Anna, która stara się zachowywać dystans wobec moich poglądów na rolę chemtrails, tj. chemicznych smug na niebie sprowadzających deszcz, niedawno wpadła w determinację i zaprzeczyła sama sobie:
- Zaczynam mieć taką teorię spiskową, że "oni" specjalnie nie chcą, aby ludzie zebrali siano. I żeby było drogie i zmniejszyła się hodowla. No, patrz co się dzieje! Znowu pada!
A tu co rusz ktoś podjeżdża pod nasz płot i oferuje ściętą trawę na swojej łące do zebrania. Bo akurat był dzień pogody i można było to zrobić.
- Bierzcie, suszcie, zabierajcie sobie - serdeczny uśmiech na twarzach.
Tylko nerwy są z tego większe. Bo Anna nakręca się na sianokosy, gdy tymczasem na drugi dzień niebo zachodzi chemicznym klejem i po kilku godzinach zaczyna padać. Nie są to jakieś ogromne ulewy przeważnie (właśnie dopiero jedna się zdarzyła dzisiaj taka, jaką opisuje w swoim świeżym wpisie pan Jacek mieszkający w środkowej Polsce), ale siano wymaga przesuszenia, a tu pogoda nie chce z tą potrzebą współpracować. Wręcz złośliwie staje na przeszkodzie wszelkim planom. Trzech dni pogody pod rząd nie przewiduje żadna dostępna prognoza, także te dłużej dystansowe wróżą taki mokry cały lipiec (w czym zaczęły sobie przeczyć, bo niedawno głosiły inaczej).
No, jak ma być inaczej, jeśli zima była ciepła i bezśnieżna? Ciepła zima to mokre lato, taki jest mój sposób prognozowania, który mi się zawsze sprawdza.
Co prawda spotkałam się jeszcze z inną ludową przepowiednią pogody na tegoroczne lato. Nasz młynarz (nasz, bo już u niego się głównie zaopatrujemy w mąkę i osypkę) zdradził swoją metodę następującą:
- Patrzę co pierwsze liście wypuszcza. Brzoza czy olcha. Jak brzoza to będzie sucho, gdy olcha - będzie mokro. W tym roku ruszyły jednocześnie. Wróżę, że będzie to i to na przemian, po równo.
Hm. Może i tak po trosze jest. Na dwa dni słońca, lub chociaż wietrznego bezdeszczu przypadają dwa dni mokre. I klops. Jednego dnia skosisz, drugiego przewracasz, a trzeciego dnia nie ma, żeby zebrać. Wdaje się deszcz i siano nie nadaje się do zebrania. Przez dwa dni nasiąknie tak dalece, że potrzebowałoby co najmniej dwóch dni wielkiego upału (którego nie ma) i wiatru, aby wyschnąć i dać się zebrać dnia trzeciego. I tego właśnie brak. Ludzie czekają jeszcze z sianokosami, ale ile można? Trawa przerosła, zakwitła, traci na wartości. To i co, że bujnie wyrosła dzięki wilgoci. Jeśli ścięta gnije na łące.
- Nie ma co! Ty w niedzielę do kościoła idź i proś Boga o pogodę na sianokosy - orzekł Wania, który też się na nie szykuje, ale w roli pomagiera.
No, właśnie, może by jakiś rytuał przywołujący słońce zrobić na wiosce? Znam jedynie korowody, którymi przywoływano deszcz, niestety.
Zamiast u siana zatem, Anna spędziła dzień szyjąc i doglądając ekipy, która się zjawiła, aby dokończyć budowanie szalunków z desek pod fundament budynku, który ma stanąć. Chłopcy zrobili, co mieli zrobić, moknąc w dużej części, ale dzielnie nie przejmując się deszczem, który wtedy nie był jeszcze zbyt obfity. Lunęło sporawo po kilku godzinach, późnym popołudniem. Aż mnie na mocny sen zebrało. I zalewania betonem nie było. Przeniesione na inny dzień.
O, i znowu pada...
Nie dość, że mi w ogródku przez deszcze ślimaki wszystko zjadają to jeszcze dziś miałam przyjemność wyjazdu do ,,miasta" i zmokłam jak kura. Z włosów mi ciekło za bluzkę a w butach chlupało. No ale Wy macie gorszy problem z tym sianem...
OdpowiedzUsuńNo proszę, i tak sceptyk chemitrailsowy zaczyna byc podejrzliwy... ;-))
OdpowiedzUsuńA my 3 lata temu zbieraliśmy siano 33 dni , i zebraliśmy i zwierzęta zjadły. Nie takie lata były i ludziska przetrwały. My będziemy kosić za parę dni to i pogoda będzie , powodzenia .
OdpowiedzUsuń