W języku polskim słowo rozwój pochodzi od zwoju. Coś co jest zwinięte rozwija się i ukazuje, jak kolorowa wstążka. Jeśli przyjmiemy, że chodzi o coś podobnego do programu rozwoju, który uruchamia się w czasie samodzielnie, tylko pod wpływem zaprogramowanych w przyszłości punktów krytycznych, tik-tik, bije dzwon i nagle rozwija się jakaś zwinięta do tej pory taśma w mózgu i człowiek zmienia się (pozornie, ponieważ czyni tylko to, co musi i co w nim samo zaczyna wołać, no, zawsze wołało o zaistnienie), to tak naprawdę "świadomy rozwój" to jakieś kulturowe kuriozum!
Moje doświadczenie wewnętrzne i zewnętrzne (na podstawie obserwacji ludzi i zjawisk życiowych) mówi mi jasno: człowiek nie zaprogramowany ku przemianie duchowej nigdy się w tę stronę nie rozwinie, będzie tylko co najwyżej małpował modne zachowania, słówka, miny. Ducha w sobie za cholerę nie obudzi. Lepiej by zrobił, gdyby został kimś zwyczajnym, osadzonym w rzeczywistości i czynił rzeczy zwykłe. No, ale - tu paradoks jest też dla mnie oczywisty (dla mnie, jako astrologa, który widzi szkielet indywidualnej psychiki narysowany w horoskopie), taki ktoś, biegający "świadomie za rozwojem" także jest na owo bieganie zaprogramowany i rozwija owo właśnie, bieganie, nic innego. Więc niechaj biega sobie, z Bogiem! Co mi tam. Byle nie zmylił mi pojęć co jest co.
Jestem człowiekiem introwertycznym i flegmatycznym. Aktywnym przede wszystkim w głowie i sercu, wewnątrz. Nie pobudzającym wnętrza zewnętrzem i sztucznie wytworzonymi bodźcami. Dlatego w moim życiu były okresy długiej nudy i trwania (przetrwania) w trudnych i nierozwojowych warunkach, które nagle i diametralnie kończyły się czyszczeniem wcale nie przeze mnie zainicjowanym. Ot, zmiany spadały na mnie z woli losu, przemian ustrojowych, śmierci bliskich i trzeba się było do nich dostosować. Wręcz, powiem tyle, że żadne z podjętych przeze mnie świadomych prób zmienienia siebie i życia nie przyniosły rezultatu, grzęzły w błocie codziennym i udupionym przez różne uwarunkowania. Dlatego nauczona doświadczeniem nie podejmuję już żadnych akcji przyspieszających ów legendarny rozwój, o którym wszyscy mówią. A czort z nim!
To, co teraz robię, to głównie zwijanie, a nie rozwijanie (się). Tak z pewnością by orzekli niektórzy rozwojowcy. Nie szukam kontaktu z uduchowionymi ludźmi, a raczej przeciwnie, cieszą mnie jak najprostsze przypadki, bo najwięcej mi dają do myślenia. O duchu, przyrodzie, świecie, Bogu, jak zwał tak zwał. Są bowiem jego (ich) cząstką najczystszą i nieskażoną żadną modą i sztucznością, ani zadufaniem.
Nie cierpię uduchowionej mowy, czy to kościółkowej, czy ezoterycznej, tak samo jak nie cierpię politycznych i ideologicznych przemówień.
Dlatego, tak, dlatego przebywam na co dzień ze zwierzętami i im poświęcam wiele swojego czasu i pracy. Przyroda potrzebuje teraz o wiele więcej uwagi, niż dawniej. Bo zanika, także się zwija. Zwijamy się zatem razem. Nie uważam tego czasu za stracony. Wystarcza mi go na wszystko inne, to kwestia organizacji dnia i czynności. I nie uważam, że konieczna do wykonania w gospodarstwie praca, ciężka i mozolna, bezwzględnie codzienna odbiera mi szansę na "rozwój". Niczego mi nie zabiera, a daje.
Ostatnio na przykład uczę się gęsiego języka i wydaję z siebie dziwne dźwięki, aby dogadać się z kubankami. Ale nie tylko z nimi. Bo i z resztą drobiu także. I powiem wam coś. One to rozumieją i reagują odpowiednio! A zatem jak to nazwać? Rozwijam się czy zwijam?
Pięknie napisane! Rzeczowo, prawdziwie. W samo sedno...nic dodać nic ująć!
OdpowiedzUsuńAmen!
Co racja to racja, przesada nie jest dobra ale myśl sobie co chcesz Reiki, tarot i astrologia to dla mnie też rozwój. Materialista w tego typu rzeczy nie wierzy i się nimi nie zajmuje...No a z drugiej strony obcowanie z przyrodą rozwojowi sprzyja...
