W skrócie: ktoś rzucił patriotyczne hasła miastowym, typu ratujmy polskie drobne rolnictwo i Polskę, kupujmy nielegalnie, w szarej strefie, bezpośrednio na wsi. Ach, wielu radośnie podniosło głosy zachwytu, tak, tak, ratujmy! kupujmy! tylko gdzie, u kogo, jak? Ach, czemuż nie ma jak dawniej, że rolnik sam pukał do drzwi i proponował świeże warzywko, mleczko, jajeczko.
Hm.
Będę pierwsza do przywitania miastowego, z gdziekolwiek bądź, chlebem i solą, który zawita pod moją chatę, na naszą wioskę i powie ludziom: zadbam o zbyt, wy tylko hodujcie i uprawiajcie, nie martwcie się o nic więcej! Ale ma to być nie sypane, naturalne, swojskie, jak dla siebie!
Jednak zwyczajnie nie wierzę w taki cud. I nie pozwalam sercu skakać z radości, czytając takie budujące wypowiedzi, apele i deklaracje ludzi z miast. Ot, gadanina. Która niczego nie zmieni. No, może jakieś pojedyncze przypadki... gdy ktoś rzeczywiście dupkę ruszy sprzed komputera i pojedzie szukać owego zanikającego w przyrodzie prawdziwego małorolnego chłopa.
Osobiście mogę taki cud sobie nieco inaczej nakręcić, wykorzystując inne swoje zajęcia i znajomości, zatem nie chodzi o mnie jako producenta.
Patrzę codziennie, jak polska tradycyjna wieś umiera. Dosłownie, w osobach starych, odchodzących z tego świata, słabnących z roku na rok rolników, którzy nie mają żadnego następcy. A wieś zapełnia się letnikami, inteligentami, hodowcami i obrońcami koni, psów i kotów, wegetarianami, buddystami i hinduistami, komunardami grającymi na gitarze, i co tam jeszcze miasto wymyśliło. Żeby to zmienić, odwrócić tendencję musiałoby coś tragicznego się stać, bo samą ideologią piekło wybrukować można. I tyle mojego zdania w tej kwestii.
Pełno na tym świecie paradoksów. Miasto wylęgło całe partie ekologów i zielonych, ludzi świadomych jakie badziewie kupuje się w sklepach, lecz nikt jakoś nie zakasuje rękawów, aby przyjechać na wioskę, pogadać z rolnikami, wyłożyć im co, jak i na czym polega bio-rolnictwo. I w razie czego pomóc pracą, wiedzą, towarzystwem i wspomóc finansowo zorganizowaniem zbytu na swojskie jedzenie. Za to do przykuwania się do drzewa czy okupowania trawników, nie mówiąc o obronie wielorybów, tygrysów bengalskich i lisów przez klikanie myszką, pełno bohaterów.
Czas jest palący i ostatni. Takim świadomym zjadaczom naturalnego jedzenia (skąd oni je mają?!!! oto jest pytanie godne Sherlocka Holmesa) z miasta powiem tyle: teraz nie ma już co rzucać haseł i tworzyć ideowego anty-systemowego ruchu, bo się tym systemu nie zrewolucjonizuje, ani nie naprawi. Teraz można jedynie jeszcze krzyknąć: Ratuj się kto może! tym, którzy jednak z miasta chcą uciec i przeflancować się na wieś. I to jest hasło skierowane do pojedynczych ludzi, w których ono jeszcze jakoś dźwięczy.
Człowieku, nie licz na uczciwość ekologicznego rolnika, że zaopatrzy on (a raczej oni) wielomilionowe miasto w towar idealnie czysty i nieskażony, za który - świadomy co jest co - chętnie zapłacisz godziwą cenę, bo to niemożliwe byłoby uzyskać (odzyskać w postaci moralnie nieskazitelnego chłopa) przez najbliższe dziesięciolecia pracy u podstaw. Tylko zwijaj manatki i kop własny ogródek, jedz to, co sam zasiejesz, zbierzesz i wyhodujesz. Tylko wtedy będziesz miał gwarancję czystości tego, co do gęby wkładasz, ty i twoje dzieci.
