27 października 2017

Jesienne kotlety z opieniek

Zdarza się jeszcze tego listopadowego października, że wśród wilgoci i mgieł pokrywających kolorowe paździerze i usychające trawy wzrok padnie na jakąś brązową kupkę liści, a one okazują się kryć w sobie smaczną tajemnicę. Opieńki. Łatwe do nazbierania, bo rosną gromadkami na starych pniach. Tak, więc należy coś z nich przyrządzić, aby łup się nie zmarnował.


Anna przyniosła zasobnik opieniek, nazbieranych w naszym ogródku, daleko nie trzeba było chodzić. A zostawić żal. Zatem na obiad były dzisiaj kotlety opieńkowe.

Kotlety z opieniek

Składniki:
Opieńki
Gotowane uprzednio ziemniaki
1 spora cebula
2-3 jaja
Przyprawy
Trochę mąki, ja stosuję bezglutenową i tego się trzymam.
Tłuszcz do smażenia.

Opieńki należy najpierw obgotować przez kilka minut i odsączyć.
Następnie mielimy grzyby, cebulę i ugotowane ziemniaki w maszynce na równą masę. Jeśli brak maszynki, żaden problem. Można grzyby i cebulę drobno posiekać nożem, a ziemniaki utłuc.
Proporcje grzybów do ziemniaków powinny być 1:1, ale gdy grzybów jest nieco więcej można dodać mąki, aby masa była bardziej zwarta.
Wbijamy jaja. Doprawiamy do smaku solą, pieprzem prawdziwym oraz dla lepszego i zdrowszego trawienia (w końcu to grzyby!) kurkumę z solidną garścią majeranku.
Na koniec formujemy z masy kotlety, które obtaczamy w mące (komu się chce, może zrobić na bogato w panierce, której ja ze względu na gluten nie przyrządzam) i smażymy na rozgrzanym tłuszczu, najlepiej smalcu z obu stron. Gotowe!

Podajemy ciepłe, z dodatkiem jesiennych sałatek i domowego keczupu. Pasują do nich świetnie ćwikła z chrzanem, świeża kwaszonka, kiszona kapusta albo kiszony ogórek.
Na popitkę świeży domowy kefir z koziego mleka schłodzony w lodówce.

22 października 2017

Nieoczekiwana zmiana płci

Zdarzają się takie historie w chłopskich zagrodach od wieków, tysiącleci. Rzadko, bo rzadko, jednak nie można powiedzieć, że to rzeczy niespotykane. Dziwne o tyle, że rzadkie. Niemniej natura tego wydaje się naturalna i w jakiś sposób wpisana w ewolucję stad i gatunków.
W naszej bywały już podobne historyjki. U kóz, ale i u drobiu również. Pewnego razu kogut zmienił się z piejącego czupurnego kukuryka w opiekuńczą kurę, która młode kurczęta, po odstawieniu przez kwokę pod swoimi skrzydłami długo jeszcze hołubiła. Bywały kogutki, które w wyniku jakiejś choroby traciły wigor, i służyły za kochanki dla prawdziwych samców. Czasem jakiś młody koziołek zakochiwał się na zabój w dominującym samcu w stadzie i przez jakiś czas obaj stanowili nieodłączną parę. Co nie przeszkadzało mu później we zwrocie ku płci przeciwnej, gdy dorósł.
Teraz jednak owa historia wydarzyła się kaczkom.


