No, i nie dość, że solidnie napadało i już były dwa porządne odśnieżania od garażu do samej drogi (jakieś 50 metrów), to jeszcze przymroziło. Nie jest to żaden syberyjski, ani nawet polski wielki mróz, zaledwie 10 stopni, ale zawsze jakaś mobilizacja i dla nas i dla zwierzyny jest. Zwłaszcza po takim długim wiosenno-podobnym rozleniwieniu, jak dotąd.
W sumie jednak nadal rozpalam w c.o. koło południa, tyle, że powróciłam do palenia w ścianówce na noc. Kury i kozy dzisiaj siedziały w zamknięciu, co sobie chwaliły, sądząc po różnicy humorów między wczorajszym dniem, gdy je byłam "poroztwierałam" na oścież na cały jasny dzień. Nieśność spadła do jednego jaja na dobę na całe stado, a bywało już po pięć jaj. Trudno. Przygotowuję drobiowi 2 x więcej karmy, niż dotychczas, gdy mogły jeszcze grzebać sobie w lesie i nawet skubnąć zielonego tu i ówdzie.
Nasze żyto właśnie wyszło całkowicie (ptaki zjadały je przez trzy lata, więc sprawdziło się nieźle). Mam worek zmielonego pszenżyta i worek zmielonej kukurydzy (młynarz twierdzi, że ekologicznej z okolicznych upraw), ziemniaki kupujemy już w sklepie, bo własne też się już skończyły. Dokupiłyśmy na próbę 10 kg wytłoków z oleistych nasion (w tym wypadku siemienia lnianego) od znajomych producentów olejów (po 1,2 zł za kilogram). I sprawdzają się. Gdy zalać je wodą znacznie zwiększają objętość, ładnie pachną (kury wbrew pozorom mają bardzo dobry węch i reagują na smakowite zapachy), zatem z dodatkiem ugotowanych obierek ziemniaczano-warzywnych (ziemniaki zjadamy my), dodatkiem osypki i całego ziarna owsa dają wartościową karmę.
Kozy w taki czas nawet nie lubią nosa wystawiać poza oborę.
My też. Dlatego już rano oznajmiłam, że gościa niedzielnego to dzisiaj na pewno nie będzie, bo mróz ścisnął. Tym niemniej zaszedł, jak zawsze niespodziewanie o stałej porze po niedzielnej sumie, hohoho!
Jakoś nie chciało mi się o zbrojeniu i szkoleniu żulików wiejskich na leśnych żołnierzy rozmawiać, więc zaczęłam mało delikatnie (hm, ostatnio niedelikatna jestem, a może zawsze tak było, tylko dawałam się przekonać zawsze uprzejmemu otoczeniu, że tak nie jest?), acz ogródkiem, na przykładach demonstrować skuteczną walkę o codzienny byt i radzenie sobie w życiowych sprawach.
- Sąsiedzie, powiedz, ile wydajesz miesięcznie na jedzenie? - zapytałam byłam.
- Nooo - zamyślił się na głębokim wdechu - teraz to potrafię i za 10 złotych dziennie nakarmić siebie i psy!
- Gdybyś miał koty byłoby gorzej - docięła mi z boku Anna, która hoduje psy, a ja koty.
- Zatem 30 dni x 10 zł daje 300 złotych... No, to my, sąsiedzie mieścimy się we dwie w kwocie 180 złotych na miesiąc - o mało nie pękłam z dumy - Czyli po 90 złotych na główkę! Można by i to zmniejszyć, gdyby Anna wyrzekła się piwa, czipsów, ciasteczek i batoników kupowanych w sklepie - (odcięłam się) - Ale pracujemy nad tym.
- Sąsiad wciąż jak widać nie zmienił swojej miejskiej mentalności i woli za wszystko płacić w sklepie, zamiast wyhodować sobie jedzenie samodzielnie - wywnioskowałam - Tymczasem, sam pomyśl i popatrz jak to się robi, żeby nie korzystać z gotówki. Latem żywimy się własnymi nowalijkami, ziołami i w końcu warzywami, niektóre co prawda wciąż kupujemy, ale to kwestia wypracowania ich sobie w przyszłości, na wszystko przyjdzie czas. Co roku powiększamy strefę wpływów roślinnych, mimo, że mamy tylko cztery ręce. Mamy też wtedy zawsze mleko, w każdej dowolnej postaci, świeże, kwaśne, jogurt, twaróg, bundz i sery dojrzewające. Sery staram się zawsze zmagazynować jako zapasy zimowe i nigdy ich nie kupujemy w sklepie, pod żadną postacią. Zresztą i tak bym nie mogła sklepowych jeść, bo mi się krowie i pasteryzowane mleko odbija na organizmie. Kury oczywiście się niosą mniej i więcej cały rok, odpada całkowicie kupowanie jaj.
- Ja też mam jaja od własnych kur! - przypomniał sąsiad.
