28 listopada 2022

Urlop za pasem

W szybkim tempie zmieniła się diametralnie narracja sztucznego proroka odnośnie pogody tej zimy, mamy już zapowiedzi nadchodzących przedwcześnie silniejszych mrozów. Na razie oscylujemy przy temperaturach granicznych między plusem a minusem. Śnieg zsuwa się hałaśliwie z dachów, powoli topnieje, ale nie jest to zewnętrznie odróżnialne.

Palenie w piecu mam we krwi, od dziecka, zatem nie jest to nic, na co bym narzekała. Anna przeszła na zajęcia domowe, przez co mnie przybyło nieco wolnego czasu, bo zdarza się, że pozamiata, obiad ugotuje, przynosi też drewno i rano czyni sama obrządek. Trochę urlopu obu nam się należy.

Ponieważ śnieg zakrył panele fotowoltaiczne na dachu to i oszczędzać na elektryce trzeba. Zimno nie sprzyja lepieniu ani wysychaniu gliny, zatem czekamy do wiosny. Ruszyło trochę szycie, przeszywanie, łatanie, zszywanie w zamian. Także czytanie książek i oglądanie filmów.

Póki co pokażę ceramiczne dzieła Anny z minionego sezonu.


 Trochę koloru urozmaica biało-czarne kontrasty zimowe w otoczeniu.

25 listopada 2022

Fałszywe ciepło

Sztuczny prorok z takim fałszywym triumfem obwieszczał ciepłą zimę w tym roku, że zmiana na zimną, która nadeszła z dnia na dzień, każe wierzyć w tekst święty. Prawda jest w nas i nas wyzwoli. 

Na szczęście zgromadzone zapasy pozwalają nam zimować nawet do wiosny bez żadnych zakupów w Biedronce, zatem zaśnieżone drogi nie są nam straszne. 

Gusie, Balbin z żoną Pulcią ciekawie zaglądają do wnętrza, nie tylko z ciekawości, ale i dla rozgrzewki, bo z ziemianki bucha ciepłem w porównaniu z temperaturą zewnętrzną, ciągle już na minusie. 

Cieplica skulona pod śniegiem skrywa wewnątrz trochę świeżej zieloności. W tle zaś długi tunel już bez osłony, którą przedwczoraj udało się nam ściągnąć dosłownie w ostatniej chwili przed nadejściem większego mrozu, w chwili lekkiego ocieplenia klimatu. Ostatnie zielone liście pekińskiej kapusty trafiły do ptasich dziobów na osłodzenie monotonnego czasu i uboższej w witaminy diety.

Kozy zaś całymi dniami stacjonują pod dachem na sianie i owsie, przy otwartych wrotach, aby mogły zaznawać światła dziennego i świeżego powietrza. Zorka i Florka wręcz tak się przestraszyły białej zasłony, że trzeba je za uszy wyciągać na śniadanie i kolację z boksów.

22 listopada 2022

Funkcjonalność

Piecokuchnię udało się odpalić bez problemu. Acz ciśnienie trzeba jeszcze ciągle kontrolować, nim się ustabilizuje woda w instalacji. Daje to pewną niedużą nerwową napinkę, ale poza tym jest dobrze i ciepło. Łazienne ablucje można wypełniać w pełnym komforcie. Piec chodzi od południa do 19 wieczorem. Po czym jego funkcję przejmuje ścianówka, aż do rana. 

Wyjrzałam kilka razy na dwór popatrzeć na dym z komina. Na początku po rozpaleniu leci trochę białego dymku, po czym zanika, to jeśli chodzi o piecokuchnię. W ścianowym pali się zaś wieczorem naręcz drewna przez półtorej godziny, i ten sam brak efektu wizualnego. Jest zatem jak trzeba.

Ptaki przeszły pierwszy zimowy szok, ale także już nabrały wprawy. Tylko jedna najstarsza kura wzięła i zdechła. Słabowała już od jakiegoś czasu i tak doczekała naturalnego końca w kurniku bez ostatecznej wyzwalającej z okowów żywota traumy. W ten sposób odchodzi od nas stado, które w tym roku nie zechciało się odnowić, a my nie naciskałyśmy. W przyszłym sezonie spróbujemy życia bez kur, ale z innym drobiem, mniej inwazyjnym.

Anna wybrała się tymczasem na badania. Drętwieje jej ręka, lekarz zbadał, podejrzewa cieśnię i dał kolejne adresy do obskoczenia. Terminy badań są aż do wiosny. Namawiam ją na sposoby alternatywne. Sama preferuję ćwiczenia chińskie, najlepsze dla 50+. Przeżyłam już w ten sposób zapalenie barku i kłopoty z nadgarstkiem również, wywołane wiosennym wzmożonym dojeniem.

Także samochód dostał nowe zimówki.

Co do użytkowania zmywarki, którą wreszcie, dawno już kupioną, dołączyłyśmy jakiś czas temu do systemu domowego, mam dobre recenzje. Latem oszczędzając szambo wylewałam wodę ze zmywania do ogródka, co dawało jeszcze duży zysk dla roślin w czas suszy, więc wiem ile dziennie szło. Bywało że 10-12 wiaderek szarej wody. Przy przetwarzaniu mleka i warzyw sporo tego zawsze wychodzi. Teraz rewelacja! Zmywarka jest włączana raz na 4 dni, bo tyle nam zajmuje zabrudzenie zestawu talerzy, sztućców i słoików. W funkcji eko zużywa 10 litrów wody, a prądu też malutko, zwłaszcza w słoneczne dni - to właściwie nic. Jest niesamowita różnica. A ja mam wreszcie suche dłonie i nie zmywam co chwila przez cały dzień, drugi zysk.