Tyle haseł na dziś. Brnę w to dalej, własny plan koncypując. O którym pewnie niedługo wspomnę na tym blogu. Plan indywidualny i nie obliczony na zbawienie świata czy Polski, ale może kilku świadomych, lub chcących odzyskać świadomość i bezpośredni kontakt z Ziemią ludzi.
Brawo! obok kosy zabłąkała się świetna refleksja o "umieraniu tradycyjnej polskiej wsi" i zapełnianiu się jej .."komunardami grającymi na gitarze"...dla mnie bomba :) ...serio serio...osobiście uważam że "ten problem" nie dotyczy tylko wsi ale to temat znacznie szerszy.Co do produktów bezpośrednio od "producenta" i zbytu to czasem bywam na targu takim z małego miasteczka jakich wiele tak się składa że ten małomiasteczkowy targ jest 25 km od miasta wojewódzkiego jest jak to na targu tłoczno i gwarno widuje się tam jeszcze babcie z serkiem białym w ściereczce śmietanką w butelce po coli jajami czy żółciutką oskubaną kurką na wyborczej;)wydawało by się towar eko- będą rwać:)...niestety w tym zakątku rynku klientów jak na lekarstwo "dział" mięsny niewiele lepiej z żywności najlepiej schodzą warzywa i owoce...tak że ogólnie rzecz biorąc musimy chyba dorosnąć tylko nie jestem pewien czy zdążymy;(
OdpowiedzUsuńa my właśnie mamy plan i uciekamy z miasta na wioskę - co prawda plan to jeszcze daleki i pracochłonny ale póki co mamy chociaż bloga. pozdrowienia i dzięki za moc inspiracji
OdpowiedzUsuńPodczas ostatniego pobytu U Przyjaciół w Trójmieście rozwinęła się ciekawa dyskusja na temat eko-jedzenia właśnie. Moja Przyjaciółka jest osobą nieźle zarabiającą, prowadzi własną firmę, wychowuje dwoje dzieci - typowa, miejska "bizneswoman". No i ostatnimi czasu postanowiła przestawić rodzinę na jedzenie ekologiczne. Tylko, że dla niej musi być to żywność z certyfikatem, kupiona w specjalistycznym sklepie w centrum handlowym, ewentualnie zamówiona przez internet, z dostawą do domu. Musi być perfekcyjnie zapakowana, a jej wygląd ma świadczyć o zachowaniu wszelakich norm higienicznych. Tak naprawdę - najszczęśliwsza by była w supermarkecie, gdzie wszystko jest eko. Do kobiety na targu sprzedającej swój domowy twaróg i mleko od krowy nie podejdzie - bo te produkty są niehigieniczne. Warzyw na targu też raczej nie kupi - jeśli już to z dużego stoiska, gdzie towar taki sam jak w sklepie - bo nie wie skąd one pochodzą i co w nich jest, no i w jakich warunkach rosły. I powiem, że trochę ją rozumiem - kupić od znajomego rolnika, gdy wiemy w jakich warunkach produkuje żywność tak - ale kupić od kogokolwiek nielegalnie? - Nie bardzo...
OdpowiedzUsuńMiasto vs. Wieś
OdpowiedzUsuńMieszkaniec wsi - nieskazitelny, dobry z natury
Mieszczuch - idiota, egoista, zły z natury
Tylko dlaczego ta święta wieś się wyludnia? Zamiast brać się za problemy mieszczuchów, lepiej znaleźć rozwiązania na problem wsi (samodzielnie na wsi, nie zrzucając odpowiedzialność na tych zdegradowanych mieszczuchów).
Dobrze by było, gdyby rozwiązania dla wsi znaleźć na wsi a nie w mieście.
Wieś się wyludnia z kilku powodów. Podstawowy to brak możliwości znalezienia pracy na miejscu. Praca na gospodarstwie jest pracą fizyczną, niezależnie jaki dyplom masz w szufladzie. Brakuje szacunku dla takiej pracy. I zawsze łatwiej usiąść za biurkiem, przepracować 8 godz. i mieć czas dla siebie. Bez zmartwień jaka będzie pogoda tego lata, czy mały przepis nie zmieni zupełnie Twojego planu rozwoju gospodarstwa. Bo w rolnictwie nie jest tak łatwo zmienić profil, branżę. To przeważnie kilkuletnie inwestycje, zarówno przy uprawach jak i przy hodowli. Brakuje poczucia misji, atawizmy już nie wystarczają.
