28 lipca 2018

Wiejskie odpoczywanie

Po ciężkiej codziennej pracy, mimo, że daleko jeszcze do jej zakończenia tak naprawdę, raczymy się teraz odpoczywaniem. Czyniąc jedynie to, co konieczne. (I tak jest tego dostatecznie dużo, aby komuś nieobznajomionemu z rolniczym zawodem wydało się to przesadą, bo dwa obrządki plus karmienie brojlerów co 3 godziny, przeróbka mleka, oraz warzyw i owoców na przetwory zimowe, z czym wiąże się palenie w dwóch piecach kuchennych, odchwaszczanie ogródeczka, wypas kóz, do tego częste wyjazdy po to i tamto zajmuje cały boży dzień).
Ja odpoczywam przy lekturze pouczających książek, pisaniu "pierdół", zaglądaniu w Księgę I-Cing lub karty, ot, dla wprawy lub, aby pogadać ze sobą. Anna odkryła zaś w lesie kolejną sezonową pasję. Zaczęły się grzyby. Nie wiem jak jest w Polsce, ale u nas jest parno, wilgotno i gorąco od dawna, tak bardzo, że człowiek chodzi zlany potem jakby spod prysznica wyszedł, pranie na dworze prawie nie schnie i trzeba je dosuszać na nowej ściance kuchennej, jak w tropikach. Trawy i zioła rosną na potęgę, jabłka są smaczne i soczyste, kozy zadowalają się ciągle (znaczy nie uciekają) odnowionym pastwiskiem i jabłkowiskiem w sadzie, i pojawił się istny wysyp kurek. Są też prawdziwki, ale one w skupie słabo stoją. Zatem Anna, po kilku latach buszowania po okolicznych lasach poznała już "swoje miejsca", znane dotąd tylko miejscowym. A że miejscowi są już za starzy, by chodzić do lasu, albo ci młodsi zbyt zajęci piciem taniego "durnowatego piwa" w "barze pod świerkiem", zadowalając się zasiłkami z gminy i rentami z powodu "żółtych papierów", a przyjezdni zbieracze wykruszyli się z powodu 500+, to zbiory bywają imponujące. Wczoraj przez godzinę nazbierała 1,2 kg kurek (w skupie stały po 16). Dzisiaj zaś 8,5 kg! Niestety zdążyły stanieć do 12 złotych za kilogram. Dwa razy zawracała do domu po nowe pojemniki, bo brakowało jej wiader, zbierała w końcu nawet do czapeczki i w koszulkę... Pewnie zawiesiłaby się w lesie na dłużej, ale wygoniła ją stamtąd nadchodząca burza.
No, właśnie, burze są teraz częste, choć raczej symboliczne. Nieraz zanoszą się od rana, i wloką się z przerwami przez całe popołudnie i wieczór. To raczej pomrukiwania z oddali, czasem jakieś błyski (małanki). Towarzyszy im krótki, rzęsisty, ciepły deszcz, który zasila nasze piaszczyste łączki doskonale, szybko paruje i opada gęstą poranną rosą. Zazwyczaj jest tak, że grzmi, pada i świeci jasne słońce jednocześnie. Kozy pasą się w tym czasie bez najmniejszego lęku. A tak poza tym stado ma ruję i Bruno przechodzi sam siebie, miłośnie chrumkając co rusz do innej kozy i odpędzając młodzików.
Przetwory robimy sukcesywnie, codziennie trochę. W ten sposób dorobimy się zimowego majątku niechybnie. Powstało 11 słoików powideł śliwkowych, ze śliwek podarowanych przez zduna. Nasze jeszcze dojrzewają na trzech drzewach i będą w późniejszym terminie, a urodzaj ich jest wielki. Takoż zakisiłam 15 litrów ogórków i powstało 6 dużych słoików sałatki ogórkowej z curry. To też dary od pana zduna, bo my ogórków nawet nie posiałyśmy z braku odpowiednich warunków. Starczyło też na małosolne i mizerię zjadane na bieżąco. Teraz przerabiamy cukinię na słodko-kwaśno i będzie tego sporo. Czemu sprzyja jej urodzaj w ogródeczku, wielkość i duże zapasy octu jabłkowego domowej roboty. Zjadamy także fasolkę szparagową.

