5 lipca 2011

W skupie

I nadszedł prawem natury taki dzień, kiedy wszystko samo idzie do przodu, po okresie zastoju lub borykania się z przeszkodami opóźniającymi plany.
Rano zjawił się Kościk. Tak, do pracy! Od dawna tylko obiecywał, i nie przychodził, albo - jak ostatnio - przysłał za siebie młodszego brata, Sławka-Długodystansowca, który do roboty może i ma chęć, ale siły i uporu już mu nie staje. Za młody jeszcze jest, zwyczajnie.
No, to dostał widły w dłoń i ruszył rozgramiać gnój w oborze. Zostało jeszcze po zimie w boksie koziołków, a i w reszcie już się sporo uzbierało od wiosny. Do obiadu poradził sobie wyśmienicie i nawet kurnik oporządził jak się patrzy. Razem z nami wyciągnął starą wialnię na zewnątrz, i tym sposobem przestrzeń kurnika powiększyła się znacznie. Przyda się, gdy już zintegrujemy kwokę i młodzież ze starymi kurami w jednym miejscu.
Także jego młodsza siostra postarała się i wykonała dawną obietnicę, mianowicie nazbierała dla nas pół wiadereczka jagód. Wyszło półtora kilograma. Wzięła cenę jak ostatnio jest w skupie, 8 zł za kilogram.
Zaczęły się już kurki i rodzeństwo Kościka z nim samym przeczesuje okoliczne lasy, wydrapując te zaledwie kurczątka z leśnego poszycia, aby dostać za nie w skupie 17 zł za kilogram. No, żeby taki kilogram uzbierać z tych maleństw trzeba mieć nie lada cierpliwość i samozaparcie. Tego nie brakuje tutejszym mieszkańcom, ludziom leśnym, ale żal kurek. Fakt ich skupowania na początku sezonu grzybowego po najwyższych cenach (relatywnie do innych grzybów późniejszych) sprawia, że kurek jest coraz mniej w lasach. I trzeba już z lupą chodzić, żeby je znaleźć. Albo znać miejsca. Albo mieć dobre nogi. Albo to i to. I duuuużo wolnego czasu. Te maleństwa, ledwie od ziemi odrosną i jeszcze nie zdążą wydać nasion, już giną w koszykach zbieraczy (którzy sami ich prawie nie jedzą, i wcale nie dlatego, że szkoda, a dlatego, że ich nie traktują jak poważne grzyby).
Tymczasem starzy autochtoni opowiadają cuda, że po wojnie to wozami do lasu na grzyby się jeździło i grabiami zbierało.

Po południu wylądowałyśmy w sąsiedniej gminie, gdzie zrobiłyśmy dyskusyjny zakup, mianowicie kupiłyśmy u miejscowego handlarza starociami - stare żarna. Sprawne, ale nieco sparciałe i wymagające pewnych napraw obudowy. Dyskusyjny, bo wciąż dyskutujemy, czy warto było. No, okaże się dopiero w przyszłości. Ponieważ nieco zszedł z ceny, to dokupiłyśmy jeszcze czółenko do warsztatu tkalniczego i ścisk drewniany, w nadziei, że nada się do ściskania serów.
Odwiedziłyśmy na koniec naszego dawnego gospodarza i właściciela chaty na Dąbrowie. Pochłonęły nas na długo nowiny, ten tego, wymiana doświadczeń rolniczych i różnych wspomnień i wniosków też. I dwa worki owsa dokupiłyśmy naszym kozom, bo wyjadają już ostatki, a trochę jeszcze do żniw pozostaje czasu.
Spróbowałam sera z kminkiem, topionego, z twarogu robionego, rękami mamy naszego gospodarza, mniam i przypomniałam sobie, że przecież już kiedyś udało mi się coś podobnego wyprodukować. I że znowu spróbuję.

Pogoda zmienna. Deszcz na przemian z upalnym słońcem. Kozy zaczęły się paść, a kwoka chodzić z małymi swobodnie.

3 komentarze:

  1. Z opisu to tak sielsko,anielsko ale siłę i zdrowie trzeba miec aby na wsi życ.Praca w małym gospodarstwie według opisu nie jest zmechanizowana,dobrze że znajdzie się jakiś chętny do ciężkich robót.Zycie i bliski kontakt z naturą wynagradza wszystkie niedogodności.pozdrawiam Was serdecznie rajka

    OdpowiedzUsuń
  2. miałam nie pisać- ale napiszę jednak...miałam sen.
    w moich snach z reguły nie biorą udziału ludzie ze świata blogowego, wirtualnego etc...ale śniły mi się obie współatorki TEGO BLOGA (!!!)- zresztą bez bicia mówię-dawno tu nie zachodziłam...
    i nie chodziło o zwierzęta itp. o niebo chodziło! dziwne rzeczy tam się działy.powiedzmy, że żelazną kurtyną się zasłaniało...i nie wiem dlaczego-ale stałam tam na łące razem z Wami i to oberwowałam.dziwne to.dużo już zapomniałam- ale wrażenie pozostało.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. rajka, siły to ja bardziej potrzebowałam w Mieście, aby nie zwariować i przetrwać to dziwne życie w uregulowanym jak zegar labiryncie. Ale fakt, trzeba się ruszać! Ale to zdrowo.
    Byazi, nono! może ci się z czymś kojarzę po prostu. z jakimś wtajemniczeniem. ;-)

    OdpowiedzUsuń