OdpowiedzUsuń@Andrzeju, ;-)
OdpowiedzUsuńA co do targów lokalnych, to prawda. Dla miejscowego chłopa żaden interes. Stają tam babcie, które czas mają i mocne nogi. Co do śmietany, masła, serka to ludzie z miasta niewiele wiedzą, że to towar nielegalny wg przepisów unijnych. Urzędy przymykają na to oko, za co im chwała, ALE CO Z TEGO? Tak jak piszą Asia i Wojtek, reklamy środków czystości, pięknych opakowań i tp. podrożaczy towaru swoje zrobiły w świadomości mieszczucha. Ma on wbitą w podświadomość cenzurę, która działa skuteczniej od wszelkiego urzędu. A co ciekawe, w latach 80-tych każdy zajadał się chłopską kiełbasą z własnych ubojów bez weterynarza i nikomu do głowy nie przyszło wybrzydzać! To samo z twarogiem, masłem, mlekiem. Jaja nikt nikt nie prześwietli, co w nim siedzi, ale obserwuję po wsiach i widzę, że rolnicy szczodrze koncentratów dają, żeby kury się niosły szybko. Nieważne, że kura żyje rok i pada sama, a jej mięsa nawet pies czasem zjeść nie chce. I nie pomaga na to nawet fakt, uznawany przez miastowego za argument ekologicznego chowu, że kura chadza sobie po obejściu i je co chce. Owszem skubnie to i owo, ale paszy obje się jeszcze więcej. I tak ze wszystkim. Jak rolnik chce sprzedać to mu zależy, żeby szybko rosło i tyło, a nie jak smakowało, czy żeby zdrowe było.
@ Gabuzo, właśnie, po co się ma się rolnik martwić o żołądek mieszczucha... Niech wcina, co mu dają. On i tak ma osobny ogródek i osobno karmioną świnkę dla siebie. Co za problem?
Dlatego to nie jest zmartwienie rolników, ani wsi. A ja jeszcze się nie przestawiłam zapewne do końca...
Ewa
Kosę ręczną, to my (kiedy nam w tamtym roku mechaniczne stanęły) zajechawszy do Dynowa - kupilim wraz z utensyliami ot tak, w kiosku rolniczym. Jasne! Wiedzieliśmy, że "granie kosy", "twardość" "długość" i że "po kosę się jedzie z fachurą jak się samemu nie umie wybrać", bo "dobrą kosę kupić - to jak w totka wygrać", ale trzeba nam było, to, jak piszę, kupilim. Tą samą, którą nam podśmiechujący się sprzedawca podał. 80-kę. I co? Miejscowy dziadzio - Mistrz Klepania Kos na kosie zagrał pocmokał, podumał, poopierał się, pokiwał głową i tylko klin skrytykował, że "bez pomyślunku". I wystrugał nowy. Może powinniśmy zatem w totka zagrać? Co do meritum Waszej wypowiedzi problem w tym, że modelowy przedstawiciel Peerelowskiego "Awansu" Społecznego to typ, który już się wstydzi fizycznej roboty, a do umysłowej jeszcze się nie nadaje. Stąd mamy to co mamy, czyli podatność społeczeństwa na ogłupianie i wymierające wsie. Niestety. Pozdrawiamy serdecznie.
OdpowiedzUsuńP.S. Gram na gitarze. :D Będę grał na mandoli, a jakby tego było mało, marzy mi się jeszcze cytra i cymbały. Nie sądzę, żeby mnie to upośledzało jako wieśniaka. :D
Mieliście szczęście. Ja się zniechęciłam po pierwszym razie, bo trzeba i ostrze kupić za parę dyszek i stylisko i zapłacić oprawiającemu (też znawcy tematu, ale owo stylisko, mimo prób naprawy nie dało się umocować na stałe), a potem efekt... łee...
