16 sierpnia 2020

Rośnięcie

Ogórki z wolna się kończą. Zapasy zrobione. Jeśli nie trafi się ktoś chętny na zakup ostatków, skarmiam te większe kozom i kurom (indyczki o tarte ogórki wręcz się biją), nic się nie marnuje. Puste grządki znów mają być zasiane. Szpinakiem, rzodkiewką, pakczojem i kapustą pekińską.

Teraz zaczynają się pomidory. W jednym małym tunelu i dużym. Jest kilka krzaczków gruntowych, ale te jeszcze zielone. 

Drugi tunelik dostał zarazy i trzeba było zlikwidować krzewy. Mimo to uzbierała się miedniczka zielonych pomidorów i teraz zjadam je z apetytem na śniadanie. Uwielbiam zielone smażone pomidory z patelni do sadzonego jaja. Cudne śniadanie tylko o tej porze roku.

Dzisiaj nastawiłam pierwszy gar pomidorowego przecieru.

A poza tym zdrowo rosną także dwunożne stworzenia.

12 sierpnia 2020

Korniszony i co przy tym

 Upały trwają, ale szczęśliwie noce zaczynają być chłodniejsze, co sprawia, że dom zdąża się wychłodzić przed kolejną dawką ciepła ze słońca. I nie tylko słońca. Bo przecież zbiory trwają, a nawet dopiero się rozpędzają i kuchnia jest teraz polem codziennej wytrwałej pracy.

Trwa przetwarzanie. Ogórki, choć przecież udaje się je sprzedać potrzebującym, i te małe konserwowe i te większe, sałatkowe, te z tunelu i te z gruntu, to jakoś skończyć plonować nie chcą. Mimo, że Anna obiecuje mi to od dawna. Powstały wielkie zapasy kiszonych w słojach, i plastikowych butlach po wodzie i tych mniejszych, po mleku, tudzież hordy całe sałatek ogórkowych, meksykańskiej, z przyprawą do kurczaka, czy z miodem, w których cały czas sprawdza się nasz domowy ocet. Nabrał mocy przez dwa, trzy lata dojrzewając w głębokiej piwnicy. Nauczyłam się też kisić nie tylko z dodatkiem klasycznym kopru, czosnku i chrzanu, oraz liści dębowych i porzeczkowych, ale też z dosypką czarnuszki, czy dodaniem gałązki bazylii albo lubczyka. Na bieżąco jemy małosolne i w mizerii a la tzatziki. Anna tylko donosi skrzynki zielonych ogórasków i wynosi do piwniczek gotowe pełne słoje. Przynosząc z nich kolejne partie słoików i butelek do zapełnienia.

Ogórki skończyć się nie chcą. Dzisiejszą partię zamieniam w korniszony według przepisu ze starej powojennej książki, którą Nina bardzo szanuje i dała nam zerknąć. Twierdzi, że lepszego przepisu na zalewę nie spotkała, a wiele wypróbowała. Zatem do dzieła!

Poza tym już szykują się pomidory (na szczęście w ilościach dla nas przerabialnych), no, i jabłka. Czyli sokownik rusza do pracy, oraz tłoczarnia soku, który na cydr nastawiamy.

Trochę cukinii i patisonów już zostało zebranych, co z dodatkiem jabłek, mirabelek, cebuli, pomidorów i papryczek zamieniam w keczup domowy. Jak co roku w sporej ilości, takiej, która ma mi starczyć do przyszłych zbiorów.

W takich dniach, tygodniach właściwie, bo muszę liczyć to w czasie do przodu jeszcze długim, obie kuchnie pracują, i płyta i gazowa. Więc się nie dziwcie, że w południe i do wieczora temperatura wzmaga się, aż do tej równej z zewnętrzną, a wieczorem przez chwilę nawet i większą, gdy żelazna kuchnia oddaje ciepło, a na dworze robi się chłodniej. Na szczęście noc stabilizuje sprawę, czyniąc poranek bardzo znośnym, co poprawia humor.

2 sierpnia 2020

Połowa roku


Niby rok rolniczy już nam się przemknął przez punkt kulminacyjny, którym zawsze są sianokosy, moment największego napięcia i mobilizacji wszelkich sił, ale praca wciąż trwa. Wreszcie zaczęły się w okolicy żniwa. Wczoraj Anna zwiozła kilka transportów słomy żytniej od rolnika, reszta została na polu na później do zwózki, bo dziś Eliasza, pracować w polu "nie lzia", czyli nie uchodzi. Poranek zatem spędziłam na podawaniu jej ciuków (są dużo lżejsze, niż sienne) na balkonik, by je ukryć na poddaszu oborowym. 
Słoma ważna rzecz. Oczywiście na podściółkę dla wszelkich zwierząt. Ale i do budowania wałów i gleby w ogrodzie. Dlatego część, która jeszcze przyjedzie wyląduje od razu tam, aby deszcz przez jesień i zimę łapać, a od wiosny sprawnie pracować jako podkład pod grządki. 

W tym sezonie odnowiłyśmy pszczoły, które jakoś nie chcą się nas trzymać długo. Z dwóch kupionych okazyjnie rojów, jeden na drugi dzień zwiał, ale drugi jest. Choć też go trzeba było łapać, na szczęście osiadł na ogrodzeniu i dał się zmieść szczotką do wiadra i z powrotem do ula wrzucić. Dokarmiamy go syropem cukrowym co jakiś czas. Zaczął czerwić, wygląda na silny, potrafi dziabnąć pszczelarkę. W tym roku oczywiście miodu nie będzie.

Porzeczek i jabłek dużo mniej, niż zazwyczaj. Ledwie dwa balony wina nastawiłam i kilkanaście słoików galaretek i dżemu porzeczkowego zrobiłam. Jabłka dopiero się zaczynają, ale już widać, że są drobniejsze. Było zimno podczas kwitnienia i potem sucho podczas zawiązywania owoców. Do tego sad się starzeje z roku na rok, niektóre drzewa żółkną, pewnie trzeba będzie je wyciąć niedługo. I dosadzić młodsze pokolenie drzewek na terytorium odgrodzonym od kóz, gdzie wreszcie będą mogły być bezpieczne.

Za to doszły plony ogródkowe i tunelowe, zwiększone w tym roku. 

Kurczęta i indyczęta mają się dobrze. Właśnie je integruję ze starym stadem, czyli przyuczam do samodzielnego wchodzenia do kurnika o odpowiedniej porze. Do tej pory trzeba je było wyłapywać do pudła i zanosić. Stopniowo zatem codziennej troski ubywa. Choć przetwórstwo jeszcze potrwa i będzie chwilami intensywne, oj, tak.