Wiatr hula od kilku dni. Budząc i zostawiając na policzkach rumieńce w kolorze porzeczkowego wina. Temperatura wznosi się i opada w porywach od -20 do -13 stopni. W tym wietrze Anna rąbie drewno i targa je na taczce na taras, wyrzuca kostki siana z poddasza obory na ziemię, skąd znosimy je do obory, nosimy kozom wodę, a kurom karmę (nie wychodzą wcale, bo nie ma sensu), a co 2-3 godziny - małego koźlaczka od rabej Mańki, żeby go dokarmić spokojnie w ciepłym domu świeżo zdojonym mlekiem jego matki. On, z dwójki, która się urodziła okazuje się słabszy i jego pracowicie dokarmiamy, nauczone doświadczeniem, że nie należy liczyć, że sam się wykaraska. Zwłaszcza, że matka jest pierwiastką, niezbyt dorosłą i doświadczoną w matkowaniu. Po trzech dniach życia, które właśnie minęły, a które są kluczowe dla dalszego przeżycia maleństwa, jak się parę razy przekonałam w praktyce, zaczyna wykazywać oznaki ożywienia i zaciekawienia światem, czego do tej pory nie było. Ania karmi go łyżeczką.
Co poza tym?
No, Laba zeżarła chyłkiem moczonego w misce z wodą śledzia, którego miałam dzisiaj przyrządzić w oleju. Nie został ani skraweczek ogonka, ani nawet ucho od śledzia. Nic nie słyszałam w nocy, choć zastanowiło mnie, dlaczego tyle razy i tak długo pije wodę. Dobrze, że stało w kuchni dodatkowo wiadro z wodą dla kóz. Rano prawie puste...
Za śledzia pokarało... ;)
OdpowiedzUsuńNa szczęście niczym więcej. Nawet nie łysieje. ;-) Psy nie powinny jeść soli wcale. ES
UsuńNo ale co poradzić na łakomstwo... ;-)
UsuńU mnie Pasieńka lubi śledzie, ale czego ona nie lubi...:-)
OdpowiedzUsuńAle, czemu łyżeczką? A nie z butelki?
OdpowiedzUsuń