Wczorajsze nocne zaćmienie księżycowe, któremu towarzyszyła męcząca burza z lekkimi opadami spowodowało awarię internetu w rejonie gminy. Na szczęście, jak sami możecie się przekonać, została szczęśliwie naprawiona w kilka godzin później. Aby jednak móc odpalić komputer i zobaczyć, co się na świecie działo w tym czasie trzeba było odczekać aż do wieczora, z powodu męczących grzmotów z oddali. Już raz takie grzmoty "zepsuły" nam router, który trzeba było wymienić, dlatego nie ryzykujemy już dodatkowej awarii. Ot, takie są warunki wiejskie.

25 lipca 2018

Wianek

Po 10 dniach zdunienia po 12 godzin dziennie nowy piec kuchenny z okapem został ukończony szczęśliwie. Wczoraj było zwieńczenie. Prace trwały dłużej, bo trzeba wliczyć rozłożenie starej kuchni na części używalne, wyniesienie ich, sortowanie i czyszczenie materiału, potrzebne zakupy tego, co brakowało, wymianę pieca c.o. i konieczne naprawy całej instalacji, także hydrauliki. Wszystko ciągnęło się od początku lipca, w narastającym przyspieszeniu, aż do pojawienia się zduna. Który powoli, od podstaw i we własnym tempie rozpoczął lepienie ważnego domowego sprzętu, serca domu. Użyte zostały głównie stare przedwojenne kafle, 2 razy grubsze i cięższe od dzisiejszych dostępnych na rynku. Uzbierałyśmy je przez lata z rozbiórki starych pieców tutejszych i zakupu rozbiórkowych w sąsiedniej wsi kilka lat temu.
O 18.13 odbyło się pierwsze uroczyste odpalenie. Cug jest, cegiełka grzeje wodę jak trzeba, zamykane na szybry kanały zimowy i letni w ściance grzewczej działają. Dzisiaj szoruję nowy piec z gliny i postaram się go pokazać na zdjęciu. A może też historię jego powstawania. 
Powoli wracamy do rzeczywistości. Choć jeszcze zalega wykończenie głównego pokoju (podłoga), malowanie ścian, montaż mebli, sprzątanie i rzeczy remontowe będą się nadal ciągnąć, trudno określić jak długo, ale najbrudniejsza i najbardziej mozolna praca została skończona.

21 lipca 2018

Trochę rozrywki

Wczorajszy wieczór festiwalowy. Koncert zespołu Dikanda, fragmentarycznie zarejestrowany kamerką Sąsiada z Polesia. Byłam pod sceną, spotkałam starych znajomych, tańczyłam i dobrze się bawiłam.

18 lipca 2018

Zdunienie

Zdun zduni cierpliwie od 7 rano do 7 wieczorem. Z kilkoma przerwami na kawę i papierosa oraz obiad. Anna miesza z nim glinę, kopie piasek, nosi cegły i kafle. Sporo materiału trzeba było dokupić, cegły i kafle na okap. Hydraulik zamontował cegiełkę i zabrał się za uzupełnianie kaloryferów c.o. Teraz będzie więcej w sieni i w ostatnim pokoju, gdzie okazało się być najzimniej z powodu sporych szczelin między belkami, zatkanych byle jak przez majstrów i nasze niezdarne wysiłki, kędy wieje w czas mrozów. Zmienił się rozkład rur w kuchni, mniej rzucają się w oczy. Piec kuchenny dostał dużą ilość tego, czego nie miał w pierwszej wersji. I liczymy, że będzie grzał lepiej i szybciej, niż poprzedni. Ma mieć także szyber letni i zimowy, aby niepotrzebnie nie podgrzewać mieszkania latem.
Zatem pracujemy jak mróweczki od świtu do nocy. W międzyczasie przetwarzam pierwsze dary natury. Powstało ponad 30 słoiczków dżemów i galaretki porzeczkowej, z czarnych, czerwonych i białych, balon wina, kilka słojów cukinii na słodko-kwaśno i trzy słoiczki jagód pasteryzowanych z cukrem (na lekarstwo). Wino z kwiatów bzu i akacji zostało zlane z osadu i czeka na butelkowanie. Sypią się już pierwsze dojrzałe jabłka. Przymierzam się do soków, ale na razie głównie kozy korzystają z sadu.
Pogoda niestraszna, a nawet sprzyja, bo częste opady sprawiają, że kozy przesiadują w oborze przy pełnych żłobach chętniej, niż na mokrym dworze. W ten parny i wilgotny czas trawa rośnie i pastwisko nieźle odbiło i zazieleniło się. W nocy leje iście po azjatycku. I grzmi.

