-ziemniaczane, albo dynia i buraczki zapiekane, popijane zimnym kefirem kozim. Bywa zapiekanka ziemniaczano-cukiniowo-serowa, babka ziemniaczana ze słoninką, bądź boczkiem, albo pizza bezglutenowa z serem żółtym (kozim). Jak widać, mimo możliwości, mięsa jest w tym stosunkowo niewiele. Jego ilość oczywiście zwiększy się w zimie, gdy jest mniej nabiału (kury się nie niosą, nie ma mleka i twarogu), ale nie wykracza poza kilka obiadów w tygodniu. Sklepowych przetworów, czyli kiełbas i konserw nie jadamy, chyba, że awaryjnie, co zdarza się raptem kilka razy w roku np. podczas prac polowych, gdy nie ma czasu na gotowanie. Jeśli powstaje domowa kiełbasa, to oczywiście jest składnikiem obiadu, dodatkiem do zalewajki lub drugiego dania w formie smażonej z cebulką.

Kolacja: jeśli już, bo nie zawsze mamy ochotę, często wystarczają dwa posiłki (to cud wysokowartościowych produktów i odpowiedniego zestawienia białek, tłuszczu i węglowodanów przy niskim poziomie słodzenia) np. budyń na świeżym kozim mleku polany sokiem z czeremchy, porzeczek, lub czarnego bzu. Czasem awanturka, czyli twarożek kozi wymieszany z rybą wędzoną i cebulką, z domieszką oleju słonecznikowego albo lnianego. Albo śledziki w oleju lub zalewie octowo-olejowej.

Dla urozmaicenia wieczornego humoru: szklaneczka wina domowego owocowego dosłodzonego słodzikiem miętowym albo sokiem owocowym, rozcieńczonego dla większej radości picia - wodą. Albo nawet od święta: krwista maryś, z domowego pomidorowego przecieru z odrobiną soli i prawdziwego pieprzu, z naprawdę niewielkim dodatkiem wódki. W latach, gdy owocuje sad dominuje oczywiście cydr.

Kupowanych w sklepie produktów jest tu, jak widać mało, trochę bezglutenowej mąki, kaszy gryczanej, sól i pieprz oraz przyprawy, cukier, płatki ryżowe, olej. Pijam jeszcze kawę (mieloną z ziaren), parzoną w kawiarce, z dodatkiem goździków i cynamonu i łyżeczką tłuszczu kokosowego, na poprawę pamięci (naprawdę skuteczne), raz dziennie.

I wsio.