Są trzy kaki, kupione latem u rolnika, jako kaczor z dwiema żoneczkami. Na rozmnożenie w przyszłym roku. Kaczor rzeczywiście umaszczony inaczej, z zieloną szyją, dwie kaczki w kolorze jasnego brązu, wyraźnie inne. Jak dotąd nic się nie działo. Kaczor adorował obie kaczusie, a one jego, jak Pan Bóg przykazał. A jednak, nastąpiła nieoczekiwana zmiana płci.
Najpierw zauważyłam, że kaczki są dziwnie rozgadane i dyskusjom między nimi końca nie było. Gwarzyły ze sobą głośno i namiętnie nawet późnym wieczorem i wczesnym rankiem, przed wypuszczeniem z kaczarni, za którą stodółka robi. Jak nigdy.
Potem jedna kaczka zaczęła wyraźnie odstawać. Zawieruszała się to tu, to tam. Krzycząc po kaczemu za stadem, ale bezowocnie. A gdy udało mi się je połączyć, ku swojemu zdumieniu zobaczyłam, że kaczor z zawziętością odpędza drugą kaczkę.
- Porąbało go, czy co? - zaczęłam się zastanawiać, i dalejże obserwować ptaki, co zamierzają.
Kaczor oprócz tego, że zaczął paradować tylko z jedną żonką, odpędzać drugą, to jeszcze zrobił się agresywniejszy w stosunku do innego drobiu. Walczył z kogutem zieloną nóżką i młodą indyczką, aż go dorosła indyczka przepędziła, ciągnąc mocno za kuper.
W końcu wczoraj, przy zapędzaniu wszystkich trzech kak do kaczarni oświeciło mnie. Druga kaczusia bowiem wydała mi się nagle jakaś inna. Jakby nieco większa, kolory jej się wyostrzyły, szyja wydłużyła...
- To są dwa kaczory! - odkryłam zagadkę niezgody.
Choć... tak do końca nie wiem. Bo może po prostu kaczusia jest innej orientacji, taka kaczka dziwaczka. Jakiś czas starała się być kaczką, jak należy, ale jej natura stała się inna i nie wytrzymała. Dokonała commin-outu i została Kakiem. Jest więc teraz Kaczor, Kaka i Kak. Całą sprawę jednak da się chyba ustalić dopiero przy przemianie na pieczyste.

11 października 2017

Cukinia na słodko-kwaśno

Spełniam obietnicę. Na dworze siąpi, czasem mocniej pada, lecą z hukiem żołędzie z dębów, w piecu napalone, więc można zająć się przyjemnościami. Oto przepis na przetwór z cukinii.



Cukinia na słodko-kwaśno

Składniki:
2 kg cukinii, najlepiej takiej wąskiej długiej, ale z grubszej też się da coś wykrzesać.
2 łyżki soli.
1 szklanka octu jabłkowego, w tym z dodatkiem 1/4 spirytusowego, dla wzmocnienia kwaśności. Sam jabłkowy też jest fajny, daje jednak słodszy i łagodniejszy smak, poza tym przetwór może gorzej się przechowywać.
2 szklanki cukru. Jeśli ktoś chce na samym occie jabłkowym przyrządzić cukinię, to radzę nieco mniej cukru.
1 łyżeczka mielonego pieprzu czarnego.
Kilka ziarenek ziela angielskiego i liści laurowych.

Przyrządzenie:
Cukinię kroimy na cienkie plastry, ok. 3 mm grubości, podobnie jak się kroi ogórki do mizerii. Jeśli cukinia jest grubsza i starsza radzę zetrzeć ją na grubej tarce, takiej do kapusty. Wychodzą cienkie płatki, które też fajnie się zjada. Mieszamy je z solą i pozostawiamy w misce na 12 godzin w chłodnym miejscu, albo w lodówce.
Gdy ten czas minie gotujemy w garnuszku zalewę ze szklanki octu, z cukrem i przyprawami. Gorącą zalewamy cukinię (która puściła już miły soczek) i pozostawiamy całość na 2 godziny, aby się przegryzła. Potem przekładamy wszystko do garnka i zagotowujemy na 5 minut.
Gorące rozkładamy do wyparzonych słoiczków dowolnej wielkości. I pasteryzujemy przez 5 minut.

Aby sobie pracę usprawnić, najlepiej skroić i zasolić cukinię wieczorem, a resztę dokończyć rano następnego dnia.

Smacznego!

9 października 2017

Dyniowe indorkowo

Zaległe zdjęcia. Najpierw ostatnie zbiory ogrodowe. Latoś dynia mniej obrodziła, niż w zeszłym roku. Wpłynęła na to zimna wiosna, potem susza, która spowolniła owocowanie. Niemniej sztuk ponad setkę udało się zmagazynować na poddaszu, reszta w postaci niewielkich i niedojrzałych jeszcze kulek i piłeczek skarmiana jest na bieżąco ptakom i kozom.


Cukinia, jeszcze nieprzerobiona. O przepisie na cukinię słodko-kwaśną pamiętam, w przeciwieństwie do Anny, która go właśnie zapodziała. Myślę, że zdążę go odnaleźć i wam podać, nim te smaczne warzywka się skończą..


Na koniec nasz indor lawendowy. Obiecałam i pokazuję. Ma krawat, choć nie chciał, uparciuch zapozować bardziej malowniczo i wyraźnie.