Dla ozdobienia wpisu zdjęcie pracy rąk Aninych (już znalazły nowy dom):




17 listopada 2022

Przedzimie

Nadeszły niskie "pograniczne z zerem" temperatury, co prawda raptem od dzisiaj. Jeszcze trwam przy paleniu w kuchni, ale jutro planujemy rozruch c.o.

Anna przez dwa dni wydobyła z ostatniego boksu urobek kozi w ilości dwóch czubatych fur i wywiozła go częściowo na kompost, a częściowo do użyźnienia ogrodu. Sama, przy mojej zgoła niewielkiej pomocy przy rozładunku. Pomocników brak. Ci co są mało się już nadają do ciężkiej pracy. Najmłodszy, silny i sprawny, który by to zrobił w kilka godzin, akurat "nie lubi babrać się w gnoju" i co poradzisz!

Odinstalowałyśmy także nawodnienie tunelu, ostatki roślinne zostały zebrane (oprócz pekinki, która potrafi przetrwać przymrozki bez uszczerbku), zatem buraki ćwikłowe, brukiew, rzepa, rzodkiewka, resztki pomidorków koktajlowych (wrzucam je kurom do gara i mają smakowite jedzonko, które uwielbiają), seler naciowy, różne zieleninki, które idą na susz i zasilają nas w swoje smakowitości do następnego sezonu.

Zwózka gałęziówki utknęła dzisiaj, bo traktor po nocnym przymrozku zastrajkował, trzeba było wymontować akumulator i przynieść do domu. Jednak Anna uparciucha i tak poszła do lasu i popracowała przy ściąganiu gałęzi na dogodne miejsce zbiorcze.

Kury przestały się nieść. Naturalnie. Kozy się nudzą, dostają siano na kaczym dołku i "pasą się" na powietrzu kilka godzin dziennie. Las już opadł z liści, pastwisko wygryzione i uschłe do cna, jabłka przestały spadać, taki czas. Tymczasem okazało się, że zaćmienia na niebie przyniosły złe efekty i wilki wiedziały przed czym ostrzegają wyjąc z wiadomego kierunku w dzień przodków naszych. Ech. Najbliższe lata łatwe nie będą, trzeba nauczyć się znosić codzienne trudy, braki, zakazy i wymagania oraz przede wszystkim strach. Kto jeszcze się nie nauczył i nie wypraktykował, oczywiście. Mnie to jakoś mało wzrusza. I sny odeszły.

7 listopada 2022

Wilcze szczęście

Nastały mgliste wilgotne dni właściwie od chwili, gdy słońce weszło w znak Skorpiona, jeszcze w październiku. Czasem kilka promyków wychyla się w ciągu dnia zza chmur, ale to rzadkość. Do tego zmiana czasu wydłużyła wieczory, i ktoś kto wstaje nawet o 10 rano jak ja, musi szybko cieszyć się dziennym światłem, żeby nie popaść w melancholię.

Anna jeszcze przed Wszystkimi Świętymi chwyciła za widły i zdołała załadować kilka fur obornikiem, który wywiozła tu i ówdzie dla wzmocnienia żyzności gleby ogrodowej. Niestety, wciąż największy boks pozostaje nieruszony. Bo weszły święta a z nimi dopadł nas obie katar z krótkotrwałym na szczęście bólem gardła. Pomogły witaminy C i D3, które zawsze są w domowej apteczce, krople do nosa (oj, bez nich krucho by było!), tabletki od bólu głowy i dawki koncentratu jodu, który od jakiegoś czasu suplementuję. Tu muszę stwierdzić, a ciekawa byłam, że nieco większa niż zwykła codzienna dawka owej słonej wody wywołała zbawienną gorączkę tak samo jak jodek potasu z aptecznej buteleczki o nazwie płyn lugola, o czym opowiadałam na tym blogu już nie raz. Wieczorem chwycił mnie ból gardła, w nocy przyszły dreszcze i zaraz gorączka, która otarła się o 38 stopni, i rano ból zniknął, pozostawiając jedynie chrypkę, która trwała dwa dni. O dolegliwościach już nie pamiętamy obie.

Anna zaś wsiadła na traktor i zwozi od wczoraj "chrust" z działki leśnej, który tam naskładała jeszcze wiosną. Nawilgł od rosy i mgieł i pachnie intensywnie grzybami, ale fura za furą pozwala swoje złożyć do kupki. Rosnącej z dnia na dzień systematycznie. 

Z innych nowin, w sam wieczór Wszystkich Świętych, gdy nad wschodnio-południowym lasem unosił się świetlisty róg księżyca w kwadrze wywołał nas na taras szczególny dźwięk. Wstrzymałyśmy oddech nasłuchując. I zaraz przyszedł odbijający się niesamowitym echem od ściany drzew wilczy głos. Najpierw pojedynczy, potem dołączył drugi i trzeci, w pewnej odległości, od wschodnio-południowej strony. Wilki wyły do siebie, wycie niosło się wilgotnym powietrzem niesamowicie wyraźnie, a psy wioskowe ujadały wściekle spod swoich bud.
- Dziady przyszły! - orzekłam. - Coś się szykuje niedaleko od nas.
- No, pięknie. Jeszcze i wilków nam brak do szczęścia...