Nie wiem, czy ktoś zauważył, ale rzadziej pisuję ostatnio, a jak już napiszę to bez dawnego polotu, jakieś nudziarstwa codzienne. Dzieje się tak, ponieważ się zmieniam. To objaw z jednej strony zastoju twórczego, czy może inaczej: przyczajenia i czyhania na natchnienie w nowej dziedzinie, ładowania akumulatorów, a z drugiej tego, że się zmieniam właśnie. Na czym to polega? Jak się objawia?
Hm, szczegóły są takie: zawieszam się na długie godziny oglądając różne filmy na YT z interesujących mnie tematów, czytam artykuły i wszelkie informacje z tym związane, poprawiam stare teksty i myślę o ich przekonstruowaniu, nie ma mnie. Każdego dnia otwieram puste okno i gapię się w nie z namysłem. Żadnego ruchu ręki, stuknięcia w klawisze. Słowa nie przychodzą, pomysły snują się jak pełgający dym z rozpalanego z trudem ogniska, nie ma impulsu, nie ma blasku.
No, ale odsiaduję czas i czekam. Przyjdzie. Znam ten proces, te stany.
Potrzebna jest zmiana siebie, od wewnątrz, ze źródła.
Dzisiaj coś szczególnego się stało. Opiszę to krótko.
Zerwałam się z łóżka o 6 rano. Cud sam w sobie. Wciągnęłam stare adidasy na stopy, dresy, polar, zawołałam Kolabę (jedno imię je jednoczy jak nic innego na świecie!) i pobiegłyśmy. Drogą leśną do asfaltu i z powrotem. Niewiele tej odległości, z 500 metrów, ale na początek zawsze coś. Naoddychałam się po czubek głowy, psy się wyhasały po polach, po czym zjadłam śniadanie (klasycznie: sadzone jajko od zielononóżki z dodatkami) i usiadłam przed komputerem.
Nie, nie napisałam żadnego zdania. Ale! Przyszedł poważny pomysł i już wiem, co napisać.
- Cegła ci na głowę spadła? - spytała troskliwie Anna, przyglądająca się temu wszystkiemu z dystansem.
- Może i spadła. Ale fajnie mi z tym - roześmiałam się.
I zabrałyśmy się zgodnie za robienie kiełbasy. Namieszałam 5 kilogramów mięsiwa (częściowo koziego, częściowo wieprzowiny i słoniny kupionych w sklepie) z domieszką przypraw (czosnku, cząbru, kminku, pieprzu, soli i cukru) i zostawiłam do wieczora.
Po południu przybyło mi codziennych obowiązków. Zadzwonił telefon z wylęgarni i Anna przywiozła z Bielska 10 jednodniowych gąsiątek. Przy okazji zrobiła w Biedronce i Kauflandzie trochę wojennych zapasów. Cukru, soli, mąki, kaszy.
Po powrocie przykręciłam maszynkę do stołu i nabiłyśmy kiełbasy ile wlazło. W połowie na surowo, do zamrożenia, na grilla, a w połowie do wędzenia.
I tak się zmiana odbywa.
Ot, wiosna. W głowie prace w obejściu a nie wena twórcza do blogowania. Moja głowa też gdzie indziej, a w głowie pięćdziesiąt spraw naraz. I poczucie przyspieszenia.
OdpowiedzUsuńHEHE
OdpowiedzUsuńja to chyba zamieniłam sie w nocy z kims mózgami, przeczytałam post do końca, nie wzbudził we mnie wątpliwości nawet inny szblon i wyglad bloga, ciągle myślałam, że jestem na blogu u Jagody, aż zobaczyłam po lewej skrót do jej bloga :>
to Bielsko tez cos mi nie spasowało, ale to po chwili...
chyba za duzo ziół sie wczoraj najadłam :>
pozdrawiam
aga
Hmmm... ta pomyłka coś mówi... Znam i lubię Ewę i Anię, są one dla mnie wzorem, bo nie tylko z życia miejskiego umiały całkowicie przestawić się na życie wiejskie, ale utrzymują się ze swego gospodarstwa. A to wcale takie proste nie jest dla kogoś, kto zaczyna od zera.
OdpowiedzUsuńA od czego zima ? to czas by pomyśleć o sobie i świecie. A i tak ten czas to czas wykotów a do tego gąski i pozostaje ta poranna godzina. Pozdrawiamy Obidowscy.
OdpowiedzUsuńw życiu autora normalne są góry i doły, rożne spadki i wzloty, nie jesteśmy przecież maszynkami do klepania tekstów, no nie?
OdpowiedzUsuńczasem tak właśnie ma być i najlepiej pozwolić sprawom samemu się ułożyć
"bez polotu"? żartujesz? chciałabym zamienić swój "polot" na Twoje "bez polotu"!
OdpowiedzUsuń