12 lipca 2018

Rozkład lipcowy

I nadeszły dni krytycznej mobilizacji sił. Zapowiedziane mi już na ten miesiąc na początku tego roku przez wróżebny układ kart w rocznej mandali. Odwrócona dziesiątka kijów.


Trzeba powiedzieć, że najcięższe kwestie, wymagające pomocy rozwiązały się same przy pomocy zbiegu okoliczności. Traf chciał, że pojawił się wreszcie Jary, i miał chęć i czas, aby odpracować dług, który zaciągnął rok temu. A także kolega, jak i klient na indyczęta, który w zamian za zniżkę pomógł chłopakom przenieść nowy piec c.o. do mieszkania. Podobnie było z wyniesieniem starego, udało się bez problemu. Jary przez dwa dni wraz z Anną rozebrali kuchnię, okap i ściankę grzewczą, wynosząc na dwór i starannie segregując materiał. Cegła, szamotówka, kafle takie, śmakie, glina, lepsza, gorsza, kamienie wypełniające, gruz i popiół. Trzeba to było zgrać z wizytą hydraulika, który musiał odłączyć cegiełkę i wylać wodę z bojlera i instalacji. Potem należało większość materiału umyć i oskrobać z gliny, co udało się przy pomocy karczera w jeden dzień. Znów zjawił się hydraulik i podłączył nowy piec do instalacji i komina. Oczekujemy teraz zduna.
Mieszkanie jest w chaosie, gotuję i warzę ser na kuchni w chatce dziadka. Wymaga to dźwigania ciężkich naczyń w tę i z powrotem, ponieważ w chatce nie ma dopływu wody i zmywanie odbywa się w domu. Wieczorem, po tych "zwykłych" czynnościach, do których dochodzi wypas kóz poza pastwiskiem, jestem tak zmęczona, że po godzinie odpoczynku przy jakimś filmie oglądanym na komputerze, zasypiam głęboko do samego ranka.
Aby, jak dziś, obudzić się w deszczu walącym o dach i zerwać się mimo wszystko wcześnie, bo mleko dla sezonowych klientów musi być na określony czas. I nie ma to tamto. Nawet, gdy kozy muszą pozostawać w oborze i dają nam pewien czas na oddech od codziennych obowiązków.

7 lipca 2018

Pod-zbiory

Pierwsze zbiory ogródkowe.W tym roku krzewy porzeczek dały po raz pierwszy pewną ilość. Na razie pięć kilogramów czarnych i kilogram czerwonych. Czekają na zerwanie białe. Niektóre krzaczki były tak obsypane, że ich gałęzie uginały się do ziemi. Były jednak i takie, które nic nie dały, bo wciąż są marnej wielkości. To czwarty sezon od zasadzenia.
Cieszmy się! Wyszło około dwudziestu słoiczków galaretki przecieranej na surowo (ogromny zastrzyk witamin na zimę) i duży balon wina.

Poza tym remont w toku. Głęboki do trzewi. Oprócz wykańczania pokoju wymieniamy piece. Nie dlatego, że jakoś przestały działać, ale teraz wiemy, czego chcemy i jak ma być. Czyli mobilizacja resztek sił w środku sezonu. Tymczasem Jana i Piotra i Pawła wg wschodniego kalendarza przed nami. Wraz z imieninami świętych na wiosce (co wpływa na brak rąk do pracy) zaćmienie słońca 13 w piątek, potem folki czeremszańskie i kolejny zawrót głowy, po czym znów zaćmienie, tym razem księżyca (widoczne nad Polską).
Ukułam przy okazji swoją nową mantrę.
Brak nadziei gwarancją pełni szczęścia.

5 lipca 2018

Zapaście

W życiu bywa różnie. Po upałach przyszły deszcze, i to nawet intensywne. Z nimi ochłodzenie. Dzisiaj znów idzie na upał. Podobnie w psychice. Niby wciąż te same okoliczności, a odnoszę wrażenie, że wszystko się zmienia.
Remont w toku. Nawet głębszy, niż było zamierzone. Rzeczy posuwają się do przodu, ale zrywami. Pomiędzy nimi zapaście.
Takie, że nie zdziwię się, kiedy zniknę.