- Ale czy zwróciły po dwóch latach koszt swego zakupu chociażby, bo nie mówię karmienia?
- Z 50 zostało 6... ledwie dla mnie starcza jaj, nawet jak było ich więcej, to niosły się u sąsiadów chyba, bo w kurniku nie było.
- A psy puszczasz luzem, nieprawdaż? I chowasz bezstresowo?
Jak można zaprzeczyć, jak tak.
- Żywimy się też mięsem, co ty odrzucasz z racji jarskiej diety i nie korzystasz prawie z dodatkowego dobrodziejstwa własnej hodowli. A własne mięso bardzo zaniża wydatki na jedzenie, zwłaszcza zimą, gdy człowiek z racji zimna więcej białka i tłuszczu zjada. No, ale dobra, jesteś jaroszem, więc trzeba myśleć jak jarosz. Jaja, mleko masz swoje. Ale jeszcze koszty ich utrzymania muszą być choćby równe, jeśli nie mniejsze niż, gdybyś tę samą ilość kupował w sklepie. No, i kłania się przetwórstwo, aby zrobić zapasy na zimę!
Gość niedzielny zerkał z zainteresowaniem na szereg moich baniaczków z winem, stojących na blacie w kuchni. Dojrzewa i dojrzewa ta moja napojka (nazwę zastrzegam), robiona jak się okazuje według starodawnego przepisu francuskich chłopów, którzy zwali ją po swojemu bewandą, po naszemu napojką. Ładuję do gąsiorka sok z owoców takich i innych, dodaję wody i cukru i wrzucam dwie trzy garście owoców mających dzikie drożdże winne (należą do nich w naszym klimacie winogrona, czarne porzeczki i jabłka). Całość kitrasi się w swoim sosie kilka miesięcy, po czym niektóre baniaczki wypijam na bieżąco (ot, szklaneczka niewiele procentowej napojki wieczorem dla zdrowotności), a niektóre zlewam do butelek i odstawiam do dłuższego dojrzewania. Udaje mi się w ten sposób wyprodukować kilkadziesiąt litrów słabego, ale zawsze naturalnie witaminowego i fermentowanego bez chemii i modyfikowanych drożdży winiarskich na zimę winka owocowego, w koszcie zaledwie kilku kilogramów cukru, które trzeba do niego dokupić. Owoce: porzeczki, maliny, jabłka, czeremchę, dziką różę, czarny bez, jarzębinę mamy własne, lub podarowane w zamian za wymianę od sąsiadów.
- Sąsiedzie - stałam się bezwzględnie surowa, gdy oko mu błysło, chętne skosztować efektów mojej pracowitości - masz przecież kilka własnych jabłoni. Jabłka za grosze sprzedawałeś do skupu, nieprawdaż? A widzisz, co mogłeś z tego mieć? Aby zaoszczędzić na najważniejszej dla polskiego patrioty potrzebie?
- No, tak, ale ja mam raptem kilka drzew, a wy ile!
- Hm, śmieszną ilość mamy, kilkanaście, starych owocujących raz na dwa lata drzew! Większość urodzaju sprzedajemy i dzięki Bogu skupy zaczęły działać u nas w tym celu, co pozwoliło i z tego wyciągnąć pewien zysk. Ot, za tyle byś się wyżywił oszczędnie przez dwa miesiące. Ale resztę przetworzyłam tymi oto ręcamy! na coś, co teraz nas żywi już drugi rok. Wciąż jeszcze mamy soki jabłkowe, susz, dżemy i marmolady z jabłek. Wiesz Waść jaka to oszczędność? Nie mówiąc już o tym, że i kozy całą jesień żerowały na spadach i dawały mleko jabłko-wite. A Waść ziemiankę ma zbudowaną na swojej działce, nic tylko przetwarzać i przechowywać, i korzystać z dobroci Pana Boga.
No, i najważniejsza sprawa, aby dalej zmniejszać koszty żywieniowe, a powiększać własne zdrowie. Bez tego nie da się, już to wiemy. Pszczoły! Własna Godziwa Słodycz. Mam zbożną nadzieję, że nie popadłam w alergię na użądlenia, jak to się przydarzyło było mojej Mamie w moim wieku. Nic to, przezwyciężę w razie czego, w imię idei i dobrego Godziwego smaku!
Sąsiad odszedł przed zmrokiem zamaszystym żołnierskim krokiem, a ja szklaneczkę sobie nalałam i notatkę blogową zapisałam. Niechaj się darzy! Boże sprawiedliwy dopomóż!
Sąsiad ma ważniejsze sprawy na głowie, niż produkcję własną ;-)))
OdpowiedzUsuńOczywiście, coś za coś!
