29 października 2018

Kurczak pieczony w sosie pomidorowym

Od chwili, gdy pokój został w jakiś sposób urządzony, na podłodze znalazły się panele, stanęły nowe meble, regały, szafa, dwa biurka pod komputery, telewizor i kanapa, a na ścianie zawisł zakupiony z przeceny zegar w kolorze czerwonym i nadrukiem z plakatu reklamującego paryskie bistro nowe feng-szuei zaczęło błyskawicznie działać. Mianowicie jakiś duszek sprawił, że już pierwszego dnia postanowiłam zacząć uczyć się gotować bardziej wyszukane potrawy, niż do tej pory! Ot, nowe hobby sobie znalazłam.
Kilka już zaliczyłam, ale nie wszystkie nam smakują tak na sto procent, zatem nie chwalę się tym na blogu. To znaczy chwalę się, jak widzicie, ale nie zamieszczam przepisu, bo go używać już nie będę.

Nareszcie trafiłam coś, co warto pamiętać, żeby do tego wrócić kiedyś. Pieczony kurczak w sosie z pomidorów.

Co do kurczaków, wiadomo, nie kupujemy ich mięsa w sklepie. Co roku hodujemy kilkanaście brojlerów i kogutków tucznych, które wystarczają nam w tej sprawie na pieczyste. Z drobiu bywa jeszcze przecież na stole indyczyzna (tak się chyba powinno nazwać mięso z indyka) i kaczyzna (tj. mięso z kaczki). Oraz stare kury "rosołowe".

Wczoraj nadszedł czas na kurczaka brojlera. Nie był tak dorodny, jak ten ze sklepu, bo trzeba wiedzieć, że tuczenie brojlerów zwykłą paszą jest dość mało wydajne. Nasze jedzą osypkę pszenną, kartofle, twaróg i ziarno pszenicy i owsa, oraz siekaną zieleninę i serwatkę. Nie dostają mieszanek paszowych z dodatkami witaminowymi, hormonalnymi i ziarnem soi i kukurydzy modyfikowanej, od czego na ogół jest szybki przyrost i większość rolników je stosuje, co najwyżej przerywając takie dokarmianie na dwa tygodnie przed ubiciem, żeby "mięso nie śmierdziało paszą". Wspominam o tym, bo niektórzy "ekologiczni zjadacze" kurczaków, czy innego tucznego drobiu są dumni, że kupują takie brojlery od rolnika, a nie z fermy, nie zdając sobie sprawy, że jeśli mają one podobne gabaryty, co te ze sklepu, to i jadły podobnie jak tamte.
Do tego nie mam serca trzymać ich w ciasnym zamknięciu, w pogodne dni korzystają z niewielkiego wybiegu, a wiadomo, bieganie i swobodne grzebanie odchudza. Ale za to wprawia je w dobry humor, a to najważniejsze. Żyją krótko, 3-4 miesiące, zatem niechaj chociaż nie będą smutne. Hodujemy je dla siebie, zatem nie muszę się stosować do grymasów rozkapryszonych klientów, żądnych tłustości i kilogramów.

Nadeszła więc pora, po próbach przyrządzenia koźlęciny w sosie chińskim sojowym, oraz serii zup, serowej i dyniowych z czosnkiem, na pieczyste. Udało się. Kurczak dał z siebie cztery sute porcje obiadowe i dwie mniejsze potrawki z ryżem.

Kurczak pieczony w sosie pomidorowym

Składniki: 
Kurczak średniej wielkości
Szklanka pomidorów z puszki
1/4 kostki masła
1,5 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki pieprzu
1 łyżeczka tymianku lub prowansalskiej mieszanki ziołowej
łyżka octu owocowego, jabłkowego lub innego domowej roboty
4 łyżki oleju lub oliwy

Przyrządzenie:
Przygotować namaszczenie dla kurczaka, czyli zmieszać ze sobą olej, ocet rozcieńczony z łyżką wody, łyżeczkę soli i tym namaścić go starannie z każdej strony, od zewnątrz i od wewnątrz. Wstawić w naczyniu żaroodpornym do piekarnika w temperaturze 190 stopni, albo nieco mniejszej z termoobiegiem i piec przez godzinę.
Pod koniec tego czasu w rondelku rozpuścić masło, dodać pomidory w kawałkach lub pomidorowy przecier, pół łyżeczki soli, pieprz i tymianek i gotować przez 5 minut.
Po godzinie zdjąć przykrycie z naczynia, polać kurczaka połową sosu i piec w temperaturze 180 lub niższej, gdy z termoobiegiem, przez 15 minut. Potem odwrócić kurczaka, polać go drugą połową sosu i piec kolejne 20 minut. Jeśli jest większy, to można 30 minut dla pewnej miękkości. Pod koniec na kilka minut włączyć podpiekanie skórki, czyli grillowanie w piekarniku.

