Po wędrówce po okolicznej Kniei, w plastikowych sandałach ogrodowych i luźnych spodniach, znalazłam na sobie na drugi dzień trzy kleszcze, już wgryzające się w skórę. I to pomimo wzięcia prysznica natychmiast po szczęśliwym powrocie z kozami do domu. Niestety, już mi wyobraźni nie starczyło i rano ubrałam te same ciuchy, i to w nich siedziały i czyhały potwory. Nauczka na przyszłość.
Teraz staram się nie drapać swędzących i zaczerwienionych śladów po ukąszeniu. Potrwa to kilka dni, jak wiem z doświadczenia.
Od czasów uwiązania Ufa przy budzie nie zginął żaden kurczak ani kura. Jednym słowem winowajcą jest ten pies. Dziecię przygarniętej niegdyś dzikiej suki przybłędy...
Natomiast nasza Kicia Przybłęda wciąż okupuje daszek drewutni, samą drewutnię i strych śpichrza, dokąd ma specjalnie zrobione dla kotów wejście. Pokazał je Łacio. Ale mimo tej przysługi ten nasz wiejski przystojniaczek, Pan Wąsik Wąsikiewicz nadal nie może zdobyć względów przestraszonej i dzikiej dziewczyny. Warczy i fuka na oba kocury, ledwie zwrócą na nią oko, a co dopiero jakiś gest zbliżenia chcą uczynić.
Ciągle się zastanawiamy jaka jest jej przeszłość. Bo zna ludzi, łasi się, kilka razy wbiegła na taras i na ganek, jakby chcąc wejść do domu, załatwia się w piasku albo na kupie żwiru pobudowlanego, chowa się pod samochodem zamiast od niego uciekać. Ale na przykład nie umie jeść suchej kociej karmy. Próbuje łykać bez gryzienia, dławi się i ślini, rzucając się na miseczkę tak, jakby ta chciała jej uciec z zawartością. Karmię ją zatem kluseczkami mieszanymi z miękką karmą kocią, albo resztkami z obiadu, jakieś ziemniaki czy kasza z sosem i skwarkami. Czeka na jedzenie o stałych porach i miauczy z daleka, żeby o sobie przypomnieć. Dostaje zatem sute śniadanie i obiad oraz dwa razy ciepłe świeże mleko prosto z udoju.
Zaczęła już wylizywać sobie i czyścić sierść, co jest oznaką uspokajania się. Wysiaduje przy drzwiach naszej sitodrukarni w całkiem niewygodnej pozycji na słupku. Ale, niestety proces integracji z psami i kotami stoi w miejscu i nie mam pojęcia jak się sprawa potoczy.
No, i kolejny wypadek. Gusia została poturbowana przez agresywnego koguta. Dogonił ją, bo się potknęła biegnąc (do tej pory szczęśliwie zawsze umykała dzięki pomocy skrzydeł), potargał za pióra, pełno pierza na podwórku się wala, a Gusia kuleje. Ma apetyt, wykąpała się i uczesała dziobem potargane pióra, ale do koziarni na noc wniosłam ją na rękach... Jest pod obserwacją.
Czy ja dobrze widzę, że masz kurki zielononóżki? To były ukochane kurki mojej babci!
OdpowiedzUsuńSuper sielskie zycie:) dookola przyroda,wlasny zwierzyniec...tylko pozazdroscic:) Pozdrawiam cieplo
OdpowiedzUsuńMario, tak, zielone nóżki. ;-) Też je bardzo polubiłam od zeszłego roku. W moich rodzinnych stronach nazywano je kiedyś "kurkami krakowskimi". Ewa
OdpowiedzUsuńKleszcze to również u nas problem. Mimo, że mieszkamy wśród pól draństwa są. Jeden " rzucił się na mnie" przy zbieraniu cebuli...Efekt - swędząca gulaja na karku przez trzy tygodnie, bo jestem na ślinę kleszczy uczulona.
OdpowiedzUsuńKocia znajdka jest śliczna - mam nadzieję, że pomalutku zapomni i strachach.
Pozdrowienia z Siedliska pod Lipami.
mam nadzieję,ze kicia się oswoi a kleszcze w tym roku i u nas wyjątkowo obrodziły niestety
OdpowiedzUsuńkleszcze mnożą się chyba z jakąś prawidłowością matematyczną od jakiegoś czasu, hm, i pogoda nie ma na na to zbyt wielkiego wpływu. Byle nie dać się zgrozie medialnej. ;-)
OdpowiedzUsuńA kicia jest trudnym przypadkiem. Mam nadzieję, że się wykuruje, bo coś jej jest, poza wielkim przestraszeniem... Czas pokaże, i byle do zimy się wyjaśniło.
Pozdrawiam, Ewa