OdpowiedzUsuńUwaga dla mieszczucha: albo pracować 8 godzin w korporacji plus nadgodziny i czas na dojazd w tę i we wtę, za pieniądze pozwalające utrzymać mieszkanie, w którym się praktycznie nie bywa i popodróżować po świecie tam i siam co jakiś czas, bez odpoczynku, albo zaiwaniać na swoim gospodarstwie 20 godzin na dobę świątek piątek, z tym, że bywają wytchnienia w razie niepogody i zimy i zawsze jest możliwość pogadać z sąsiadami, i może jakiegoś grilla ukręcić niespodziewanie, tak, dla kaprysu, niekoniecznie w sobotę.
Zdrówko, trzym się, Aldo, jako i my się trzymamy, ES
Ewo, nie popadajmy w przesadę. Pracuje normalnie na etacie nie w korporacji ale z dojazdami. Dzieki temu mam pieniadze na budowy, remonty, utrzymanie zwierzat, na wyjazdy. Mam tez czas na hodowle, warzywnictwo i wlasne przetwory. Mam czas na codzienny wieczorny grill i rozmowy z sasiadami. Na łażenie po lasach ale i wyprawy na narty. Mam tez finansowe poczucie bezpieczenstwa i perspektywe jakiejs emerytury.
UsuńRozumiem, ze nie zawsze bede sprawna do zabawy we wlasne gospodarstwo dlatego prace trzymam.
Mam takie 2 w jednym i poki co sprawdza sie.
Hm, ja z moją hodowlą i przyległościami nie ruszam się z miejsca za bardzo, ostatecznie pańskie oko konia tuczy, i nie tylko konia ;-)
Usuńzgadza sie. ale nie daj sie zwariowac. Oddech jest konieczny. i zaufanie do losu, że bez nas inni też sobie poradzą.
UsuńLudziom się po prostu nie chce, wolą narzekać, że im nie wystarcza na sklepowe. Wygoda i lenistwo biorą górę nad zapobiegliwością i pracowitością...
OdpowiedzUsuńZdrówko!
Ciekawa analiza kosztów utrzymania. o jakże daleko mi jeszcze do was.....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ech, czasami wydaje mi się to takie łatwe, usiąść, pomyśleć, zaplanować i działać. A czasami takie trudne, co z rodzicami starymi już (mieszkają sami, ale chcą oglądać syna raz po raz a ja lubię im pomagać)), co z moim związkiem, co ze mną bez nich. Czy samemu, bez oglądania się na innych, działać, czy jeszcze próbować zainspirować ich swoją wizją, żeby zaprzegnąć ich do wspólnego działania ? Jak wyrwać się z kręgu uzależnień ? Nikt mi na to nie odpowie, oprócz mnie samego. Dzięki za wpis, inspiruje do takich przemyśleń :)
OdpowiedzUsuńRodzicieli zainspirować i wciagnąć. Dłużej i zdrowiej pożyja. Moja rodzicielka dzięki mojej wsiowej inspiracji żyje juz 10 lat dluzej niz powinna.
UsuńReszta albo poczuje bluesa, albo nie. Nic na siłe.
Zdecydowanie żyć Po Swojemu!!! Choćby nawet samemu.
Ale to tylko moje zdanie..
ten rok astrologicznie i tak jest bombą zegarową, więc nic na siłę nie robie :) mam przejechany "zyciowy" tranzyt, jak i wszystkie nieharmonijne tranzyty do nieharmonijnych aspektów radix. Może powieje spokojem wreszcie, po raz pierwszy od tylu lat ? :) Ja żyje bardzo po swojemu, tylko inni nie chcą żyć po mojemu. Żartuje oczywiście:) Ale może masz racje, może ich wciągne.
OdpowiedzUsuńEntuzjazm, dobry humor i wiara w siebie przyciąga zawsze. (Większość nie ma "pomysłu na życie", idzie za stadem po najmniejszej linii oporu. Przywódcy zaczynają sami.)
OdpowiedzUsuńDużo się da wyhodować samemu ale życie za 90 zł na miesiąc? Z opłatami za energię elektryczną, wodę, drewno, podatki? Z kosztami remontów i inwestycjami? Z piwem, ciasteczkami, batonikami? Z kupnem ziemniaków i niektórych warzyw? Czy tak się da, bo ja tak bardzo chcę!
OdpowiedzUsuńPellegrino, słabiłaś mnie. ;-) Piszę wyraźnie, że chodzi o koszty żywienia, a nie rachunki inne domowe. Na to już zarabia nasze gospodarstwo w dużym procencie, o czym jest mowa w noworocznym wpisie, acz nie do końca nam starcza na wszystko, i to właśnie trzeba poprawić zdecydowanie. ES
OdpowiedzUsuńKochana, dzięki za rozjaśnienie, chociaż szkoda, bom już zaczęła marzyć o oszczędnościach. Ale nawet jeśli to tylko na jedzenie to gratulacje. I zaraz pomykam do noworocznego wpisu.
OdpowiedzUsuń