Potrawa ma piękny maślany zapach, w smaku jest łagodna i przyjemna.

Podawać z ryżem, albo puree ziemniaczanym z ząbkiem czosnku, gdyż wariant z frytkami jest zbyt tłusty. I surówką bądź kiszonką, wedle własnego gustu.

23 października 2018

Droga w głąb

I słońce  równym kroczkiem wemknęło się w wodny znak Skorpiona, co od razu pokazała aura na dworze. Pogoda, właściwa dla zrównoważonej i estetycznej Wagi, złocisto ruda i w miarę słoneczna jesień w jeden dzień stała się wietrzna, zimna i deszczowa. Mgły bywały wcześniej, ale teraz zrobiło się mało-miło i brzydko. Taka kolej rzeczy wiedzie ku refleksjom wewnętrznym i intensywnemu odkrywaniu tego co zakryte. Już czuję powiew inspiracji, która spada na mnie w snach, a potem zbieram do niej szczegóły w internecie, przy ciepłych kaloryferach, kartach i lekturze.
Anna chyba też, bo każdą wolną chwilę spędza w swojej urządzanej dopiero pracowni. Pali w piecu, przy okazji parzy dzbanek herbaty, który cały wypija dla rozgrzewki, oraz suszy resztki nazbieranych antonówek, które potem zjadamy w formie musli, albo kompotu,  następnie zasiada do koła i kręci. Lepi i szkliwi. Własnie odbyła pierwszą część kursu szkliwienia, jaki sobie zafundowała i przyswaja zyskane informacje.Nawet w nocy, gdy spać nie może parzy sobie zieloną albo białą herbatę i czyta z zapałem książki o ceramice.

Poza tym odbyły się wybory samorządowe. Stiopa i Sąsiad z Polesia oraz ich grupa zrywno-inicjatywna - mimo tak brawurowej akcji lokalno-medialnej i użycia nowoczesnych technik propagandowo-marketingowych, poległa z kretesem. Mobilizacja staruszków oraz ludzi statecznych w całym regionie zachowała stary porządek rzeczywistości. Choć jeszcze w naszej gminie do końca nie wiadomo, bo będzie dogrywka w kwestii wyboru wójta. Będzie albo ten z przed-poprzedniej kadencji, albo całkiem nowy.

I tak spokojnie, wśród wiatru dyskusji, które może jednak trochę wpłyną na jakieś zmiany w formach rządzenia, w każdym razie pewnie niektórym odsłoniły to i owo w zrutynizowanych umysłach, szykujemy się wraz z kozami i drobiem do zimy.

17 października 2018

Po Sąsiedzku

Nie dlatego, że chcę siać propagandę polityczną przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi, daję ten filmik. O nie! Ale wiem, że czytelnicy mojego bloga ciekawi są otoczenia, w jakim mieszkamy. Oto Sąsiadowi z Polesia udało się w piękny październikowy dzień sfilmować bobrową wieś, z której pochodzi Stiopa. A my mamy w niej łąkę pod samą granicą, o czym można poczytać niejedną historyjkę tutaj.
Filmik uwiecznia podlaską wioskę, jedną z wielu takich, które można spotkać zjeżdżając z głównych dróg. I przyrodę. I poniekąd życie na niej.
Mn.w. w 3.50 minucie mowa jest o Ani z Kresowej. Tak, poświęciła się pewnego wieczoru, aby przewieźć ul pełen pszczół do gospodarstwa Stiopy, zakupiony w dalszej wiosce. Była przygoda, bo pogranicznikom wpadło do głowy, aby ją zatrzymać i kontrolować. Wywiązała się nawet dyskusja, gdy zażądali otwarcia paki, na temat tego, co mogą żądać, o co prosić, a czego nie oczekiwać, względem przepisów prawnych. Pszczoły już zaczynały brzęczeć i kto wie, do czego by mogło dojść, gdyby chłopcy mundurowi uparli się jednak tam zajrzeć... Na także swoje szczęście odstąpili. A potem zaglądała do nich chyba nie raz. ;)

Film "Stefan pokazuje swoją wieś Bobrówkę"...

