Po ciężkiej codziennej pracy, mimo, że daleko jeszcze do jej zakończenia tak naprawdę, raczymy się teraz odpoczywaniem. Czyniąc jedynie to, co konieczne. (I tak jest tego dostatecznie dużo, aby komuś nieobznajomionemu z rolniczym zawodem wydało się to przesadą, bo dwa obrządki plus karmienie brojlerów co 3 godziny, przeróbka mleka, oraz warzyw i owoców na przetwory zimowe, z czym wiąże się palenie w dwóch piecach kuchennych, odchwaszczanie ogródeczka, wypas kóz, do tego częste wyjazdy po to i tamto zajmuje cały boży dzień).
Ja odpoczywam przy lekturze pouczających książek, pisaniu "pierdół", zaglądaniu w Księgę I-Cing lub karty, ot, dla wprawy lub, aby pogadać ze sobą. Anna odkryła zaś w lesie kolejną sezonową pasję. Zaczęły się grzyby. Nie wiem jak jest w Polsce, ale u nas jest parno, wilgotno i gorąco od dawna, tak bardzo, że człowiek chodzi zlany potem jakby spod prysznica wyszedł, pranie na dworze prawie nie schnie i trzeba je dosuszać na nowej ściance kuchennej, jak w tropikach. Trawy i zioła rosną na potęgę, jabłka są smaczne i soczyste, kozy zadowalają się ciągle (znaczy nie uciekają) odnowionym pastwiskiem i jabłkowiskiem w sadzie, i pojawił się istny wysyp kurek. Są też prawdziwki, ale one w skupie słabo stoją. Zatem Anna, po kilku latach buszowania po okolicznych lasach poznała już "swoje miejsca", znane dotąd tylko miejscowym. A że miejscowi są już za starzy, by chodzić do lasu, albo ci młodsi zbyt zajęci piciem taniego "durnowatego piwa" w "barze pod świerkiem", zadowalając się zasiłkami z gminy i rentami z powodu "żółtych papierów", a przyjezdni zbieracze wykruszyli się z powodu 500+, to zbiory bywają imponujące. Wczoraj przez godzinę nazbierała 1,2 kg kurek (w skupie stały po 16). Dzisiaj zaś 8,5 kg! Niestety zdążyły stanieć do 12 złotych za kilogram. Dwa razy zawracała do domu po nowe pojemniki, bo brakowało jej wiader, zbierała w końcu nawet do czapeczki i w koszulkę... Pewnie zawiesiłaby się w lesie na dłużej, ale wygoniła ją stamtąd nadchodząca burza.
No, właśnie, burze są teraz częste, choć raczej symboliczne. Nieraz zanoszą się od rana, i wloką się z przerwami przez całe popołudnie i wieczór. To raczej pomrukiwania z oddali, czasem jakieś błyski (małanki). Towarzyszy im krótki, rzęsisty, ciepły deszcz, który zasila nasze piaszczyste łączki doskonale, szybko paruje i opada gęstą poranną rosą. Zazwyczaj jest tak, że grzmi, pada i świeci jasne słońce jednocześnie. Kozy pasą się w tym czasie bez najmniejszego lęku. A tak poza tym stado ma ruję i Bruno przechodzi sam siebie, miłośnie chrumkając co rusz do innej kozy i odpędzając młodzików.
Przetwory robimy sukcesywnie, codziennie trochę. W ten sposób dorobimy się zimowego majątku niechybnie. Powstało 11 słoików powideł śliwkowych, ze śliwek podarowanych przez zduna. Nasze jeszcze dojrzewają na trzech drzewach i będą w późniejszym terminie, a urodzaj ich jest wielki. Takoż zakisiłam 15 litrów ogórków i powstało 6 dużych słoików sałatki ogórkowej z curry. To też dary od pana zduna, bo my ogórków nawet nie posiałyśmy z braku odpowiednich warunków. Starczyło też na małosolne i mizerię zjadane na bieżąco. Teraz przerabiamy cukinię na słodko-kwaśno i będzie tego sporo. Czemu sprzyja jej urodzaj w ogródeczku, wielkość i duże zapasy octu jabłkowego domowej roboty. Zjadamy także fasolkę szparagową.
Wczorajsze nocne zaćmienie księżycowe, któremu towarzyszyła męcząca burza z lekkimi opadami spowodowało awarię internetu w rejonie gminy. Na szczęście, jak sami możecie się przekonać, została szczęśliwie naprawiona w kilka godzin później. Aby jednak móc odpalić komputer i zobaczyć, co się na świecie działo w tym czasie trzeba było odczekać aż do wieczora, z powodu męczących grzmotów z oddali. Już raz takie grzmoty "zepsuły" nam router, który trzeba było wymienić, dlatego nie ryzykujemy już dodatkowej awarii. Ot, takie są warunki wiejskie.
Dzieje się u Ciebie sporo i zima Wam nie straszna. U mnie dawno nie padało mimo, że grzmi co drugi dzień. Niestety na tym się kończy. Jak robisz ocet jabłkowy?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Octu jeszcze nie robiłam, nie ma potrzeby. Zapasy są obfite. Ale pewnie coś się dorobi, gdy ruszymy z przetwarzaniem jabłek. Robimy najprościej jak się da, bez cudowania. Bo i większe ilości, niż tylko w słoiku. ;) Skórki i gniazda jabłkowe zalać wodą, dodać cukru, 1 łyżka na litr, zamieszać, zawiązać szmatką dojście (jeśli to beczka) i czekać, czasem mieszając z początku. Gdy minie burzliwa fermentacja można zlać, ale można jeszcze poczekać, nawet 2-3 miesiące, dla większej mocy octu. Potem przecedzić i przechowywać zakręcone, zabutelkowane, zagąsiorowane, co tak kto ma najlepiej w chłodnej ciemnej piwniczce. Im starszy tym lepszy. Octy z innych owoców czy kwiatów albo dosmaczane ziołami to już inna bajka, acz podobna. ;) Te, robione dla smaku czy na lekarstwo można dosłodzić miodem.
Usuń