Wczoraj przywitał mnie poranek cały w bieli. Bieganie w śniegu było nowym doświadczeniem. Po czym udałyśmy się w drogę, załatwić kilka spraw. Wpierw jednak zapakowałyśmy Cezara na pakę, koguta w pudle na tylne siedzenie, jakieś potrzebne naczynia i sprzęty, a gąsiątka dostały zwiększone porcje karmy i wody.
Cezar pojechał na występy gościnne do zaprzyjaźnionej koziarki w trzeciej wsi, a kogut został kupiony przez Olę-Mamalinkę, jako uzupełnienie stadka kur zielononożnych, które w zeszłym roku zaprowadziła u siebie.
W ogóle dzień okazał się towarzyski, bo w Hajnówce, po załatwieniu spraw w urzędach i sklepach naszłyśmy na ulicy znajome z naszego miasteczka, czekające na autobus. Zabrały się z nami do domu. Zaś w drodze powrotnej drogą boczną, leśną, która najbardziej lubię, zajechałyśmy jeszcze do olejarzy, uzupełnić zapasy wytłoków z siemienia. Dostałyśmy znowu w gratisie wiaderko gęstego zanieczyszczonego oleju, dla dokarmienia nim drobiu, psy też go dobrze jedzą.
Przy powrocie śniegu już nigdzie nie było.
Anna wypuściła jeszcze zwierzynę na krótkie pohasanie. Oto i onaż.
Zwierzyna trzymana w pudle w domowych warunkach, pod zapaloną żarówką-kwoką miała się dobrze, choć już nieco dzióbki jej wyschły z braku wody.
Indor zeszłoroczny, czy tez nowy bo zeszłoroczny dostał w łeb? ;-))
OdpowiedzUsuńJego następca. Na zdjęciu nie widać, ale są jeszcze 4 indyczki. Tamten mega-smaczny był. ES
OdpowiedzUsuńUwielbiałam słuchać jak indory wypluwają z siebie swoje gulganie. Teraz na wsi nie słyszę już tych odgłosów, a szkoda :)
OdpowiedzUsuńTo prawda są rzadkością. Prędzej można spotkać białe brojlery na tucz. Te nasze na pół wsi gulgają, ;-)
OdpowiedzUsuńI tak powinno być- bo wieś ma być wsią, a nie sypialnią miast :(
Usuń