11 listopada 2018

Cydrowy dzień niepodległości

Święto listopadowe, mgliste, jak Pan Bóg przykazał, w ochładzającym się klimacie (trzeba będzie na dniach zakręcić kran zewnętrzny, aby nie przemarzł w nocy) spędzamy domowo, w ciepełku (c.o. chodzi od południa już od pół miesiąca, a wieczorem na noc i poranek piec ścianowy), przy ulubionych zajęciach.
Anna szlifuje i dopieszcza ostatnie swoje wypały ceramiczne, maleńkie ozdoby, w różnych kolorach, z których powstaną kolczyki. Uruchomiła wreszcie kupiony dawno, ale nieczynny z pewnych drobnych przyczyn nieduży, ale własny piec ceramiczny. Udało się naprawić awarię i pomyślnie przeszedł proces pierwszego próbnego palenia. Powstającej pracowni brakuje jeszcze tylko terakoty na podłodze (pod koło garncarskie i piec) i kafelków na ścianie w miejscu, gdzie piec stanie, dla bezpieczeństwa p/poż. To już są plany na wiosnę.


Ja z kolei oglądam ulubione stare filmy, w których nie ma grama agresji i popijam cydr, nasz narodowy trunek własnymi rękami przyrządzony i z jabłek z własnego sadu pochodzący. Mamy tego sporo, ale od nadmiaru głowa nie boli, o nie!
Napój wyszedł boski w smaku. O wiele lepszy, niż w latach zeszłych. I różni się nieco pośród siebie, zależnie od gatunków jabłek, akurat przerabianych. Szły na sok po kolei i stopniowo wedle dojrzewania swego na drzewach. Jeden jest bardziej kwaśny, inny słodszy. Jeden trochę dosłodzony (Anna nie lubi wytrawnych trunków, niestety), inny mniej, albo miodem, lub wcale. Jeden z mieszanek soków różnymi sposobami pozyskanych. A to z sokownika, a to z tłoczni ręcznej, a to z pulpy zmiażdżonych jabłek zasypanej pektoenzymami i drożdżami cydrowymi odlanych i odciśniętych. W każdym razie zrezygnowałyśmy z pomocy sokowirówki, która do tej pory była często w użyciu. Daje ona sok kwaśny, mętny i zalatujący długo surowizną.
W efekcie zapełnione zostały wszystkie gąsiory, gąsiorki i zbiorniki plastikowe, jakie były w domu sokiem 100-procentowym, bez najmniejszego dodatku wody. Dlatego można go pić także w formie rozcieńczonej wodą, na wzór wina greckiego. Pewnie niedługo jakąś część zabutelkujemy, aby uzyskać cydr musujący. Osobiście lubię się jednak na co dzień raczyć cydrem z niewielkim dodatkiem wody, którą dolewam już w kufelku.
Niektórym mija już dwa miesiące, a to czas pierwszego próbunku. Aczkolwiek cydr dojrzewający nawet pół roku staje się mocno pyszny, to i takiego niemowlaczka można już pić.
Co czynię właśnie z przyjemnością i dumą.
Na zdrowie!

Bo, dodać muszę w nawiasie, że tendencje mojej wątroby do wytwarzania kamieni żółciowych (ach, ta zgryźliwość moich przodków!) dają się zdrowo kontrolować między innymi codzienną szklenicą tego wspaniałego napoju. W roku, gdy nie ma u nas cydru (sad rodzi co dwa lata) pomagam sobie piciem wody z dodatkiem octu jabłkowego domowej roboty. Wyśmienity napój i lekarstwo! Już odnotowuję spadek nadmiernego apetytu, wystarczają mi dwa, albo i jeden posiłki dziennie.
Ocet wyleczył mnie także z przypadłości skórnych oraz wzmocnił włosy, i nigdy nie przestanę go chwalić. Jabłka nade wszystko!

Czyli podsumowując: da się zdrowo pić i żyć!

6 listopada 2018

Kapusta na słodko kwaśno

Pogoda nieco się ociepliła, bywa nawet czasem słonecznie. W każdym razie jest mglisto, żółto-brązowe liście szeleszczą pod nogami, noce ciepłe, bo koty śpią jak zwykle na dworze. W taki czas zdarzyło się Annie przynieść z lasu naręcz opieniek, które teraz mają swój wysyp. I wiadereczko podgrzybków, częściowo napoczętych przez ślimaki, ale zdrowych. Te poszły na susz. Szkoda, aby zbiór się zmarnował, w końcu to darmowe jedzenie. Wczoraj zatem przyrządziłam z połowy opieńkowego zbioru kotlety grzybowo-mięsne. Przepis taki jak dla kotletów z opieniek, ale zamiast ziemniaków użyłam mielonego mięsa indyczego. Bo niedawno staruszek indor już tak się posunął, że trzeba było zrobić egzekucję. Na pieczyste się nie nadaje, ale na kotlety i owszem.
Reszta kotletów, przynajmniej na dwa kolejne obiady dla nas dwóch poszła do zamrażarki. A dzisiaj ma być gulasz z pozostawionych grzybów.
Do tych obiadów nadaje się znakomicie jako dodatek, uwaga, surówka, której przepis sobie zostawię na tym blogu. Przystosowałam go z książki pani Pośpieszyńskiej w oryginale do nieco zmienionej zawartości. Wypróbowałam po swojemu i jest wspaniale. Na ten kapuściany czas przysmak jak znalazł.

Anna nieco za późno zaczęła myśleć o kiszeniu kapusty w tym roku. Przeszkodziły różne zajęcia wcześniejsze. I na targu miejscowym kupiła już tylko dwie ostatnie główki kapuściane. Trudno. Jedną zakisiła w słoiku klasycznym sposobem, z solą i kminkiem. A drugą ja wzięłam w obroty.

Kapusta na słodko-kwaśno

Składniki:
1 kg poszatkowanej kapusty
2 łyżki soli kamiennej
3 papryczki chili, albo gdy nie ma papryka ostra w proszku lub pieprz cayenne w ilości wg własnego uznania, ale polecam zrobić na ostro
4 i 1/2 łyżeczki zmiażdżonego czosnku
5 łyżeczek octu owocowego mocy przynajmniej 6% (ja używam swojego z czarnej porzeczki, z zeszłorocznego nastawu, odstał swoje w piwnicy i jest bosko smaczny i mocny)
1/2 szklanki cukru

Przyrządzenie:
Kapustę poszatkować na cienkie paski. Zasypać solą, dokładnie wymieszać i odstawić najlepiej na cały dzień (albo noc).
Następnie dodać czosnek i paprykę. Ocet zagotować i zalać gorącym kapustę. Posypać cukrem, wymieszać. Całość zapakować do 2-litrowego słoika i dobrze ubić. Trzymać w lodówce jeszcze 24 godziny, do solidnego przegryzienia się.

Po tym czasie smacznego! Dla mnie bomba.