Upał od wczoraj, nie wysypiam się z tego powodu.
Ubyło jeszcze jednego kurczaczka z maluchów, jest teraz sześć.
Gusia nabrała dawnej werwy i zaczyna trenować odlatywanie. To zabawny widok na podwórzu, startującego na rozbiegu samolotu, choć przy tym osypuje się jeszcze puchem i nie wszystkie lotki są już wykształcone.
Wciąż jeszcze przerabiam pomidory na przeciery. Nastawiłam nalewki i zrobiłam dwie butelki soku z czeremchy. Lekko gorzkawy, ale słodki, z nutą wiśniową w tle. Można polubić, bo nie otrząsa kwachem, jak np. soki z porzeczek. Poeksperymentuję jeszcze i dodam następnym razem winogron, powinno to usunąć goryczkę. Ania nazbierała dzisiaj owoców dzikiego bzu, również na sok.
W tym roku jabłek w sadzie na lekarstwo, spady załatwiają w całości kozy, ale za to zapasy innych soków są równie bogate, jak w zeszłym stanowiły jabłkowe. Jest sok malinowy, z czarnej porzeczki, czeremchowy i będzie z czarnego bzu.
W piwniczce zewnętrznej prace nie posunęły się ani o jotę. Majster oczywiście zajęty innymi pracami. I poradziłyśmy sobie inaczej. Sklepiszcze ma zresztą mieszkańców. Na razie gryzoni nie zauważyłam, już posadzka je przystopowała, ale bywają czarne ślimaki bez skorupek, pomrowami zwane i polująca na nie... ropucha szara. Odkąd się ujawniła, wysiadując bardzo często na stopniach schodów prowadzących w głąb piwnicy stąpam z wielką ostrożnością, aby nie rozdeptać jej przypadkiem, jak suchy liść, który do złudzenia przypomina. W sumie cieszę się, że tam mieszka i dba o równowagę ekologiczną wewnątrz naszego schronu.
pozdrowienia dla Ropuchy... :-) lubię zawsze tu u Was być - powtarzam się, wiem, ale robię to z premedytacją i świadomie... :-) dobrego dnia
OdpowiedzUsuń