12 października 2018

Meksykańskie tortille w zastępstwie naleśników

Wczorajszy obiad był tak doskonały smakowo, że trudno było pozostawić sprawy bez kolejnego eksperymentu. Ponieważ gulasz ostał się na dzisiejszy posiłek, a ryż "wyszedł" postanowiłam spróbować swoich sił do zrobienia czegoś, czego jeszcze nie próbowałam, mianowicie meksykańskich tortilli.
Jest to jeden z wielu rodzajów takich placków, wcale nie najzwyklejszy.



Tortille z kaszki kukurydzianej i mleka

Składniki:
Szklanka mleka
5 łyżek kaszki kukurydzianej
3/4 szklanki mąki ziemniaczanej
2 jaja
1/2 łyżeczki soli
2 łyżki masła

Przyrządzenie:
5 łyżek kaszki kukurydzianej zalać świeżo ugotowanym mlekiem i pozostawić do wystygnięcia. Potem dodać mąkę ziemniaczaną, jaja, sól i roztopione masło, wymieszać na jednolitą konsystencję. Smażyć na rozgrzanej patelni bez tłuszczu (wystarcza masło zawarte w cieście) cienkie placki rumieniąc je po obu stronach.

Mają giętkość i wygląd naleśników, łatwo jest więc posmarować je farszem i zwinąć w rulon.
W ten sposób gulasz został dzisiaj farszem do tortilli i zniknął w oka mgnieniu.

Do popicia był kubeczek jogurtu naturalnego z koziego mleka.

11 października 2018

Gulasz koźlęcy egzotyczny

Wypróbowałam dzisiaj swoje siły z potrawą nader egzotyczną, którą przystosowałam do posiadanych warunków i okoliczności. I udało się! Na bazie przepisu na Barani gulasz z książki pani Pospieszyńskiej, która została moją kulinarną guru ostatnio. Ku uciesze podniebienia upichciłam coś, co bardzo nam zasmakowało. Uwaga, podaję przepis (przystosowany do naszych warunków). Oryginał pochodzi z Południowej Afryki.

Gulasz koźlęcy z fasolą

Składniki:
ok. 1/2 kg koźlęciny lub koziny. Wiek zwierza zadecyduje o długości przyrządzania potrawy i trzeba być tego świadomym.
Olej
4 pomidory
2 cebule
Puszka fasoli czerwonej lub białej
Jabłko
Garść rodzynków
Przyprawy: garam masala (lub curry), sól, chili lub pieprz cayenne, ocet jabłkowy lub inny fikuśny, mnie się sprawdził ocet porzeczkowy, cukier

Przyrządzenie:
Można robić wszystko od początku w odpowiednim rondelku, albo zacząć na patelni i całość przenieść do rondla/garnka pod koniec.
Drobno siekaną cebulę smażymy 5 minut na oleju, po czym dodajemy mięso pokrojone w małe kostki (im mniejsze, tym szybciej potrawa dojdzie). Smażymy wszystko do zrumienienia. Po czym wrzucamy pokrojone drobno, obrane ze skórki pomidory i dodajemy łyżeczkę soli i 1/4 łyżeczki chili lub pieprzu cayenne. Przykrywamy całość i dusimy na maleńkim ogniu przez pół godziny.
Po tym czasie przygotowujemy zestaw przypraw: łyżka garam masala (lub curry) z dodatkiem półtorej łyżeczki cukru wymieszana z 1/4 szklanki wody i łyżką octu owocowego.
Przekładamy mięso z patelni do garnka, dodajemy do niego odsączoną fasolę z puszki, przygotowany zestaw przyprawowy oraz pokrojone na kawałeczki jabłko z garścią rodzynków i w tej postaci dusimy jeszcze na małym ogniu  przez czas potrzebny do miękkości wszystkich składników. Im starsze było mięso tym dłużej, jasna sprawa. Także jabłko i rodzynki muszą się znacznie "rozpuścić". Mnie ta faza duszenia potrawy z drobno posiekanym kawałkiem młodej koźlęciny zajęła pół godziny, ale biorę pod uwagę, że mogłaby potrwać i godzinę w trudniejszym przypadku.Oryginalny przepis na baraninę zaleca 2,5 godziny pyrkotania na słabym ogniu (w takim przypadku pewnie dobrze sprawdziłby się wolnowar).

Gulasz podaje się z ryżem. Pasują do niego polskie kiszonki, ale i cukinia na słodko-kwaśno wpisuje się świetnie w aromat i smak.