OdpowiedzUsuńJa też gram na mandolinie i mandoli, i jestem inteligentem, nie w tym rzecz, aby to sobie wytykać, ale rozumieć, że nawet jeśli nowi mieszkańcy z miasta pojawiają się na wsi to nie są, albo rzadko są producentami żywności. Dalej żywią się w sklepie, a to, że czasem kupią na wsi mleko i jajko, czy nawet mięso nie naprawi problemu systemowego, przez który nasza małorolna wieś zanika w tempie odchodzenia starych ludzi. I tyle. ;-)
Sama napisałaś, że system jest niereformowalny. My, docelowo, chcemy ograniczyć kontakty z systemem do minimum . Pzdr.
OdpowiedzUsuńGo&Ra, też tak robię. Myślę, że czasy są takie, że dobrze, jak każdy zadba o własne 4 litery jak najlepiej. Kawałek ziemi to zawsze jest potencjał dla wyżywienia siebie i rodziny, a nawet sprzedania czegoś innym... Moja mama w latach 80-tych na 10 arach hodowała 3-6 owiec (na skóry), 5 kur (na jaja), 3-5 gęsi (na pierze), 3 indyki, do tego uprawiała ogródek, a w nim własne ziemniaki i pszenicę dla kur, krzewy porzeczek, agrestu i sad owocowy. 10 arów, wiesz ile to jest? Robili tak wszyscy sąsiedzi w miasteczku, bo każdy miał dom na mniejszej czy większej działce. I nigdy się tak nie najadłam dobrego żarcia, jak wtedy... ;-) Gdy w sklepach zapełniło się kolorową zagraniczną paszą nikt już nic nie trzyma, o ile wiem, nawet kury, która najmniej czasu zajmuje i resztki z obiadu rodzinnego zjada. Naprawdę musi być kop w rzyć, żeby potencjał ruszył znowu pełną parą.
OdpowiedzUsuńEwa
obawiam się że w "okres przejściowy" do "kopa w rzyć" będzie polegał na tym że ... mniej wydolni ? nie dostosowani? samowystarczalni(modne ostatnio;)... będą mieć mniejsze lub większe problemy z opieką medyczną dostępem do dobrej szkoły,szeroko pojętej kultury itd :(
OdpowiedzUsuń@Andrzej. Już mają. Powszechnie. I każdy wie, że lepiej nie chorować, że jak w domu nie zaszczepisz Młodemu ciekawości świata i umiejętności korzystania ze Źródeł, to szkoła w najlepszym razie przygotuje go do wyścigu szczurów, a nie do samodoskonalenia się (w czym najlepiej przejawia się Szlachetność Ludzkiego Ducha.) A szeroko pojęta kultura zdycha wszędzie i dostęp do niej (czy też uczestnictwo w niej) zależy najmniej od miejsca zamieszkania. Pzdr.
OdpowiedzUsuńWygląda na to że... kop w rzyć ,żeby potencjał ruszył pełną parą... nie będzie szybki mocny i jednorazowy ;( on się rozpoczął i właśnie nabiera tempa...planowa strategia UE polegająca na ograniczaniu zatrudnienia w rolnictwie zwiększaniu areałów indywidualnych gospodarstw daje znak by pomachać na pożegnanie obrazom wsi jakie mamy w pamięci;(
OdpowiedzUsuńPewnie dużo zależy od regionu, gęstości zaludnienia etc. Wg mnie pojawiają się alternatywne drogi rozwoju. W naszym regionie mimo wielu programów pomocowych rzadko kto decyduje się na podjęcie działalności gospodarczej czyli odejście z rolnictwa. Np. w programie leader nie został złożony żaden wniosek na rozwój mikroprzedsiębiorstw. Z drugiej strony coraz więcej osób interesuje się dotacjami "na ekologię". Jest to na pewno w dużej mierze kwestia jakości gleb (5 i 6), gdzie raczej nie ma co liczyć na opłacalność plonów i często dotacje są głównym celem upraw.
OdpowiedzUsuńA rolnictwo ekologiczne nie należy do wielkoobszarowego i monokulturowego.
Dużo też zależy od nas jako konsumentów i decyzji jakie codziennie podejmujemy robiąc zakupy, podejmując współpracę, nawiązując kontakty handlowe... Te decyzje przekładają się na jakość środowiska w którym żyjemy. Ale mimo wszystko nie należy tracić nadziei :-) Ania