My tu sobie zimujemy jak zawsze, ja w piecach palę, Anna przy komputerze kwęka, co jakiś czas wyskakując po coś na dwór, a to po drewno narąbać, przywieźć, a to kurom dać pić, a to miski po jadle zwierzętom pozbierać, i tu nagle, niespodziewanie, znienacka... coś się urodziło!
Dwójeczka, jak było po kolejności, u pierwszej rabej pierwiastki. Płci obojej, maści alpejskiej z białymi pręgami na pysku (nie alpejskiej, choć u brytyjskich hehe alpejek się liczy za maść alpejską, ale u nas za skundloną). Mimo mrozu kilkunastostopniowego i zimnego wiatru, który odczucie zimna zawsze zwiększa, maleńkie udało się wysuszyć, trąc i susząc starym ręcznikiem, po czym przystawić do cyca, z którego łapczywie popiły wielkie łyki siary. Głosiki mają silne w sobie, tak samo i na nóżkach szybko stanęły i za cyc zaczęły same łapać, sprawdzamy co kilka godzin jak im się wiedzie.
Gratulacje za pierwsze udane koźlęta w tym roku :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze czekam, choć pewnie coś na dniach się zdarzy.
Dobrze się rok zaczął ! Niech się zdrowo chowają...
OdpowiedzUsuńCzarne znaczy z białym na pyskach? Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńExtra, kozie dzieci:)
OdpowiedzUsuńfajnie...
OdpowiedzUsuńgratulacje
OdpowiedzUsuń