OdpowiedzUsuńreiki, tarot, i inne tego typu działania to jest wiedza, nie przeżywanie ducha. Rozwijanie wiedzy, umiejętności, talentów, pomysłowości, albo małpowanie i powtarzanie tego, co inni powiedzieli w tych tematach. Jak ze wszystkim. Uwierz mi, duch to naprawdę coś innego. ES
UsuńSamo zainteresowanie tymi sprawami rozwoju duchowego nie gwarantuje, ale mu sprzyja. Trzeba otwartości, żeby w tych dziedzinach być dobrym, trzeba intuicji. Sama wiedza czyli wykucie wiedzy nic w tych dziedzinach nie da...Ja sama odkąd zaczęłam praktykować Reiki niesłychanie się rozwinęłam i ciągle to dalej następuje, a przecież tymi tematami interesowałam się niemal od dziecka.
UsuńNo, właśnie. Przeczytaj jeszcze raz co napisałam o programie przy narodzinach. ES
UsuńOczywiście pełen rozwój a nie zwój :)
OdpowiedzUsuńKontakt z przyrodą, pogaduchy z gęsiami to coś wspaniałego. Czy coś (lub ktoś) może nam zastąpić obcowanie z naturą?!
Co do jednego nie mogę się zgodzić: przyroda nie jest w zaniku. Owszem, człowiek degraduje ją ze wszystkich sił, ale ona jest silniejsza. Zmienia się, niektóre gatunki wymierają, ale nie takie katastrofy przetrwała, a człowiek jest tylko chwilkę na tej planecie. Jeżeli natura podniosła się po katastrofie kredowej, to i człowieka przetrzyma. Wystarczy jej trochę spokoju, a wybuchnie na nowo. To wielka siła, z której możemy czerpać :)
Przyroda się zwija, nie zanika, to różnica. Przede wszystkim zwija się w ludzkiej powszechnej świadomości. Można łatwo utracić kontakt z glebą, z naturą, z planetą i dać się wmotać w coś, co niekoniecznie jest ludzkie (choć może być, gdy zabrać się tam z całym darem tego świata i pamięcią długiej ludzkiej ewolucji wśród zwierząt). ES
UsuńKażdy powinien móc robić to, co jest jego potrzebą. Czasem trudno w sobie rozpoznać co rzeczywiście jest tą potrzebą a przyzwyczajeniem, co realnym marzeniem i wyobrażeniem a co błędnym ognikiem. Co obowiązkiem i przymusem z racji chociażby kiepskiej sytuacji materialnej a co wybranym i lubianym stylem zycia. A może to mieszanka wszystkiego? Mysle, iż grunt, by móc iśc tą ścieżką, która daje nam radośc i sprawia, że chce sie nam zyć i mamy z czego zyć. Bo nie jest to przecież niczym innym, jak prostym szczęsciem. To jednak trudne w realizacji i nie zawsze mozliwe.Czasem to mamy a dostrzec nie umiemy i wyglądamy czegos w dali, szukamy po omacku albo wierzymy w coś, co chcemy wierzyć. A jeszcze i los nieraz zaburza nam ścieżki i każde wchodzic na takie, gdzie stąpa się wciaz i wciaz po kamieniach. Po jakimś czasie jednak często okazuje się, że i te kamienie były po coś.
OdpowiedzUsuń(Oba blogowe teksty, Twój i Utygan dają dużo do myslenia. I nie są sobie wcale tak przeciwstawne, jakby na pierwszy rzut oka mogło sie wydawać. Iśc za swoim szczęściem, mieć prawo do jego szukania po swojemu - takie wnioski wypływają po lekturze ich obu....)
Każdy pełni swoją indywidualną rolę w całości, jaką jest świat. Małpowanie cudzych ról stwarza zaburzenia, opóźnia, gmatwa, no, ale i tak musi być dla niektórych. Odkrywanie własnej ścieżki i dumy z niej to poniekąd rozwój i poniekąd zwój, bo czasem trzeba odejść na ubocze i robić coś pod prąd. I ma to sens w bardzo dalekiej perspektywie przetrwania całości, świata, nie indywiduum.
UsuńCo do wpisu utygan, przyznaję, że mnie zainspirował co do tematu, a ugryzłam go (temat) od swojej strony. Cieszę się, że tak to rozumiesz. ES
Świetny tekst. Ja zauważyłam właśnie u siebie taką zależność, że tu się zwinę ale automatycznie, tak jakby mimochodem gdzie indziej się rozwinę. Od jakiegoś czasu zwijam się jako miejska kobieta a rozwijam jako wiejska:). Proces długi, mozolny ale chyba nieodwracalny.
OdpowiedzUsuń