W sumie wylęgło się 12 piskląt (na 15 podłożonych jaj), w tym jedno żółte, po jedynym mixie leghornki z karmazynem i zielonej nóżki (jest to biało-pomarańczowa kurka z zielonymi nogami) w naszym stadzie. Ponieważ wszystkie mają kupca, pozostały na kilka dni w pudle pod elektryczną kwoką, a (naturalną) kwokę posadziłam na kolejnych 15 jajach zielononóżek.
Ostatnie dnie są gorące, ale zawsze urozmaicone popołudniową burzą i deszczem. Wczoraj była z gradem, który na szczęście niczego specjalnie nie uszkodził. Bób i fasolka rosną jak rosły, podobnie zawiązane owocki na porzeczkach i jabłoniach także. Dziś dla odmiany zagrzmiało i lunęło rano. Potem już tylko się chmurzyło i pogrzmiewało co nieco, ale bez efektów specjalnych.
Anna załatwiała sprawy w Hajnówce, ja - jak zawsze w domu i obejściu. Urwał się tłumik w samochodzie, już raz spawany. Znajomy napotkany przypadkiem zdołał go jakoś przymocować i tak udało się odprowadzić auto do mechanika w sąsiedniej gminie. Dlatego dzisiaj jeździła głównie rowerem (na przystanek i z przystanku) i autobusem do powiatu.
Przywiozła kilogram truskawek z targu. W drodze sporo oklapły, ale zjadłam miseczkę owoców ze śmietanką kozią i cukrem, a resztę zmiksowałyśmy z cukrem i kwaśnym mlekiem, spróbuję jutro lody ukręcić. Bo co do lodów ze sklepu jestem zdruzgotana! Wszystkie, które przebadałam mają w spisie zawartości syrop glu-fru, po którym choruję co najmniej trzy dni, a niektóre są jeszcze z dodatkiem glutenu! Koniec mojej letniej przyjemności ostateczny. Przechodzę zatem zdecydowanie na własne wyroby w tym względzie.
Popołudniem trochę nam zeszło przy rozbudowywaniu trzech grządek permakulturowych, które Anna z zapałem podwyższała. Buchnęły z wiosną wielką trawą, która przydała się do zaimplantowania przy domu, gdzie mamy czysty "żywy" piasek polodowcowej wydmy, na której mieszkamy, od czasu budowy chaty, kopania dołu do oczyszczalni ścieków i rowu pod wodociąg. Ciekawe, czy implant się przyjmie. Ewidentnie w przydomowym ogródku gleba się polepszyła, jednak z powodu grasujących kur nie możemy się nic specjalnego dochować. Udaje się głównie fasolka, buraki, seler, dynia, cukinia, ogórki i sałata w gruncie (oraz pomidory w folii). No, i jeszcze trawa, babka, mniszek i wiele innych nierozpoznanych chwastów.
A poza tym zaczęły się już kurki. Od trzech dni raczymy się jajecznicą z kurkami na śniadanie.
Ale tych kurek zazdroszczę.Mnie pozostają pieczarki...
OdpowiedzUsuń